Wizualny majstersztyk i kiepska fabuła. Recenzujemy „Godzilla: The Planet Eater” od Netfliksa
Czego można się spodziewać po filmie z Godzillą? Odpowiedź wydaje się banalna, ale nie w przypadku trzeciej części animowanego filmu na Netfliksie. Zapomnijcie o spektaklu destrukcji. Twórcy starają się dostarczyć głęboką historię odstawiając spektakularność na bok, ale efektem jest tylko potężna monotonia.
OCENA
Godzilla doczekała się już kilkudziesięciu inkarnacji począwszy od 1954 roku. To właśnie wtedy po raz pierwszy można było podziwiać rozwałkę kartonowych miast w wykonaniu Haruo Nakajimy ubranego w gumowy kostium pradawnego monstrum z dna oceanu. Do demolującego wszystko na swojej drodze jaszczura należy zresztą rekord Guinnessa, jako najdłużej kontynuowanej franczyzy. Ta doczekała się swojej kolejnej odsłony w animowanym filmie na Netfliksie, będącym jednocześnie zwieńczeniem trylogii zapoczątkowanej w 2017 roku.
Obraz studia Toho pozostał wierny wcześniejszym częściom cyklu, ale to akurat niezbyt dobra nowina, gdyż seria od początku była zbyt przegadana i zwyczajnie nużąca. Ci jednak, którzy rozkochali się w poprzednich odsłonach i tym razem powinni być usatysfakcjonowani.
„Godzilla: The Planet Eater” rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach z „Miasta na krawędzi bitwy”.
Z tego względu znajomość fabuły wcześniejszych odsłon wydaje się niezbędna dla zrozumienia i jakiegokolwiek zaangażowania się w fabułę nowej animacji. Godzilla spoczywa w uśpieniu czekając tylko na zbudzenie i ponowne wejście w fazę siania terroru i destrukcji. Haruo w tym czasie przebywa na Ziemi wraz z rasą Exif, wciąż zastanawiając się, jak dokonać ostatecznej wendetty na swoim jaszczurzym wrogu, który odebrał mu wszystko, co kocha Jak mówi stare porzekadło, jak trwoga to do Boga, dlatego ludzie przyzywają obiekt swojego kultu, którym jest Ghidorah. Mające zgładzić Godzillę monstrum okazuje się jednak jeszcze większym zagrożeniem dla ocalałych reprezentantów ludzkości, jak i całej planety.
Trójgłowa maszkara nie jest stworzeniem nowym w trwającej od lat franczyzie. Ma się też pojawić w tegorocznej „Godzilli II: Królu potworów”. Jednak po raz pierwszy możemy go oglądać w animowanej wersji. Prawdziwe spotkanie na szczycie, ale tylko w teorii. Trudno chyba o mniej ekscytujące starcie, niż to ukazane w „The Planet Eater”. To tym bardziej rozczarowujące, bo mamy przecież do czynienia z finałową odsłoną, po której można by się było spodziewać wgniatających w fotel potyczek. A tak to wciąż rozpoczynająca serię „Planeta potworów”, pozostaje tą, która oferowała najwięcej emocji.
Obłędna strona wizualna.
Znak rozpoznawczy serii, który niezmiennie cieszy oko. Twórcy mieli zresztą pole do popisu, gdyż Ghidorah pojawia się na ekranie jako wiązka pewnego rodzaju międzygalaktycznej siły. Filmowe zło nie jest bestią z krwi i kości, a bardziej istotą astralną. Spece od animacji pokazali, na co ich stać, bo film wygląda doskonale. Już wcześniej chwalono to, jak twórcy ukazują samego Godzillę - bodaj najbardziej przerażające przedstawienie z dotychczas znanych - ale teraz poradzili sobie nawet lepiej.
Od strony technicznej jest rewelacyjnie, ale scenariuszowo produkcja kuleje. Niekończące się dialogi zdają się wciąż obracać wokół tych samych spraw, nie prowadząc do żadnej konkluzji. Trudno się zaangażować w losy bohaterów, gdyż ci są jednowymiarowi. Dotyczy to także głównej postaci. Haruo co prawda jest najbardziej rozbudowany, ale przecież i on ma tylko jeden cel, do którego ślepo dąży.
Jest zwyczajnie nudno, a w przypadku obrazu o walce przerażających kaijū, to już sztuka. Niby gdzieś pod powierzchnią zalewającej ekran monotonii kryje się przesłanie, poetycka lekcja z ekologicznym wydźwiękiem o zawsze pamiętającej o nas Matce Ziemi, ale jej słowa grzęzną pod usypiającymi widza warstwami nudy.
„Godzilla: The Planet Eater” dostępny jest na Netfliksie.
_________________________________________________________________________________________
Dziękujemy, że wpadłeś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.