REKLAMA

Clarkson, May i Hammond spoczęli na laurach. The Grand Tour – recenzujemy otwarcie 2. sezonu

Jeszcze wczoraj namawiałem was na kupno abonamentu na Amazon Prime Video, tylko z uwagi na drugi sezon The Grand Tour. Dziś będę musiał was za to przeprosić.

grand tour 2 recenzja
REKLAMA
REKLAMA

No nie, nie było źle. Powiem więcej, pierwszy odcinek drugiego sezonu oglądało się całkiem przyjemnie. Nie brakowało momentów zabawnych, tym bardziej nie brakowało cudownych zdjęć na przepięknych plenerach z niesamowitymi autami. Ale czy drugi sezon The Grand Tour jest nadal wzorem dla najlepszych, wysokobudżetowych programów o samochodach? Nie. Zdecydowanie nie.

Top Gear pod wodzą Clarskona, Maya i Hammonda wyznaczył nową jakość w tego typu programach. Łączył realizację tak profesjonalną jak tylko to możliwe z ciekawymi historiami o samochodach i fajnym, zgryźliwym i bardzo złośliwym angielskim humorem.

Z czasem trzech wskazanych dziennikarzy stało się tak sławnych, że bez mrugnięcia okiem możemy tu mówić o statusie celebrytów. Efektem tego była lekka zmiana formy Top Geara. Już nie tylko samochody były bohaterami tych programów, ale również i sami prowadzący. Nikomu to jednak nie wadziło, bo prawie każdy lubił ekipę Top Geara.

Drugi sezon The Grand Tour to na razie historia tylko o prowadzących program.

Program oceniamy na razie wyłącznie po pierwszym odcinku, są spore szanse, że później będzie lepiej. Na razie jednak The Grand Tour można oglądać głównie dla pięknych widoczków. Głównymi bohaterami pierwszego odcinka były trzy superauta: napędzane benzyną Lamborghini, hybrydowa Honda i całkowicie elektryczny Rimac. I to, jak wizualnie te samochody zostały zaprezentowane, aż przekracza granice przyzwoitości.

Kadry, ujęcia, no i plan filmowy, jakim była malownicza Szwajcaria. Materiał jest realizowany w 4K i HDR. Jeżeli macie nowoczesny telewizor, to właśnie zyskaliście kolejny materiał, by móc się nim nacieszyć. Wygląda to po prostu fenomenalnie. No ale programy firmowane nazwiskami tych trzech dziennikarzy zdążyły nas do tego już przyzwyczaić.

Wiecie, czego się dowiedziałem o tych samochodach? Absolutnie nic.

Ja rozumiem, że taka jest konwencja programu. To nie jest program poradnikowy, to nie jest instruktaż przed zakupem, nic z tych rzeczy. Sami twórcy określają The Grand Tour jako car show, czyli po prostu rozrywkowy program telewizyjny z samochodami w roli głównej. W pełni akceptuję tę formę, zresztą bardzo ją polubiłem.

Zawsze jednak przemycano jakieś fajne ciekawostki na temat prezentowanych pojazdów. Wrażenia z jazdy. Ciekawe informacje o ich historii. Top Gear i The Grand Tour bawiły i uczyły. Tymczasem drugi sezon programu najwyraźniej ma głównie bawić. Dobrze by było, gdyby chociaż to robił świetnie. Niestety, nie robi.

Jeżeli opowieść Clarksona o wypinającym się grubym Amerykaninie z brudną pupą to przykład dobrego humoru, to ja wysiadam.

Przepraszam za tak nieapetyczny przykład, ale niech to najlepiej zilustruje poziom, do jakiego momentami zniża się The Grand Tour. Nie brakuje też autentycznie zabawnych momentów. Wzajemne docinki prowadzących oraz złośliwe komentowanie rzeczywistości nadal im wychodzą bardzo dobrze.

Śmiałem się na głos, gdy Clarkson i May z premedytacją i złośliwością trywializowali bardzo niebezpieczny wypadek Hammonda (wyjaśnienie: podczas realizacji odcinka dziennikarz rozbił testowanego Rimaca, cudem uniknął śmierci, samochód doszczętnie spłonął, było o tym głośno w mediach). Wyścig na torze Davida Hasselhoffa z Rickym Wilsonem również się przyjemnie oglądało.

REKLAMA

Na tym jednak koniec.

Pierwszy odcinek The Grand Tour ma przepiękne zdjęcia i umiarkowanie interesującą treść. Mnie to wystarczy, by chętnie obejrzeć drugi odcinek, pewnie też i cały sezon. Ale po legendach spodziewałem się więcej. Jestem bardzo, bardzo rozczarowany.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA