HBO obudziło fanów Gry o Tron plakatem, na którym znajduje się informacja o miesiącu premiery nowego sezonu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie postać, która znajduje się na materiale reklamowym.
Na oficjalnym profilu Gry o Tron na Facebooku został opublikowany nowy plakat, zawierający informację o miesiącu premiery nowego sezonu serialu. Sezonu niezwykle ważnego, bo po raz pierwszy wyprzedzającego akcję książkowego oryginału od J. J. Martina. Gdyby tego było mało, na plakacie znajduje się postać, która powinna wyzionąć ducha w ciemnym zaułku, leżąc na śniegu i wpatrując się w niebo.
Mowa oczywiście o Jonie Snowie.
Specjaliści od marketingu w HBO oczywiście nie dają jasnej odpowiedzi na to, czy Snow żyje. Wszakże ujęte na plakacie ciało bohatera może być przecież martwe. Co więcej, twarz jednego z ulubionych herosów całego serialu jest skryta pod cieniem. Nie widzimy, czy Jon ma zamknięte oczy. To z kolei wydaje się kluczowe – jego ślepia mogą być na przykład białe, jak u każdej ofiary Innych, która ginie w granicach mroźnej krainy.
Pokazanie akurat takiego plakatu ma służyć wznowieniu debaty, czy bohater przeżył atak braci z Nocnej Straży. To pierwszy taki przypadek, kiedy miłośnicy książek nie posiadają wiedzy o losie bohatera, podobnie jak fani serialu. Jestem jednak przekonany, że tym razem producenci Gry o Tron oszczędzą ulubieńca widowni. Ten ma przed sobą jeszcze bardzo ważne zadanie do spełnienia.
Pozwoliłem sobie powrócić do papierowego Tańca ze Smokami i jeszcze raz przeczytać część ze Snowem.
Scena zarysowana przez Martina nieco różni się od tej w wykonaniu producentów HBO. W książce Jon najpierw zostaje ugodzony w gardło. Drugi nóż trafia go w brzuch, pozostając w ciele bękarta. Trzeci ląduje między łopatkami. Jest jeszcze czwarty, ale nie sposób odczytać, gdzie godzi bohatera. Snow traci już bowiem przytomność pod wpływem poprzednich ran.
Interpretacja tej sceny jest niezwykle trudna. Kilka ciosów ostrzem głęboko pod skórę – w świecie Gry o Tron nie trzeba aż tak się wysilać, aby pozbawić kogoś życia. Z drugiej strony, każde pchnięcie, zarówno w książce jak i serialu, nie musi być uważane za śmiertelne. Chciałbym zwrócić uwagę na to, w jaki sposób Martin najczęściej definitywnie rozprawia się ze swoimi postaciami.
Autor nie przebiera w środkach. Używa trucizn, od których krew wylewa się ze wszystkich możliwych otworów. Łamie czaszki, bądź wręcz pozbawia bohaterów głów. Nadziewa ich na pale, obdziera ze skóry, ewentualnie zrzuca z olbrzymich wysokości. Na tym tle kilka pchnięć w brzuch wygląda jak dziecinne igraszki.
R. R. Martin kupił Jonowi czas.
Uwielbiany przez miliony widzów bękart niechybnie zginie, jeżeli zostanie pozostawiony na śniegu. Nie po to jednak Martin użył właśnie takich, a nie innych obrażeń, aby do tego doszło. Nie bez powodu mogliśmy widzieć scenę, w której Melisandre powróciła na Mur, zostawiając Stannisa samego naprzeciwko siłom Boltonów. Co jak co, ale czerwona kapłanka już wielokrotnie wyrażała zainteresowanie Snowem i los tych dwóch postaci na pewno jest ze sobą ściślej związany, niż możemy przypuszczać.
Jeżeli ktokolwiek posiada odpowiednią wiedzę i doświadczenie, aby wyciągnąć Snowa znad grobowej deski, będzie to właśnie kobieta o niezdrowym zamiłowaniu do ognia. Co Melisandre zrobi ze Snowem – tego już nie wiemy. Świat „Gry o Tron” pokazał nam jednak, że powroty do świata żywych są tutaj jak najbardziej możliwe. Wystarczy jakaś paskudna klątwa, potężne zaklęcie, magia krwi czy inny szalony alchemik.