Doszło do spotkania, na które fani serialu Gra o tron czekali od lat - recenzja trzeciego odcinka
Scenarzyści serialu Gra o tron zlitowali się nad widzami. Ci ostatni nie musieli długo czekać na spotkanie, o którym spekulowano latami. Jon Snow nareszcie stanął twarzą w twarz z Daenerys Targaryen.
OCENA
Oczywiście nie zdradzę wam, czy bękart z Północy klęknął przed Matką Smoków. Mogę za to napisać, że trzeci epizod superprodukcji był najlepszym ze wszystkich dotychczasowych odcinków nowego sezonu. Jednak nie z powodów, które mogłyby się wydawać oczywiste. Wbrew pozorom, ze spotkania Jon - Danny nie wynikło wiele, a relacja między dwojgiem bohaterów jest dopiero na początkowym etapie. Co innego wydarzenia w centralnej oraz południowej części kontynentu. Tam do głosu doszła zemsta oraz stare zatargi.
Prawdziwymi gwiazdami trzeciego odcinka serialu Gra o tron są Lannisterowie.
Dom na - zdawałoby się - przegranej pozycji, otoczony masą przeciwników i zdrajców, robi to czego nie robił od dawna - dobrze gra swoimi kartami. Będąc w trudnym położeniu, Lwy decydują się na manewr va banque. Ten okazuje się strzałem w dziesiątkę i jestem przekonany, że nikt z was nie przewidział, jak Lannisterowie wybrną z trudnej sytuacji. Wybrnęli z kolei po mistrzowsku, chociaż mam wrażenie, że to tylko i wyłącznie odciąganie nieuniknionego. Czuję w kościach, że z Cersei pożegnamy się jeszcze w tym sezonie. Oczywiście, to tylko i wyłącznie moje przypuszczenia.
Będąc przy Lwach - po tylu latach od pamiętnej sceny z trucizną, w końcu dowiedzieliśmy się, kto zabił Joffreya. Podejrzanych było wielu, a znienawidzoną postać z chęcią usunęłaby większość widzów serialu HBO. Część z was może być zdziwiona, kto ostatecznie zlecił zamordowanie młodego, rozkapryszonego króla. Dla równowagi, Cersei znowu pokazała mroczne oblicze, za sprawą bardzo dobrej, mocnej i emocjonalnej sceny w zamkowych lochach. Królowa ma nowe ofiary do torturowania. Okrucieństwa, które przygotowała z myślą o swoich przeciwnikach najlepiej pokazują, jak zwichrowana jest to postać. Szalony król Aerys ma godną rywalkę.
Trzeci sezon Gry o tron to również okazja do zobaczenia królestw, o których wcześniej jedynie słyszeliśmy.
Poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale to chyba pierwszy raz, kiedy twórcy superprodukcji HBO zabrali nas do Castelry Rock. Rodowa siedziba Lannisterów to nie jedyna nowa lokalizacja. Drugą są żyzne, zielone ziemie Tyrellów, którym ostatnio nie wiedzie się najlepiej. Może nie każdy widz zwraca uwagę na takie tła, ale dla mnie zróżnicowanie najważniejszych Domów, ich odmienne osiągnięcia kultury oraz nauki, a także różnice geograficzne to elementy, dzięki którym Gra o tron jest tak ciekawa. Cieszy mnie, że producenci w dalszym ciągu przykładają uwagę do szczegółów.
Nie cieszy mnie za to ogólna ospałość, jaka cechuje nowy sezon telewizyjnej superprodukcji.
Co prawda, trzeci epizod to jak na razie najciekawszy odcinek serii, ale widowisku wciąż daleko do niesamowitego finału z poprzedniego sezonu. Zamiast wielkiego trzęsienia ziemi mamy leciutkie wstrząsy. Oczywiście Gra o tron wciąż jest serialem na niebywale wysokim poziomie realizacji, ale poprzeczka została zawieszona tak wysoko, że wszystko, co gorsze od „niesamowitego”, może rozczarować. Fani mają gigantyczny apetyt, który w dalszym ciągu pozostaje niezaspokojony.
Dziwne o tyle, że w Westeros naprawdę wiele się dzieje. Lannisterowie walczą na kilku frontach. Daenerys Targaryen powróciła na kontynent. Inni są już pod Murem. Pod względem geopolitycznych zależności, historia świata została wprowadzona na najwyższe możliwe obroty. Zupełnie nie czuć tego podczas pierwszych trzech odcinków.
PS Jak myślicie, co sugerowała pewna osoba mówiąca Varysowi, że nie jest zwykłym człowiekiem?