Harry Potter in Concert dobitnie uświadomił mi jedno – że w filmach o młodym czarodzieju magia zawsze tkwiła w muzyce.
Cykl powieści J.K. Rowling na zawsze pozostanie w moim sercu jako opowieść prawdziwie niezwykła. Nie tylko ze względu na to, że w zasadzie dojrzewałem wraz z bohaterami powieści, lecz ze względu na swoją niebywałą (jak na standardy dzisiejszych powieści młodzieżowych) złożoność, uniwersalność i… co tu dużo mówić – duszę, której mogą jej tylko pozazdrościć rozliczne twory kultury, które w ciągu ostatniej dekady próbowały powtórzyć sukces Harry’ego Pottera.
To właśnie ze względu na tę „duszę” do oryginalnego siedmioksięgu wracam niemalże co roku i aż wstyd mi przyznać, jak wiele razy przeczytałem niektóre części. Jeśli jednak chodzi o filmowe adaptacje… cóż, ujmując rzecz delikatnie, nie darzyłem ich przesadną sympatią.
W filmach serii zawsze mi czegoś brakowało. I o ile w pierwszych trzech częściach pewne odstępstwa fabularne można było wybaczyć, tak zmiany scenariuszowe w części czwartek i piątek były już tak głębokie, że części szósta i siódma były co najwyżej marną namiastką książkowego pierwowzoru. Za to ścieżka dźwiękowa do każdej z części... tak, to w nich drzemała prawdziwa magia adaptacji. A szczególnie w pierwszych trzech, do których soundtrack skomponował John Williams.
Harry Potter in Concert w Ergo Arenie, czyli czarowanie batutą.
Oryginalny soundtrack Johna Williamsa jest jednym z najczęściej odtwarzanych albumów na moim Spotify i nie bez przyczyny. Ta ścieżka dźwiękowa wyniosła najwyżej przeciętny film na zupełnie inny poziom i ostatniej nocy w Ergo Arenie można to było poczuć.
Czym jest Harry Potter in Concert? To ni mniej, ni więcej, jak emisja filmu w towarzystwie ścieżki dźwiękowej granej na żywo przez orkiestrę – w przypadku polskich koncertów temu wyzwaniu we wspaniały sposób podołała Sinfonietta Cracovia.
Nim przejdę do subiektywnych wrażeń z koncertu chciałbym tutaj uhonorować muzyków, odtwarzających ścieżkę dźwiękową, gdyż podołali niemałemu wyzwaniu. Partytura Johna Williamsa to prawdziwy strukturalny potwór, wyciskający ostatnie poty szczególnie z sekcji smyczkowej zawiłymi pasażami, pochodami chromatycznymi i przewspaniałą melodyką.
Nie mniejsze wyzwanie leżało po stronie dyrygenta, który musiał na żywo idealnie zsynchronizować muzykę z obrazem. W tym celu na ekranie tuż przed partyturą widział specjalnie przygotowaną wersję filmu, na której bezpośrednio wyświetlały się informacje o tym, kiedy należy zacząć konkretny utwór.
Żółta belka przemykająca po ekranie sygnalizowała gotowość, zielona rozpoczęcie utworu, zaś czerwona – zakończenie. Nie wątpię, iż wszystkie sekwencje zostały przećwiczone setki razy, ale wystarczyłby jeden minimalny błąd, by synchronizacja z filmem się nie udała. Do tego na szczęście nie doszło i muzycy orkiestry w Ergo Arenie spisali się wzorowo.
Orkiestra podołała. Ergo Arena… niekoniecznie.
Nie pierwszy raz udałem się na koncert do trójmiejskiej Ergo Areny i niestety, nie pierwszy raz miałem wrażenie, że to miejsce nie bardzo lubi się z wydarzeniami muzycznymi.
Siedząc na widowni już któryś raz w ogóle, nie czułem się tak, jak powinienem w czasie koncertu na żywo – porwany dynamiką muzyki, która nie jest dostępna w domowym zaciszu. Nie, brzmienie Ergo Areny jest płaskie, sterylne, do tego dość… ciche.
Dodajmy do tego fakt, że ścieżka dźwiękowa była dość mocno osadzona w miksie (po ludzku – nie dominowała nad narracją filmu) i całemu koncertowi niejako brakowało mocy. Nie czułem potężnego uderzenia orkiestry, które zwykłem czuć choćby w filharmoniach. Ba, jakby nie opuszczać wzroku poniżej ekranu wyświetlającego film, łatwo byłoby zapomnieć, że muzyka grana jest na żywo.
Być może w innych miejscach pod tym względem jest lepiej, ale Ergo Arena, jeżeli chodzi o „efekt wow”, nie zdała egzaminu.
Harry Potter wciąż łączy pokolenia.
Abstrahując od wszelkich technicznych niedostatków, wydarzeniu Harry Potter in Concert nie można odmówić jednego – łączy pokolenia tak, jak lata temu zrobiła to książka i jak do dziś robią to filmy.
Na widowni miałem pełen przekrój demograficzny. I wcale nie było tak, że to np. wnuki zaciągnęły dziadków na koncert. Nie. Widziałem pary w wieku mocno podeszłym. Widziałem młodych zakochanych. Widziałem rodziców z małymi dziećmi. Widziałem młodzież. Ludzi w garniturach i ludzi w dresowych bluzach. Panie w szykownych kreacjach i dziewczyny w totalnie luźnych ubiorach.
Gdzieniegdzie na szyjach wisiały szaliki Domów Hogwartu, tu i ówdzie ktoś nawet przywdział szatę czarodzieja.
Harry Potter, jako opowieść, pomimo dwudziestu lat na karku nadal pozostaje ponadczasowy i ponadpokoleniowy.
W tej historii coś dla siebie znajdzie człowiek zarówno bardzo młody, jak i mający wiele wiosen na karku.
Tę magię ponadpokoleniowości było czuć w powietrzu w Ergo Arenie. I chociażby dlatego warto wybrać się na Harry Potter in Concert – by doświadczyć, jak opowieść o młodym czarodzieju oddziałuje na ludzi niezależnie od ich wieku i statusu społecznego.
Tym, którzy chcą przeżyć to na własnej skórze i są gotowi wydać pieniądze na to, by obejrzeć w gruncie rzeczy przeciętny film w towarzystwie przepięknej muzyki, zostają jeszcze dwa terminy – 11.04 we Wrocławiu i 12.04 w Krakowie.
Potem trasa koncertowa „Kamienia Filozoficznego” zostanie zakończona, ale… przecież cykl ma siedem ksiąg. Dla tych, którzy nie zdążą się wybrać na koncert teraz, mam dobre wieści – „Komnata Tajemnic” zaczyna swój objazd po Polsce już w październiku tego roku, a po niej nastąpią oczywiście kolejne koncerty, przewidziane dla każdej z filmowych części Harry’ego Pottera.
Wydarzenie Harry Potter in Concert polecam przede wszystkim jako wydarzenie społecznościowe. Sposób na to, by raz jeszcze, z rodziną lub przyjaciółmi, dać się porwać magii opowieści o adeptach Hogwartu i niezwykłej muzyce Johna Williamsa.