Po ostatnich premierach odcinków czwartego sezonu "Gry o Tron" nie milkną komentarze, że scenarzyści przesadzają. Że już chyba za dużo tych modyfikacji w stosunku do literackiego pierwowzoru. Wszystkich dookoła wkurza i irytuje, że serial coraz bardziej odbiega od książek. Ja stoję na drugim biegunie. I krzyczę "HBO, więcej zmian!".
"Gra o Tron" to znakomity serial. Prawdopodobnie najdoskonalszy przedstawiciel gatunku fantasy, jaki kiedykolwiek powstał. Zrealizowany z olbrzymim rozmachem, ze znakomitą obsadą, wyśmienitą ścieżką dźwiękową, charakterystycznymi postaciami i last but not least - fantastyczną, wielowarstwową i po brzegi wypełnioną intrygami historią, która trzyma w napięciu i fascynuje.
Tylko co mi po takiej historii, skoro już ją znam. Przeczytałem wszystkie dotychczas wydane części sagi Lodu i Ognia i to dwukrotnie. Grałem chyba w każdą istniejącą grę komputerową, karcianą i planszową osadzoną w tym świecie. Na półce na przeciwko biurka dumnie prężą grzbiety albumy i komiksy z tego uniwersum. Na bieżąco śledzę blog Georga Martina. Serial nie mógł mnie niczym zaskoczyć. Doskonale wiedziałem jaki los spotka Eddarda Starka i co wydarzy się na Krwawych Godach. Obejrzałem te odcinki i wzruszyłem ramionami. Cała ta ekscytacja owymi wydarzeniami, która przetoczyła się przez Internet, w ogóle mnie nie dotyczyła.
Oglądałem więc kolejne odcinki, sezon po sezonie, bawiłem się przy nich wcale nieźle, ale to trochę tak, jakby czytać dobry kryminał, który ktoś wam zaspoilerować i powiedział, kto jest mordercą. Niby jest w tym przyjemność, ale to zupełnie inne emocje. Nie odliczałem dni do premiery kolejnych epizodów i nie przeszkadzało mi, że któryś odpuściłem.
Aż nadszedł czwarty sezon i od wczoraj nerwowo wiercę się na krześle czekając na poniedziałek. To nie tak, że wcześniej nie było w serialu żadnych zmian - nawet dość poważnych - w stosunku do książki. Te najważniejszy wymieniałem tutaj. Ale wszystkie one były tak naprawdę niewiele znaczące i w zdecydowanej większości po prostu wymuszone sposobem narracji, na jaki mógł pozwolić sobie Martin, ale który byłby już nie do przyjęcia dla scenarzystów HBO. Wtem dwie prawdziwe bomby - najpierw szokująca scena między Jamiem i Cersei, a ostatnio Król Nocy. I wreszcie "Gra o Tron" mnie naprawdę rusza!
Powody, dla których życzyłbym sobie, żeby w serialu dość śmiało poczynano sobie z naszkicowaną przez Martina fabułą i nie obawiano się jej zmieniać, są dwa. Po pierwsze, wnoszą one pewną świeżość i są ekscytujące dla tych, którzy "Pieśń Lodu i Ognia" znają na wskroś. Nie chodzi rzecz jasna o jakieś kolosalne modyfikacje, w rodzaju wprowadzenia zupełnie nowego rodu, ale o drobne, acz znaczące. Przedstawienie widzom rzekomego Króla Nocy rzuca przecież całkowicie nowe światło na Innych i aż chce się dowiedzieć w jaki sposób dalej pociągną ten wątek scenarzyści. Dla osób, które książki znają, takie smaczki wnoszą coś nowego i intrygującego do historii, a ci, którzy (jeszcze) ich nie przeczytali i tak przecież nie zauważą różnicy.
Po drugie - co przyznaje ze smutkiem - po "Nawałnicy Mieczy" każda kolejna część "Pieśni Lodu i Ognia" jest coraz gorsza. Pojawiają się jakieś nowe, nudne postaci, poszczególne wątki są rozwleczone do granic wytrzymałości (jeśli sceny z udziałem Daenerys męczą was już teraz, to uprzedzam - później jest jeszcze dużo, dużo gorzej), a bohaterowie, których polubiliśmy, albo znikają z horyzontu z tej czy innej przyczyny, albo ich poczynania są marginalizowane. Nie chcemy oglądać nudnego serialu, prawda? Zwiększenie dynamiki, bezlitosne ucinanie niepotrzebnych scen i wprowadzenie nowych, których w książce nie było, wydaje się więc wysoce wskazane. Abstrahuję już od tego, że po zakończeniu czwartego sezonu, przed HBO stoi spore wyzwanie. Akcja czwartego i piątego tomu sagi rozgrywa się równocześnie, ale każdy z nich opowiada o innych bohaterach. Wyobrażacie sobie taki zabieg w serialu? Samobójstwo. Fabuły trzeba będzie jakoś scalić, co nieuchronnie musi prowadzić do wprowadzenia wielu, wielu zmian w serialu.
Adaptacje książek im bardziej bezwzględnie wierne pozostają oryginałowi, tym są na ogół nudniejsze oraz mniej udane. I cieszę się, że HBO nie poszło tą drogą i nie bało się postawić konserwatystom. Zwłaszcza, że jak dotąd robi to nad wyraz umiejętnie. I z klasą.