Jestem niewyspany, ale było warto! 7. sezon serialu Gra o tron to świetne zaproszenie do tego ponurego świata
Czekaliśmy długo. Z potem na skroni i ze zniecierpliwieniem w oczach wyczekiwaliśmy, aż Daenerys wreszcie przestanie wyzwalać obce ludy i włączy się do gry o tron. Minęło siedem lat i oto jest, a wraz z nią nadchodzą niemałe zmiany.
OCENA
To jest recenzja pierwszego odcinka siódmego sezonu Gry o tron i mogą pojawić się tu delikatne spoilery.
Jest środek nocy, a ja włączam telewizor, żeby nie przegapić premiery. Z każdą sekundą trwania serialu przez moją senną głowę przemyka myśl– skoro jutro cały dzień mam być zaspany, to chociaż nie popsujcie tego odcinka.
I nie popsuli.
Wszystko zaczyna się od dużego, ale przewidywalnego wstrząsu. Nie jestem pewien, czy był on potrzebny, bo w zasadzie powtórzył sekwencję z ostatnich kilku minut poprzedniego odcinka. Mój zarzut nie przekreśla przyjemności z odbioru, ale mam pewne obawy dotyczące siódmego sezonu.
Grę o tron pokochaliśmy za to, że tu niczego nie można być pewnym oraz za zabójcze tempo przedstawiania postaci i wydarzeń. Szósta część serii była pod tym względem wyjątkowo rozczarowująca - rozwleczona i pozbawiona elementów, które zmieniają cokolwiek w fabule. Poprzedni cykl mógłby być krótszy o trzy odcinki, a sama produkcja, tak jak i widzowie, nic by na tym nie stracili.
Siódmy sezon Gry o tron zapowiada się o niebo lepiej.
Od razu widać, że to kobiety grają pierwsze skrzypce. Cersei przekonuje swojego ukochanego, że ma dobry plan i wie, jakie sojusze musi zawrzeć, aby odegnać wrogów. Sansa wchodzi w spór z Jonem, bo zasmakowała dworskich gier i gniewu Lannisterów. Arya kontynuuje swoją morderczą zemstę, a Dany stawia pierwsze kroki na nowym lądzie.
Mężczyźni też mają swoje pięć minut. Samwell Tarly pracuje już w Cytadeli, a Sandor Clegane ciągle podróżuje z Bractwem bez Chorągwi. Historia tych dwóch postaci udowadnia, że Gra o tron trzyma niezwykle wysoki poziom.
W Ogarze zachodzi przemiana, ale nie jest to piękna podróż od brutalnego mordercy do aniołka. To brudna metamorfoza oparta o elementy mistyczne i przełamywanie najgorszych lęków. Sandor dostrzega w ogniu, który tak znienawidził, odpowiedź na dręczącą go pustkę. Powoli zaczyna rozumieć, że odnalazł miejsce w tej opowieści. Nie przestaje być jednak twardym oprychem, który nienawidzi otaczającego go świata.
Tarly uczy się w cytadeli, ale jego nauka opiera się głównie na przerzucaniu ekskrementów i babraniu się w zwłokach ludzi i zwierząt. Brud i smród zostały przedstawione tak realistycznie i odrażająco, że zapomniałem na chwilę o wojnach między możnymi i cudownym klimacie Królewskiej Przystani. Tak bardzo brakowało naturalistycznego przedstawienia ludzkiej codzienności w poprzednich sezonach. Tak bardzo skupiliśmy się na kibicowaniu konkretnym rodom, że czasem zapominamy, że Martin stworzył naprawdę paskudny świat.
Twórcy serialu postanowili wykorzystać starą technikę, która pojawiała się już w książkach Pieśni lodu i ognia - swobodne podejście do czasu akcji i przepływu informacji.
Oglądając pierwszy odcinek siódmej serii, mamy wrażenie jakbyśmy nie zostawili bohaterów ani na chwilę. A z drugiej strony, widzimy, że wszyscy główni gracze wiedzą już o ruchach swoich potencjalnych oponentów. Cersei jest doskonale zaznajomiona z sytuacją na północy, wie o lądowaniu Dany oraz zdaje sobie sprawę, że Olena i Ellaria stały się jej przeciwniczkami. Wszystko to dzieje się poza oczami widzów. Ma to swoje zalety, ale trudno mi pogodzić się z tym, że zupełnie nie rozumiem działań niektórych postaci.
Najlepszym przykładem jest Cersei, która nie jest przekonująca jako królowa.
Nie przeczę, że świetnie nadaje się do tej roli, ale bohaterka zawsze stawiała na pierwszym miejscu swoje dzieci. Naprawdę je kochała, a w najnowszym odcinku nie ma śladu po tej miłości. Rozumiem, że twórcy grają mechanizmem wyparcia, ale dla widza jest to cios poniżej pasa.
Poza tym, muszę przyznać, że jestem usatysfakcjonowany tym, jak rozwijają się wątki kobiece w serialu. Bryluje zwłaszcza Arya, która uciekała z Westeros jako opuszczone i zmiażdżone przez los dziecko, a wraca jako mścicielka. Bardzo dobrze sprawdza się w roli sympatycznej maszyny do zabijania. I chociaż sama aktorka nie jest wybitna, to jej rola bardzo dobrze wróży na przyszłość.
Nie podoba mi się za to sposób, w jaki pokazano marsz Białych Wędrowców na mur. Nie ma w tym za grosz grozy i strachu. Powiedzmy sobie szczerze, czy kogoś przekonują zwłoki sunące przez pusty ląd? Chętnie zobaczyłbym zniszczenia, których dokonują i przerażenie, jakie wzbudzają. Szansą na to jest pojawienie się Brana Starka na murze. Może przedstawi to, co widział w swoich wizjach i marach.
Miłym akcentem jest występ Eda Sheerana, który przez chwilę śpiewał piosenkę wraz z młodymi żołnierzami. Nie wiemy jeszcze, czy była to tylko drobna rola, podobna do występu Sigur Rós na weselu Joffrey'a, czy coś więcej.
Jestem niewyspany, ale czuję, że było warto.
Najnowszy odcinek Gry o tron dostarczył mi dokładnie to, czego oczekiwałem. To doskonały wstęp do snucia dalszej historii i świetne zaproszenie do tego ponurego świata. Przed premierą nowej serii byłem sceptyczny - ostatnia odsłona Gry o tron mocno mnie zniechęciła do całej produkcji. Teraz już wiem, że był to chwilowy przestój. To było bardzo dobre otwarcie. Czekam na więcej.