REKLAMA

Oglądasz Good Girls i masz deja vu? Nic dziwnego, widziałeś ten serial co najmniej kilka razy

„Good Girls" wylądowały. Na Netfliksie pojawił się ostatni, 4. sezon produkcji o kobietach, które zdecydowały się ratować swoje życie, schodząc z praworządnej ścieżki. Bardzo możliwe, że ten serial, coś wam przypomina. Tylko co?

good girls podobne netflix
REKLAMA

Drogie Bravo, nie wiem, co robić. Oglądam „Good Girls” na Netfliksie i cały czas nie mogę wyzbyć się wrażenia, że już gdzieś to widziałem. To uczucie jest tak silne, że czuję, jakby swędział mnie tył głowy. W filmie „Matrix”, mówili, że powtarzające się zjawiska i uczucie deja vu mogą oznaczać błąd świata,  w którym żyjemy. Co robić?

Droga czytelniczko, drogi czytelniku, to nie jest żaden błąd, a po prostu bezpieczna telewizja, pełna piosenek, które już znasz, i jednego bardzo konkretnego motywu, wracającego zresztą jak bumerang. Ból głowy może być związany właśnie z tym, że ten trzasnął cię, gdy zawracał.

REKLAMA

Przenieśmy się na chwilę do roku 2005.

Amerykańska scenarzystka Jenji Kohan dogaduje się ze stacją Showtime. Mają zrobić razem serial „Weeds”. Trwa właśnie moda na antybohaterów, którą zapoczątkowała „Rodzina Soprano”. Fabuła jej produkcji zacznie się od młodej kobiety, która znalazła się w trudnej sytuacji – jej mąż zmarł nagle, zostawiając ją samą z dwoma dorastającymi synami, rachunkami do opłacenia i dość rozbuchanym życiem amerykańskiej wyższej klasy średniej. Żeby móc utrzymać swój aktualny status społeczny, kobieta decyduje się na nietypowy ruch. Zaczyna sprzedawać trawkę.

Jej przygody to mieszanka kryminału, dramatu i stonerskiej komedii. Serial był bezkompromisowy, posługując się humorem miejscami tak kloacznym, że przykrywał to, co w serialu było najważniejsze, czyli drogę, jaką musiała przebyć główna bohaterka, aby ze zwykłej matki i żony stać się dilerką, miękkich, bo miękkich, ale ciągle narkotyków.

Trzy lata później do telewizji trafia „Breaking Bad”.

Produkcja Vince’a Gilligana w ciągu kliku lat staje się hitem, niedługo później zostaje nazwana kamieniem milowym w historii seriali. Choć „Breaking Bad” i „Weeds” kiełkowały w głowach twórców niezależnie, to właśnie ten pierwszy serial przebił się do świadomości widzów. Gdybym miał obstawiać dlaczego, poza powodami czysto artystycznymi, to powiedziałbym, że Walter White był znacznie wiarygodniejszym bohaterem niż Nancy Botwin. Dla tej drugiej sprzedaż trawki miała prowadzić raczej do utrzymania statusu, dla zdolnego chemika zdobycie pieniędzy oznaczało „być albo nie być”.

W podobnej sytuacji znalazł się Marty Byrde, bohater netfliksowego „Ozark”. On też musiał zrezygnować ze swojego wygodnego, choć nie do końca udanego życia, aby zacząć współpracę z narkotykowym kartelem. Nawiasem mówiąc, związki między produkcją od czerwonego serwisu VOD a dziełem Gilligana to coś więcej niż tylko bazowanie na tym samym motywie, bo podobieństwa są nad wyraz uderzające.

Rok później, bo w 2018 NBC wypuszcza „Good Girls”.

Serial jest bezpieczną wariacją na temat „Breaking Bad” i „Trawki”. Eksploruje dokładnie ten sam temat i najprawdopodobniej liczy na równie pozytywny odbiór. Trzy główne bohaterki muszą wydobyć się z trudnej sytuacji w znacznej mierze wywołanej przez brak pieniędzy. Są w klinczu i jedynym sposobem, aby się z niego wydostać, jest złamanie prawa.

Początkowo przestępstwo jest dość niejasne, można je wytłumaczyć, konsekwencje bywają odległe, może nawet nikt nie został bezpośrednio skrzywdzony. Ale w każdym z tych seriali bohater (czy bohaterki) muszą w końcu przejść drogę, która prowadzi do odrzucania kolejnych zasad, ich działania będą coraz bardziej wątpliwe moralnie. Gdzieś w trakcie tej historii dojdzie do zetknięcia z przestępczością pisaną wielką literą, Prawdziwymi Gangsterami. Każdy z bohaterów musi odpowiedzieć sobie na pytanie – ile z dawnego siebie będzie w stanie poświęcić?

Długo zastanawiałem się, dlaczego lubię akurat „Good Girls”, choć widziałem „ten serial” przynajmniej kilka razy.

REKLAMA

Powodów ciągłego powracania do wciąż tego samego tematu, w gruncie rzeczy już przez „Breaking Bad” opowiedzianego bardzo wyczerpująco, jest wiele. Część z nich to z pewnością lenistwo stacji telewizyjnych – każda z nich weźmie z przyjemnością to, co udało się konkurencji. „Good Girls” również jest takim serialem. Trzy główne bohaterki mają w sobie jednak coś, co sprawia, że ogląda się je świeżej, inaczej niż innych epigonów produkcji Gilligana. A jest tym, rodzinne ciepło.

Zarówno Walter White, jak i jego następca z „Ozark”, są w punkcie, w którym wszystko zaczyna się sypać, włącznie z życiem rodzinnym. Bohaterki „Good girls” są w tym względzie znacznie bardziej zróżnicowane. Jasne, też mają swoje problemy i kryzysy – zwłaszcza widać to w małżeństwie Beth, ale fakt, że stanowią zgraną paczkę, nadaje wszystkim tym kłopotom trochę „kumpelskiego” rysu, przez co aspekt komediowy jest znacznie bardziej naturalny niż ma to miejsce w mrocznym „Ozark” czy bezczelnie wulgarnym „Weeds”.

W przypadku „Good Girls” czuć lekkość, niewymuszony humor. Choć czasem produkcja wpada w banał, na tle swoich poprzedników ostatecznie radzi sobie dobrze. Po raz kolejny wrzucając nas w buty bohaterów, których okoliczności postawiły pod ścianą, ale serial NBC robi to naprawdę z gracją.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA