REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Seriale

Garfunkel and Oates, czyli serialowe Flight of the Conchordes w żeńskim wydaniu – recenzja sPlay

"Garfunkel and Oates" to telewizyjna świeżynka od mało znanej stacji IFC (należącej do AMC Networks). Słowo „świeżynka” jest w tym przypadku absolutnie potrzebne, ponieważ "Garfunkel and Oates" to tak naprawdę jeden, ponad 20 minutowy teledysk-serial z elementami "Muppet Show" (sic). Przyznam, że tego się nie spodziewałem - w końcu jakiś serial komediowy z inną (nową!) formułą, który da się oglądać bez przewracania oczami. Super.

09.08.2014
16:00
Garfunkel and Oates, czyli serialowe Flight of the Conchordes w żeńskim wydaniu – recenzja sPlay
REKLAMA

Zacznijmy jednak od tego, że Garfunkel and Oates to przede wszystkim zespół muzyczny, duet folkowy złożony z Kate „Oates” Micucci ("Big Bang Theory", "Scrubs") oraz Riki „Garfunkel” Lindhome, który swoją nazwą – co dosyć oczywiste – nawiązuje do grupy Simon & Garfunkel. Panie pochodzące z Los Angeles działają sobie od 2007 roku wyśpiewując (w dowcipny sposób) co im na duszy leży i sukcesywnie zdobywając coraz większe grono fanów, poszerzając równocześnie zakres swojej twórczości o występy w serialach. Dzięki piosence Fuck You Micucci i Lindhome przedostały się świadomości większej liczby odbiorców (na YouTube), a w 2011 roku podpisały nawet umowę z HBO na własny program.

REKLAMA

Z umowy nic jednak nie wyszło, ale Garfunkel and Oates wciąż sobie nagrywały i udzielały się w programach innych stacji (m.in. Comedy Central). Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy po usłyszeniu Garfunkel and Oates, to… Flight of the Conchords, czyli inny komediowy duet muzyczny, tyle że męski i pochodzący z Nowej Zelandii. Jak więc może wyglądać serial, w którym głównymi bohaterkami są członkinie Garfunkel and Oates? Cóż, właściwie tak samo jak ich piosenki, czyli dziwnie, śmiesznie i niezwykle interesująco. Większość żartów opiera się w zasadzie na seksie, ale hej, dziewczyny żartujące o seksie są zawsze ok.

Micucci i Lindham grają w serialu same siebie, więc ich bohaterki nazywają się identycznie i przeżywają bardzo podobne (o ile nie te same) problemy, co w normalnym życiu. Dziewczyny starają się podbić Hollywood, zdobyć sławę, a po drodze napotykają dziwnych facetów, biorą najróżniejsze zlecenia (jako aktorki) i śpiewają o tym wszystkim. Nie dziwię się jednak, że HBO w 2011 odrzuciło koncept serialu "Garfunkel and Oates", ponieważ… to faktycznie dosyć mało popularna formuła, która dla tak dużej stacji mogłaby być totalnym niewypałem, co innego jednak dla IFC.

REKLAMA

Co chwila akcja przerywana jest piosenką, żarty są dosyć niewybredne, a momentami pojawiają się nawet tak abstrakcyjne momenty, jak zastępowanie jednej z drugoplanowych postaci kukiełką, rodem z Muppet Show. Lindham i Micucci to całkowicie różne osoby, ta pierwsza jest otwartą na świat (i facetów) silną kobietą, natomiast ta druga jest szarą, nieśmiałą myszką – czyli tak samo jak Lucy w "Big Bang Theory". Obydwie na swój sposób postrzegają otaczającą ich rzeczywistość i starają się własne doświadczenia umieścić w tekstach piosenek. Wygląda to wszystko tak, jak w opisie Lindham komentującej produkcję HBO w 2011 roku, czyli po prostu „Glee z żartami o penisach”.

Przyznam, że fabuła nie jest strasznie wciągająca, ale te piosenki i realizm postaci sprawia, że "Garfunkel and Oates" naprawdę dobrze się ogląda i chce się tego więcej. To coś nowego i ja to kupuję. Miałem okazję do tej pory obejrzeć tylko pilot (premiera 7-go sierpnia), ale sądzę, że zostanę z serialem na dłużej, chociażby po to, aby po raz kolejny słyszeć z damskich ust najróżniejsze sprośności.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA