REKLAMA

8. sezon pokazuje, że „Gra o tron” zbłądziła. Nowy odcinek to parodia serialu sprzed lat

„Gra o tron” to produkcja, która bez względu na wszystko zapisze się złotymi zgłoskami w historii telewizji. Skala 8. sezonu tylko to potwierdza. Nie sposób jednak pominąć milczeniem widocznego jak na dłoni faktu. Od pewnego czasu ten serial nie ma nic wspólnego z tym, czym był przed laty.

gra o tron s08e03
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga! Felieton zawiera szczegóły pierwszej połowy 8. sezonu „Gry o tron”.

Miesiące oczekiwania, długie rozprawy dotyczące możliwych rozwiązań fabularnych i teorie sięgające do powieści George'a R.R. Martina, materiałów dodatkowych i poprzednich sezonów. Nowe odcinki „Gry o tron” już na wstępie miały niezwykle wysoko ustawioną poprzeczkę. Być może najwyżej w historii telewizji. I to mimo, że 7. odsłona wyraźnie zawiodła i zewsząd było słychać narzekania na sposób, w jaki David Benioff i D.B. Weiss prowadzili bohaterów. Zwłaszcza odkąd skończył im się materiał źródłowy w postaci książek Martina.

Fani „Gry o tron” mieli też na podorędziu mnóstwo wymówek i wytłumaczeń wyjaśniających dlaczego poprzedni sezon wyglądał tak jak wyglądał. Wszystko musiało zostać ustawione pod ostateczną rozgrywkę z Nocnym Królem. Każdy element 7. serii był temu podporządkowany, ale przecież finał zawsze jest ważniejszy niż przedostatni występ. Dlatego showrunnerom serialu wybaczono dużo, ale też jednocześnie tym więcej obiecywano sobie po 8. sezonie.

Na ostateczną ocenę nowej serii „Gry o tron” przyjdzie jeszcze czas. Ale już teraz można stwierdzić, że nie ma ona nic wspólnego z pierwszymi sezonami.

Jesteśmy na półmetku i jak można sądzić po zapowiedzi 4. odcinka już zakończyliśmy sprawę Wiecznej Nocy i Innych. Cała tajemnica Białych Wędrowców, przepowiednia o obiecanym księciu i odrodzenie Azora Ahaia - wszystko zostało sprowadzone do jednego odcinka i to bez udzielenia nawet jednej odpowiedzi na stawiane przez fanów pytania. Wielka krucjata Nocnego Króla przeciwko ludziom skończyła się na pierwszym większym zamku do zdobycia. A jego konflikt z Trójoką Wroną został podsumowany dziesięcioma sekundami ciszy i wpatrywania się w siebie nawzajem.

Po 2. odcinku nowego sezonu narzekałem, że Bran stał się najgorszą postacią w całym serialu. A wszystko dlatego, że fani poświęcili więcej czasu na stworzenie związanych z nimi teorii, niż scenarzyści na jakiekolwiek rozwinięcie jego postaci i wymyślenie, co mógłby robić po zdobyciu mocy zielonego widzenia. A teraz okazało się, że mniej więcej tyle samo uwagi doczekał się Nocny Król.

gra o tron s08e03

George R.R. Martin wielokrotnie powtarzał, jak bardzo nudzi go standardowa opowieść fantasy z odwiecznym złem, które trzeba powstrzymać. Dlatego „Pieśń lodu i ognia” była często porównywana z „Władcą Pierścieni” i chwalono sposób, w jaki każda ze stron ma coś na sumieniu. Cały ten spór w dużej mierze upraszczał twórczość Tolkiena i innych twórców fantasy sprzed czasów Martina, ale amerykańskiego autora mimo wszystko warto było docenić za jego próby. Zwłaszcza teraz, gdy widać jaką mamy alternatywę.

Serialowy Nocny Król zachowuje się jak antagonista z kiepskiego komiksu. Nawet Sauron miał ciekawsze motywacje.

Można w różny sposób oceniać decyzję scenarzystów, by tak szybko zakończyć wątek nieumarłych w serialu. Część osób ucieszy się, że wracamy do tego, co stanowić powinno jądro tej opowieści, czyli walkę o władzę. Problem w tym, że choć takie było sedno „Gry o tron” w początkowych sezonach, to Martin w zupełnie inny sposób traktował swoich bohaterów.

Dopóki jego książki stanowiły bazę dla serialu, dopóty każdy bohater był w niebezpieczeństwie. Amerykański pisarz miał swoich faworytów (Tyrion i Arya), którzy często wychodzili obronną ręką z niemożliwych sytuacji, ale znaczna większość to byli normalni ludzie, których los mógł potoczyć się różnorako w brutalnym, bezlitosnym świecie Westeros i Essos. Oglądając 3. odcinek finałowego sezonu, nie sposób było poczuć podobnego niepokoju czy zaskoczenia, co dawniej.

Każda śmierć w nowym epizodzie była z góry oczywista i tak melodramatyczna w swoim patosie, że aż śmieszna.

Można się kłócić o to, czy dawniej Jon Snow i Daenerys byli dobrymi strategiami. Potrafili jednak wygrywać trudne bitwy (a w przypadku Matki Smoków również zdobywać potężne miasta), a w potyczce z Nocnym Królem zachowywali się jak dzieci we mgle. I to dosłownie! Szarża Dothraków poprzedzona pojedynczą salwą z katapult to prawdopodobnie najgłupszy ruch militarny w fantasty od czasu podobnego ataku kawalerii z udziałem Faramira w filmowym „Powrocie Króla”. Później artyleria nie zostaje użyta ani razu, a przewaga w postaci smoków roztrwoniona na idiotyczny pościg w zamieci śnieżnej.

gra o tron s08e03

Nie żeby miało to wielki wpływ na losy głównych bohaterów, bo znacznej większości nic się nie stało. A śmierć tych kilku postaci (poza Lyanną Mormont), które w 3. epizodzie pożegnały się z życiem została z góry uprzedzona kilkoma sugerującymi to ujęciami. Suspensu w tym wszystkim było niewiele. A poza tym niemal wszyscy zabici bohaterowie zostali powaleni przez głupotę osób w ich otoczeniu.

Trudno zrozumieć, co Sam chciał osiągnąć na pierwszej linii wojska poza skazaniem przyjaciela na pewną zagładę. Beric i Ogar wyruszający na pomoc Aryi też zostali z góry skazani i pytanie brzmiało jedynie, który z nich zginie. O Jorahu i Theonie nawet nie ma co wspominać. Bran przez cały ten konflikt nie zrobił dosłownie nic, a Daenerys straciła wsparcie Drogona przez własne idiotyczne decyzje. Dziwnym trafem wszyscy nieumarli biegli zresztą (w rządku jeden za drugim) na dwóch mężczyzn, a nie bezbronne w tej walce osoby.

Kiedyś śmierć w „Grze o tron” była niemal pozbawiona patosu, a spryt i spiski okazywały się ważniejsze od siły mięśni.

REKLAMA

Nowy sezon ma z tym niewiele wspólnego. Varys, Tyrion i Sansa nie robią nic, by pomóc opracować strategię. Można by powiedzieć, że od tego są dowódcy militarni, ale oni również najwyraźniej nie mieli żadnego planu na obronę Winterfell. Finalnie stanęło na „Bran będzie przynętą”. Ale jak zwabić Nocnego Króla i zatrzasnąć na niego pułapkę, a po drodze nie dać się zabić? Na to nikt najwyraźniej nie wpadł. Gdyby nie chodząca deus ex machina w postaci Melisandre, która pojawiła się na polu bitwy, mimo że teoretycznie miała być na innym kontynencie, to Nocny Król nie zostałby pokonany. Cała fabuła tego odcinka sprowadza się do wrzucenia wszechpotężnej postaci ni z tego, ni owego do scenariusza, by powiedziała etatowej superbohaterce Aryi, że ma zabić wroga.

„Gra o tron” nigdy nie była serialem idealnym czy pozbawionym dziur fabularnych. Ostatni sezon serialu na razie prezentuje jednak zawstydzający poziom. Zmiana sama w sobie nie jest niczym złym. Trzymanie się kurczowo dawnych czasów nie jest szczególnie produktywne. Ale tak samo udawanie, że nie mamy obecnie do czynienia z produkcja wykrzywiającą wszystko to, czym serial HBO niegdyś był. Być może kolejne trzy odcinki będą doskonałe i uratują ten sezon. Nie wykluczam takiej możliwości. Sceptyczny byłem już jednak przy okazji relacji Brana i Nocnego Króla. Okazało się, że słusznie. Czasem niezbyt miło jest mieć rację.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA