REKLAMA

GTA IV - gra, na którą warto było czekać

Długie oczekiwanie. Wielkie nadzieje. To niektóre z emocji, które zapewne towarzyszyły wielu z Was, gdy myśleliście o nadchodzącym wielkimi krokami na PeCety GTA IV. Jak te odczucia zmieniły się, gdy płytka wylądowała w czytniku? Czyżby to było zniecierpliwienie długą instalacją? Lekkie zmieszanie spowodowane koniecznością wgrywania dodatkowych pakietów? Delikatne zdenerwowanie, gdy kolejny raz nie udało nam się utworzyć konta w usłudze Windows LIVE? Jeśli nawet mieliście tego typu negatywne odczucia, to po stoczonych bojach i finalnym odpaleniu gry należy odrzucić je daleko w kąt. Od momentu rozpoczęcia rozgrywki przez długie godziny Wasz stan będzie można opisać głównie jako radosny, a nawet euforyczny.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Nie chcę zbyt wiele rozpisywać się na temat stosowanych zabezpieczeń. Komputery to platforma najbardziej piracka i Rockstar zastosowało taką, a nie inną strategię. Co prawda złodzieje rozgryźli wszelkie SecuRomy niemal z marszu, za to legalnemu graczowi mogą napsuć trochę krwi, ale nie można winić za to samej gry. Należy tylko uzbroić się na początku w odrobinę cierpliwości, by już po chwili móc oddać się wspaniałej przygodzie. A ta jest jak najbardziej intrygująca.

REKLAMA

"Za granicami nadal reklama sławna - 'Przyjedź do nas - Twój samochód jest już tutaj od dawna'" - tak opisuje rzeczywistość w jednej ze swych piosenek mistrz Kazik Staszewski. Wiele osób decyduje się na emigrację skuszone bogactwami, łatwą pracą, willą z ogródkiem i Ferrari w garażu. Niko Bellic - Serb, którym będziemy kierować naczytał się trochę za dużo e-maili od kuzyna, Romana, który jakiś czas temu przeprowadził się do Liberty City. Zgodnie z listami, wraz z członkiem rodziny, na nowo przybyłego do miasta czekać będą same luksusy - dziesiątki kobiet pod ręką z silikonowymi zarówno biustami jak i mózgami, wspaniałe apartamenty i inne tego typu cuda wianki. Rzeczywistość jednak okazuje się nieco mniej różowa. Roman prowadzi firmą taksówkarską i mieszka w skromnej kawalerce. Na szczęście wizja bogactw nie była głównym celem przyjazdu Nika. Jego najważniejsze zadanie to odnaleźć człowieka, przez którego na wojnie na niego i jego przyjaciół spadło istne piekło i odcisnęło piętno na psychice bohatera. Poszukiwania towarzyszyć nam będą niemal do końca gry, w trakcie której będziemy pomagać coraz to wyżej postawionym ludziom, aby w końcu dotrzeć do tego, kto może nam wskazać miejsce pobytu naszego dawnego towarzysza broni.

Skoro już wspomniałem o innych postaciach - tych najważniejszych jest kilkanaście i każda z nich stanowi całkiem odmienną osobowość. Nie wiem tylko dlaczego najfajniejsi są na początku i na końcu gry, przez co gdzieś w środku możemy poczuć lekki brak emocji. Po pierwszych paru misjach poznamy Mikhaila - rosyjskiego gangstera, który jest jeszcze większym świrem niż Ricardo Diaz z GTA: Vice City. Zdecydowanie jest on jedną z moich ulubionych postaci w całej grze. Poza nim zetkniemy się też z takimi oryginałami jak nieustannie pakujący na domowej siłowni i kolekcjonujący drogie auta Brucie, przezabawnie mówiący Little Jacob, który nie potrafi oderwać ust od jointa czy mocno "zeschizowana" dilerka narkotyków Elizabeth. Rzadko kiedy w grach komputerowych mam wrażenie, że fabuła i budujące ją przerywniki filmowe mogą się równać, a miejscami nawet przewyższać niejedną Hollywoodzką produkcję. W tym wypadku mamy po prostu do czynienia ze świetnie opowiedzianą historią, na którą w dodatku sami mamy wpływ. GTA IV nie jest bowiem jednoznaczne jeśli chodzi o wydarzenia - w niektórych momentach możemy sami podejmować decyzje, które mogą mieć mniejszy lub większy wpływ na dalsze etapy.

Zazwyczaj w kontynuacjach znanych hitów dość dużą uwagę przykłada się do innowacyjności. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie czy GTA IV jest oryginalne i różniące się od poprzedniczek. Z jednej strony wciąż chodzi o to samo - jeździmy, latamy, strzelamy wykonujemy masę zadań ze świata gangsterów. Mimo to jednak wprowadzono tak liczne, z pozoru drobne zmiany, że aż nie chce się wierzyć, że to wciąż stare dobre Grand Theft Auto.

Co pierwsze rzuca się w oczy to życie miasta. Tu wszystko toczy się własnym torem. Ludzie nie chodzą po ulicach jak stado baranów, każdy ma własne zajęcia. W parku nastolatki ćwiczą aerobik, jakiś facet w dresie uprawia jogging, a na ławce starszy jegomość czyta książkę. Często napotykane postacie rozmawiają ze sobą nawzajem lub przez komórkę. Każdy w jakiś sposób reaguje, jeśli postaramy się w niego "ingerować". Chodzenie po ulicy przypominało mi Assassin's Creed. Tu również bohater delikatnie odpycha ludzi, których mija. W GTA IV wszystko jest jednak doprowadzone do perfekcji. Dzieciak niosący butelkę z piciem upuści ją, masywny "kark" zacznie nas wyzywać i grozić, że kolejne szturchnięcie skończy się dla nas złamanym nosem, a starsza kobieta, która ledwo chodzi po zderzeniu z naszą postacią upadnie na ziemię, by potem z mozołem podnieść się i zbierać siatki z zakupami. Po prostu poezja. Do tego możemy usłyszeć całą masę różnych języków. Największe zdumienie ogarnęło mnie, gdy przypadkowa kobieta stanęła mi na drodze, a jako że nie chciało mi się skręcać, usłyszałem w odpowiedzi "zostaw mnie!". Rej byłby zachwycony! Wspomniana osoba zaciekawiła mnie do tego stopnia, że zacząłem się z nią "bawić". Akcent miała co prawda niecodzienny, ale bez problemu zrozumiałem "On ma broń!", "Nie zastrzel mnie!" czy "Przepraszam...". Jakoś tak miło mi się zrobiło, chociaż polskie akcenty mogą też nabrać negatywnego aspektu, gdy przed którąś misją nazwanie nas "Pollack" oznacza solidną obelgę.

Przykładów, w których zaskakiwała mnie żywotność napotkanych postaci mógłbym wymieniać masę. Dzięki temu odkrywamy przyjemność ze zwykłego zwiedzania osiedli, bez wykonywania misji. Któregoś razu w przypływie furii kopnąłem bezbronną dziewczynę. Pech chciał, że przez szybę restauracji zobaczył mnie jakiś maczo. Przybiegł dołożyć brutalnemu napastnikowi, czyli mnie. Wyciągnięcie noża nie wywarło na nim specjalnego wrażenia, bo próbował przetrącić mi szczękę. Gdy jednak sięgnąłem do kieszeni po MP5, facet momentalnie zmiękł i w zorganizowanym pośpiechu wycofał się na z góry wypatrzone pozycje. Innym razem usłyszałem denerwującego agitatora, który od jakiegoś czasu wykrzykiwał różne teorie spiskowe na temat USA. Denerwowały mnie jego ciągłe okrzyki, więc postanowiłem przy pomocy pałki do gry w bejsbol wytłumaczyć mu gdzie może sobie wsadzić swoje mowy. Nie zrobiłem jednak tego, co planowałem, bo... wyprzedził mnie jakiś uczynny murzyn, który najpierw wyzwał krzykacza, a potem przyłożył mu w twarz. Wrażenie wywarła też na mnie możliwość wyboru usług... prostytutek. To od nas zależy czy damy im 20, 50 czy 70 dolarów. A co one za to zrobią... to może sami odkryjecie :). Jeszcze innym razem.... (i tak dalej, i tak dalej, podobnych przykładów mam jeszcze około dwudziestu).

Napisałem, że rozgrywka za wiele się nie zmieniła. W założeniach - owszem. W mechanice - wprowadzono masę ulepszeń. Po pierwsze zastosowano znane już z innych produkcji "przylepianie" się do ścian. Niko może schować się za filarem, rogiem budynku, ławką czy też innym dowolnym obiektem stanowiącym jako-taką osłonę. Później z ukrycia możemy albo na ślepo (w grze obowiązuje widok TPP, więc i tak wszystko widzimy) wychylić rękę i posłać z nieco mniejszą celnością serię do wroga, albo szybko wyskoczyć zza osłony, precyzyjnie "strącić czapkę" jakiemuś bandycie i natychmiast po tym wrócić w bezpieczne miejsce. Dzięki temu walki nawet przeciwko kilkunastu wrogom naraz stały się możliwe i strzelaniny są... po prostu piękne. Znaczną część gry będziemy więc posyłać złym gościom argumenty kalibru 9 mm i podobnych. Miałem obawy, że mi się to znudzi, ale myliłem się - zupełnie nie wiem jakim sposobem, ale wtórne, zdawałoby się, walki są za każdym razem tak samo emocjonujące.

Zmodernizowano też, na szczęście, opcję strzelania z okien samochodu. Teraz przytrzymując przycisk celowania możemy kierując myszką wycelować broń w dowolnym kierunku. Niko wyciągnie rękę przez wybitą szybę i pośle serie dokładnie tam, gdzie mu każemy. Ta opcja niesamowicie ułatwia życie gangstera. Przy pościgu bez problemu możemy zniszczyć komuś opony albo pozbawić go życia celnym strzałem przez tylną szybę prosto w potylicę. Nie, żebym był za zbytnią przemocą w grach, ale jak realizm, to pełną gębą!

Jakoś tak trzyma się mnie ten temat strzelanin. Przy okazji warto więc wspomnieć o interakcji z otoczeniem. Samo posyłanie kulek potrafi pozbawić ściany sporej ilości tynku, a u ludzi wywoływać ciekawe schorzenia. Wiedzieliście na przykład, że jak przyładuje się komuś z Beretty w kolano, to najpierw pada na ziemię, a gdy już wstanie, to niesamowicie kulejąc próbuje uciec? A gdy rozwalimy mu drugą nogę, to wręcz się czołga! Naprawdę, nie jestem sadystą, ale testowanie broni na wszystkim co się tylko rusza sprawiało mi w GTA IV ogromną frajdę. Jedyny problem polega na tym, że chodzenie z bronią na wierzchu budzi podejrzenia, a używanie jej doprowadza bardzo szybko do konfliktu z prawem. Policjanci nie są już tępymi tłukami, którzy najchętniej by nas zastrzelili. Na początku podchodzą, skuwają nas w kajdanki i pakują do najbliższego radiowozu. Dopiero, kiedy stworzymy realne zagrożenie (odpowiemy ogniem lub będziemy po prostu trzymali ich na muszce), zaczną pakować w nas małych ołowianych kolesi. System ucieczki przed stróżami prawa wydaje mi się teraz tak oczywisty, że mam wrażenie jakby był zaimplementowany w każdej poprzedniej części, tylko nikt go nie oznaczył ani nas o nim nie poinformował. W momencie, gdy rozpoczyna się pościg za naszą skromną osobą, na mapie i radarze zaznaczony jest okrągły obszar, a my stoimy w jego centrum. Gdy przemieszczamy się pod okiem gliniarzy, obszar poszukiwania podąża za nami (im więcej "gwiazdek", tym większy jest jego promień). Gdy natomiast skręcimy w boczną uliczkę, czy po prostu będziemy uciekali w taki sposób, ze nie dostrzeże tego policja, możemy z łatwością wyrwać się z okręgu, który staje się nieruchomy. Rozwiązanie proste, logiczne i skuteczne. Znaczenie ma też to, gdzie się ukrywamy. Nawet jeśli pozostajemy w tropionej okolicy, to dużo dłużej zajmuje odnalezienie nas, gdy schowamy się np. pod mostem lub w ciemnym zaułku.

Techniczne rozwiązania i połączenie mocy systemów Rage i Euphoria daje cudowne wyniki. Muszę też wspomnieć o tym, że nasz bohater nie jest już superbohaterem, który biegnąc bez problemu przesuwa auta. Za to może swoim ciałem zamknąć drzwiczki samochodu (a gdy te pozostawimy otwarte i cofając natkną się na latarnię - odpadną). Możemy też niszczyć znacznie więcej elementów niż w poprzedniczkach. Gdy potrzeba nam nieco dyskrecji, strzał w pobliską latarnię powinien załatwić sprawę. Cieszy też cała masa innych szczegółów - jak choćby możliwość wyboru między zwykłymi światłami w samochodzie, a "długimi". Takich szczególików znajdujemy co rusz na pęczki.

Z całego cyklu Grand Theft Auto nie podobają mi się dwie części - druga, ze względu na cukierkowatą grafikę i San Andreas - za zbyt wielką liczbę udziwnień jak zmienne statystyki postaci czy przeróżne szkoły jazdy. W GTA IV osiągnięto chyba złoty środek. Możemy robić masę rzeczy, ale do niczego nie jesteśmy na siłę zmuszani. Gdy dla jakiejś postaci wykonamy wszystkie misje i staje się po prostu naszym przyjacielem, możemy skoczyć z nim na piwo (choć raz spróbujcie prowadzić na wirtualnym podwójnym gazie - efekt lepszy niż w trakcie jednej z "pijackich" misji w Vice City), pograć w kręgle, bilard, darta lub obejrzeć występy komików czy na przykład tancerek go-go. Do wyboru, do koloru, a wszystko pomaga odstresować się po kolejnej nieudanej próbie wykonania misji (choć to zdarza się rzadko, zadania czasem są wymagające, ale nie na tyle, żeby nie ukończyć ich za drugim podejściem). Dodatkowo mamy dostęp do nowoczesnych technologii. Najczęściej będziemy korzystali z telefonu komórkowego. To za jego pośrednictwem jesteśmy informowani o różnych zwrotach akcji. Możemy swobodnie dzwonić do znajomych (choć często nadziejemy się wyłącznie na automatyczną sekretarkę), robić zdjęcia wbudowanym aparatem czy kręcić krótkie filmiki z gry i edytować je specjalnym narzędziem. Czasami dostajemy też SMSy - poza tymi, które po prostu wysyłają nam znajomi, po każdej nieudanej misji czeka nas wiadomość z pytaniem czy chcemy ją powtórzyć. Dzięki temu nie musimy biegać na miejsce, w którym podejmujemy dane zadanie. Mała rzecz, a cieszy - jak zresztą większość wprowadzonych innowacji. Jedną z bardziej istotnych opcji komórki jest tryb Multiplayer. Pierwszy raz w serii GTA dostępny jest bez osobnych fanowskich modów. Niestety nie wiadomo jak długo gracze z Polski nie będą mogli cieszyć się tą możliwością, bo u nas usługa Windows LIVE po prostu nie obowiązuje. Zostaliśmy potraktowani więc pod względem rozgrywki wieloosobowej po macoszemu, ale miejmy nadzieję, że w krótkim czasie wydawca coś na to zaradzi. Kolejnym z widocznych udogodnień XXI wieku są kawiarenki internetowe. Możemy surfować po sieci (w tym poznawać nowych znajomych na love-meet.net), odbierać nowe zlecenia, czytać wiadomości od rodziny i nawet... otrzymywać SPAM. Jak już wspominałem - realizm jest nad wyraz wysoko posunięty.

Żeby nie było jednak tak kolorowo, muszę wspomnieć o paru cechach, które mi osobiście zbytnio nie przeszkadzają, ale dla niektórych mogą okazać się uciążliwym mankamentem. Zmieniona została dość znacznie fizyka pojazdów. Nie jest to realizm porównywany do samochodówek takich jak GRID, ale na pewno nie idzie też w stronę ostatniej, mocno zręcznościowej części Need For Speeda. Wszystko to jednak kwestia przyzwyczajenia. Nieco gorzej ma się jednak sprawa z helikopterem, którego pilotaż ciężej opanować niż poruszanie się na czterech czy dwóch kółkach. Gdy jednak odrzucimy na chwilę myszkę i weźmiemy się za klawiaturę numeryczną, nie powinno być problemów z nauką podniebnych podbojów.

Grafika GTA IV prezentuje się wręcz wyśmienicie jak na tak rozbudowaną produkcję TPP. Wiadomo jednak, że przy równoczesnej obecności na mapie olbrzymiej liczby obiektów i ograniczeniu doładowywań w trakcie gry potrzebne są mocne maszyny. Nie rozumiem więc narzekań tych graczy, którzy mówią o złej optymalizacji kodu. Owszem, może można było przewidzieć też ustawienia dla tych, których komputery nie są już demonami prędkości, ale przecież nie możemy winić programu za to, że nie potrafi być słabszy, niż jest. A rzeczywiście jest czym nacieszyć oko. Najwięcej detali możemy wychwycić w animowanych scenkach między poszczególnymi misjami, ale i sama gra dostarcza wielu wrażeń wizualnych. Pierwsze pozytywne westchnięcie wydałem z siebie, gdy stojąc na brzegu chodnika Niko spuścił jedną nogę na asfalt, a drugą trzymał wciąż na krawężniku. W większości gier postać po prostu częścią ciała wisiałaby w powietrzu. W pamięć wryły mi się też niesamowicie oddane wybuchu i sceny śmierci bohatera. Te pierwsze są nader widowiskowe, drugie natomiast to klasyczne przejście obrazu w czerń i biel oraz zwolnienie tempa, by obserwować padanie postaci na ziemię.

REKLAMA

Chyba nigdy nie będzie można mieć zastrzeżeń do muzyki i udźwiękowienia w grach z serii Grand Theft Auto. Trochę już pisałem chociażby o różnych językach, w których mówią spotykani przez nas ludzie. Zdaję sobie sprawę, że to i masa innych dźwięków wymagała ogromnego nakładu pracy i chylę przed odpowiedzialnymi za to ludźmi czoło. Nic dodać, nic ująć - wszelkie efekty płynące z głośników to uczta dla uszu. Schodząc na temat utworów muzycznych - od GTA 3 przyzwyczaiłem się, że zawsze jest jedna stacja, która przypadnie każdemu do gustu. Teraz jest ich jeszcze więcej, a ja osobiście znajdowałem naprawdę fajne kawałki w około pięciu, mimo że mój gust jest dość ograniczony. Do pozytywnych niespodzianek, obok usłyszenia The Who czy Dio muszę zaliczyć skoczną irlandzką melodyjkę, która towarzyszy nam przy wizytach w pewnym "zielonym" pubie (tym, w którym jest możliwość pogrania w Dart). Tutaj nie można powiedzieć, ze muzyka jest zła - dla każdego znajdzie się coś dobrego.

GTA IV to gra bez wątpienia wielka. W moim osobistym odczuciu nie stworzono jeszcze nigdy dzieła tak niesamowicie grywalnego. Wiadomo, że fabuła nie ma co się równać z takimi produkcjami jak The Longest Journey czy Syberia. Ale to przecież "tylko" gangsterskie TPP - i jak na ten gatunek, opowiedziana historia jest niesamowita. A radość płynąca z samej rozgrywki? Co tu dużo mówić - najnowsze dzieło panów z Rockstar sprawia, że po prostu nie chce odchodzić się od komputerów. Samodzielne odkrywanie dopracowanych z niezwykłą dbałością szczegółów daje olbrzymią satysfakcje. To jest jedna z tych nielicznych gier, dla których wydaje się kilka tysięcy złotych na nowy komputer, jeśli stary nie spełnia wymagań sprzętowych. Definitywnie warta wydanych pieniędzy i paru chwil męki przy instalacji. Prawdopodobnie do momentu premiery GTA V najlepsza gra komputerowa!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA