Krzyczałem do telewizora: jakie to głupie! Ale bawiłem się świetnie. Oceniamy „Gry rodzinne” Netfliksa
Trwa właśnie wielka ofensywa serwisu Netflix. Platforma coraz intensywniej inwestuje w polskie produkcje. Jedną z nich są właśnie "Gry rodzinne", czyli serial tak dziwaczny, że aż przez pierwsze kilka odcinków myślałem, że dam sobie spokój. Ale potem zrozumiałem, że to nie do końca z nim jest problem.
OCENA
Zaczyna się od panny młodej, która – jak możemy się domyślać – ucieka sprzed ołtarza. Widzimy też, jak kilka miesięcy wcześniej prawie wpadła pod tramwaj, gdy podekscytowana pisała do rodziny, że dostała się na medycynę. Ratuje ją młody chłopak i według naczelnej zasady wszelkich komedii romantycznych – od razu wpadają sobie w oko. Zaraz potem przenosimy się do kościoła. Goście siedzą już w ławach, wszystko gotowe, a panna młoda się spóźnia. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest tematem "Gier rodzinnych" od Netfliksa.
Fabuła kręci się w pobliżu dwóch rodzin i dziwnego splotu relacji, który ich połączył je tak mocno, że mimo usilnych prób nie udaje się ich rozerwać. Jaworowiczowie to rodzina lekarska, on (Paweł Deląg) prowadzi klinikę medycyny estetycznej, ona (Edyta Olszówka) pracuje na uczelni medycznej. Ich konfliktowy syn (Bartosz Gelner) szuka swojego miejsca w życiu i pomaga ojcu. Po drugiej stronie jest rodzina Bliskich, czyli Kaśka (Eliza Rycembel), jej siostra (Małgorzata Mikołajczak) i intensywnie poszukująca szczęścia matka (Izabela Kuna), a także funkcjonujący na obrzeżach familii ojciec (Marek Kalita). A to tylko część bohaterów.
"Gry rodzinne" pędzą na złamanie karku, w każdym odcinku prezentując nowe elementy układanki.
Czy pan młody to dokładnie ten sam chłopak, który uratował Kaśkę spod pędzącego tramwaju? Dlaczego w pewnym momencie widzimy, jak ojciec pana młodego obejmuje narzeczoną syna i prowadzi ją do samochodu? Czy matka Kaśki odwiedza klinikę tylko po to, aby zmienić coś w swoim wyglądzie? No i do cholery: czyje jest dziecko, które nosi główna bohaterka?
Gry rodzinne mają szkatułkową kompozycję. Co chwila odkrywany jest przed nami zupełnie inny kawałek historii. Gdy wydaje nam się, że znamy już motywacje czy działania jakiegoś bohatera, serial nadaje wcześniej pokazanej scenie nowego kontekstu. Opowieść co chwila wywracana jest do góry nogami. Kolejne retrospekcje zmieniają wydźwięk historii, nadają jej nowych znaczeń. Momentami aż trudno za tym wszystkim nadążyć.
"Gry rodzinne" są jak brazylijska telenowela.
Dialogi w nowym polskim serialu Netfliksa są tak drewniane, że przy intensywniejszej wymianie zdań bałem się, że zaczną dymić. Wszystko tam trzeszczy, a liczba niepotrzebnych wypowiedzi czy żenujących, boomerskich zwrotów przekracza dopuszczalne normy. Okropnie się tego słucha, okropnie się na to patrzy, ale gdy zwróci się uwagę na albo przesadnie oszczędną, albo komicznie przerysowaną grę aktorską, to "Gry rodzinne" nabierają uroku.
Przez większość seansu myślisz sobie, że dalej nie dasz rady, bo ileż można oglądać przesadzoną telenowelę, ale „Gry rodzinne” naprawdę wciągają. Czego tu nie ma! Zdrady, romanse, krzyki, ciąże z zaskoczenia, śmierci w śmieszno-strasznych okolicznościach, przerysowane sceny erotyczne, piętrowe relacje między kochankami, komedia omyłek. I to wszystko w takim natężeniu, że jeśli przez 15 minut fabuła płynie bez większych dramatów, czujesz, że coś jest nie tak.
To w gruncie rzeczy bardzo dobry serial.
Wady produkcji wynikają również z przyjętych założeń. Aktorzy grają dość nierówno i czasem widać, że przez te nieporadne dialogi i przekolorowane sceny obsada bywa trochę zagubiona. Wyjątkami są tu Eliza Rycembel, Paweł Deląg i Edyta Olszówka. Problemy wynikają również z braku dyscypliny. Fabuła serii jest naprawdę misternie skonstruowana i dobrze gra z oczekiwania widzów, niestety serial jest odrobinę za długi. Na tyle długi, że po w okolicach siódmego odcinka te kolejne fabularne wolty stają się po prostu nudne.
Nie zmienia to faktu, że ten specyficzny styl i zabawa konwencją są tak naturalnie i uczciwie poprowadzone, że trudno oderwać się od ekranu. Oczywiste jest dla mnie, że "Gry rodzinne" to nie jest serial dla wszystkich, a część widzów z pewnością odbije się od niego z uczuciem irytacji. Jednak ci, którzy zostaną do końca, będą bawić się świetnie, krzycząc do telewizora: "jakie to głupie (i wspaniałe)!"