Pamiętacie może film "Głosy" z Michaelem Keatonem? Opowiada historię wdowca, który twierdzi, że jego zmarła żona chce mu przekazać pewną wiadomość. Przepełniony dziwnym uczuciem obsesji, trafia na fanatyków i specjalistów od EVP (Electronic Voice Phenomenon), ułatwiających mu próbę kontaktu z małżonką poprzez wypożyczenie specjalnych sprzętów elektronicznych. Okazuje się, że z bohaterem chce się skontaktować większa liczba nieboszczyków. Ten banalny scenariusz, oparty na istniejącej w rzeczywistości technice, najwyraźniej przyciągnął do kin wystarczającą liczbę widzów, by twórcy pokusili się o nakręcenie sequelu.
I see dead people...
Tym razem poznajemy Abe'a, wraz z żoną i synem spokojnie zamieszkującego jedno z amerykańskich miast. Nic jednak nie wskazuje na tragiczne zakończenie tej sielanki. Gdy pewnego dnia cała rodzina spożywa śniadanie w obskurnym barze, do lokalu wchodzi szaleniec, który strzela do najbliższych Abe'a, jego zaś pozostawiając przy życiu. Główny bohater nie potrafi się pogodzić z sytuacją jaka go spotkała i próbuje popełnić samobójstwo. Przywieziony do szpitala w stanie krytycznym, zostaje cudem odratowany przez lekarzy. Od tej pory, mężczyzna zaczyna słyszeć dziwne głosy, a nad niektórymi osobami widzi dziwnie pulsujące jasne światło. Chwilę później Abe przekona się, iż ci ludzie mają wkrótce zginąć.
Film "Głosy 2" z założenia miał być kinem grozy, tak jak jego poprzednik. Pierwsza część budowała napięcie poprzez nagłe i "skokowe" zwroty akcji, utrzymując tym samym naturalność. Duchy przez większość czasu ukazywane były w szumiących telewizorach, a największą uwagę skupiono na oprawie dźwiękowej, która stała się elementem najbardziej wywołującym gęsią skórkę. Największym problemem był natomiast scenariusz. Całkiem przyzwoity pomysł o EVP zaprezentowano niestety w typowo hollywoodzki sposób. Postęp fabularny stawał się coraz bardziej absurdalny i kreował postać Keatona bardziej jako detektywa z "Czynnika PSI" bądź "Archiwum X", aniżeli pogrążonego w żałobie wdowca, szukającego prawdy. Wszystko to dążyło do niedorzecznego finału, w którym zatracono ideę naturalności grozy. Wywołało to mieszane uczucia dla szukających kultowego horroru we współczesnym kinie.
W drugiej części widać delikatną zamianę miejsc. Tym razem autorzy skupili się bardziej na scenariuszu i rozbudowali wiele wątków. Dużo pobocznych motywów, które na pierwszy rzut oka wydają się być jedynie chwilowe, ma swoją kontynuację w dalszych scenach. Kłopot polega w tym, że twórcy znowu za bardzo kombinują. Po pierwsze, wraz z rozwojem fabuły gubi się idea EVP i zamiast tego uparcie drążony jest temat dziwnego światła. Po drugie, autorzy wrzucają do worka mnóstwo stereotypowych obrazów, które dzisiejszej widowni nie imponują. W końcu ile razy to się słyszało o światełkach w tunelu czy duchach pokazywanych w formie prześwitujących białych postaci. Co więcej, motywem przewodnim stają się elementy wiary chrześcijańskiej. Mogłoby to produkcji dopomóc, gdyby nie pewna dziwaczna naiwność i niewiedza bohaterów. Jak tu bowiem nie ukryć śmiechu, kiedy to główny bohater jest zaskoczony faktem, że odwrócony krzyż symbolizuje szatana (a przynajmniej aktor, odgrywający postać Abe'a sprawia takie wrażenie). Im więcej tego typu rzeczy się pojawia, tym bardziej film pozbawiany jest klimatu pierwszej części.
Kwestię budowania odpowiedniego nastroju grozy pozostawiono daleko w tyle. Widać, że pozycja była przeznaczona raczej do serii DTV (direct-to-video) niż na kinowe ekrany. Jest tu powtórka paru chwytów znanych z wersji z Keatonem, lecz wydają się być wprowadzone na siłę, gdyż nie pasują logicznie do całości. W dodatku, autorzy próbują łączyć elementy azjatyckiej szkoły horroru ze stereotypową wizją straszydeł, które pokryte w bieli przenikają przez ściany i chodzą po ulicach wraz ze zwykłymi ludźmi. Widok ten wcale nie przeraża, a nawet nie zastanawia, gdyż w pewnym momencie analogie do "Zgromadzenia" z Christiną Ricci są zbyt widoczne. Nawet sam motyw diabelskiej interwencji leży z dala od kultowego "Omenu" czy "Egzorcysty". Brakuje tu przede wszystkim atmosfery EVP, które było motorem napędowym pierwszej części i wywoływało nastrój naturalnej grozy.
"Głosy 2" starają się być horrorem, ale starania idą na marne. Za bardzo urozmaicony scenariusz oraz brak jakiegokolwiek napięcia powodują, że film jest nudny i uciążliwy. Pierwsza część może nie była arcydziełem, ale za to trzymała w napięciu, utrzymującym się dzięki naturalności "straszaków" i realności technologii EVP. A co to za horror, przy którym słychać śmiechy, a nie zgrzytanie zębów? Nie polecam!