REKLAMA

Fani "Władcy Pierścieni" mają lepiej niż miłośnicy "Pottera". Część winy ponosi Rowling

Nazwisko J.K. Rowling w ostatnich tygodniach wymieniane jest przez wszystkie przypadki. Jej książkowe dziecko, czyli "Harry Potter", które rozrosło się do wielkiej franczyzy również ostatnio nie ma dobrej prasy. Kolejne afery odwracają uwagę od tego, co powinno być esencją każdej marki, czyli od dobrej treści.

harry potter rowling afera
REKLAMA

W ciągu ostatnich dwóch tygodni nazwisko J.K. Rowling i nazwa "Harry Potter" były odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Afera goniła aferę, a niezręczne wypowiedzi i komunikaty wydawały się nie mieć końca. Prawda jest taka, że dzisiaj "Fantastyczne zwierzęta" czy "Harry Potter: Hogwarts Legacy" to tytuły, które nawet mają trudniejsze zadanie niż "Władca Pierścieni" od Amazona.

REKLAMA

Można odnieść wrażenie, że wszystkie najpopularniejsze marki fantasy znajdują się w stanie permanentnego kryzysu. "Harry Potter" od dawna przeżywa problemy przez transfobię J.K. Rowling i konflikt autorki z gwiazdami filmowej serii. Z kolei fandom "Władcy Pierścieni" wściekł się na Amazona i jego serial, a wielbiciele "Gry o tron" od dłuższego czasu skupiają się bardziej na kpinach z dawnego hitu niż wspieraniu George'a R.R. Martina w walce (głównie z samym sobą) o "Wichry zimy".

Wszystkie te kryzysy mają ze sobą wiele punktów wspólnych: fanów zirytowanych na zmiany w kanonie, błyskawicznie tracących popularność pisarzy i nadprodukcję spin-offów o coraz bardziej wątpliwej jakości. Można by wręcz na pozór machnąć na nie ręką. Ot, nic nowego w świecie przeżartym przez nadwrażliwych fanów i nieumiejących trzymać języka za zębami twórców. Niedawna afera związana z wyczekiwaną od dawna grą wideo "Harry Potter: Hogwarts Legacy" pokazuje jednak, że problem leży trochę głębiej.

"Harry Potter", "Wiedźmin" czy "Władca Pierścieni" to kury znoszące złote jaja. A mimo to ktoś je zarzyna jak głupi.

Można odnieść wrażenie, że w amerykańskiej branży rozrywkowej jest jakaś dziwna potrzeba autodestrukcji. Swoiste popkulturowe samograje nagle zostały bowiem obciążone licznymi problemami natury nie tylko fabularnej, ale też przede wszystkim politycznej. Czy elfy i krasnoludowie ze Śródziemia mogą być czarnoskórzy? Czy w Hogwarcie pojawiły się jakieś osoby trans? Co z fanami i fankami "Harry'ego Pottera", którzy teraz czują się dyskryminowani przez J.K. Rowling? Dlaczego Netflix w swojej próbie pokazania rasizmu w świecie "Wiedźmina" znacząco spłycił to zagadnienie? Podobne pytania można by jeszcze długo mnożyć, a przecież żadne nie musiało koniecznie pojawić się w kontekście nowych produkcji.

Władca Pierścieni czy Harry Potter - kto ma gorzej?

Warto oczywiście działać w taką stronę, by jak najwięcej osób mogło identyfikować się z naszymi dziełami. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdyby twórcy nowych produkcji z uniwersum "Harry'ego Pottera" czy "Władcy Pierścieni" unikali ideologicznych wojen, to mogliby w spokoju promować swoje kolejne tytuły. Kontrowersje byłyby dużo mniejsze i ograniczone do środowiska najbardziej fanatycznych czytelników i widzów, dla których znaczenie mają nawet drobne szczegóły fabularne.

"Harry Potter" przeżywa afery zewnętrzne i wewnętrzne. Fanów to boli, ale wielu położyło już kreskę na tej marce.

Zwiastun serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" poruszył setki tysięcy osób, ale kontrowersje kręciły się głównie wokół kwestii wierności adaptacji. Sam J.R.R. Tolkien od dawna nie żyje, więc ani nie może rozjaśnić wątpliwości, ani palnąć czegoś głupiego. Wszelkie próby uczynienia z niego rasisty spełzają z kolei na niczym z powodu braku realnych dowodów. Z "Wiedźminem" jest o tyle podobnie, że Andrzej Sapkowski z każdym rokiem ogranicza swoją medialną obecność. Od lat nie rzucił niczego prawdziwie kontrowersyjnego.

"Gra o tron" jako serial jest już skończona, ale za to jego prequele powstają we względnej ciszy i spokoju (nie licząc jednego sporu o kolor skóry Corlysa Velaryona). Więcej gniewu na dziś budzi więc sam George R.R. Martin. "Harry Potter" jakimś cudem znalazł się w sytuacji gorszej nawet niż wszystkie wymienione powyżej tytuły. Tylko to uniwersum przeżywa tak poważne problemy zewnętrzne (związane z J.K. Rowling czy zwolnieniem Johnny'ego Deppa) i wewnętrzne. Przeważnie na swoje własne życzenie.

Tylko ktoś pozbawiony wyobraźni mógł pomyśleć, że uczynienie z goblinów głównego przeciwnika w "Harry Potter: Hogwarts Legacy" przejdzie bez echa.

Pomijając nawet wyraźny kontekst antysemicki, to wewnątrz samego świata magii i czarodziejstwa wyraźnie da się znaleźć sugestie, że poznaliśmy historię konfliktu między ludźmi i magicznymi istotami z mocno skrzywionego punktu widzenia. A teraz jakby nigdy nic będziemy bohatersko gromić goblińską rebelię. Czy kogoś tu kompletnie pokręciło?

REKLAMA

Jedyny powód, dlaczego ta afera wywołała więc mniej żywiołowe reakcje niż w przypadku "Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy", wynika z dosyć dużego zmęczenia fandomu "Harry'ego Pottera". Prawda jest taka, że od czasu premiery ostatniego filmu nie ma on zbyt wielu powodów do radości. Sztuka "Harry Potter i przeklęte dziecko" okazała się bezsensownym fanfikiem, a seria "Fantastyczne zwierzęta" nie uniosła na razie ciężaru połączenia przeszłych wydarzeń z fabułą oryginalnego cyklu książek.

Trochę osób czekało na "Hogwarts Legacy" niczym na zbawienie od poprzednich nie powodzeń, a teraz otrzymały one potężny cios w splot słoneczny. Nie jest to jednak nic nowego dla tego fandomu. Coraz lepiej widać, że mamy tutaj do czynienia z marką na tyle potężną, by nie mogła upaść, ale też nie mającą na siebie żadnego pomysłu. A przez to coraz wyraźniej tkwiącą na dnie, do którego J.K. Rowling od czasu do czasu dorzuca więcej mułu.


REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA