Hayden Christensen powróci do roli Dartha Vadera w serialu o Obi-Wanie Kenobim. To dobry i bezpieczny ruch Disneya
Podczas spotkania z inwestorami potwierdzono wcześniejsze doniesienia, dotyczące roli Haydena Christensena w „Obi-Wanie Kenobim”. Aktor miałby powrócić do znanej z prequeli „Gwiezdnych wojen” roli i pojawić się jako Darth Vader. Czemu jeszcze kilka lat temu byłoby to niemożliwe?
Gwiazdka dla fanów franczyz należących do Disneya w tym roku przyszła wcześniej. Podczas wczorajszego spotkania z inwestorami ogłoszono szereg nowych projektów osadzonych w MCU i uniwersum Star Wars. Jeśli chodzi o to ostatnie, to zapowiedziano jeden film aktorski i dziewięć produkcji serialowych, będących właśnie na różnych etapach produkcji. Wśród tych drugich znalazło się miejsce na spin-off poświęcony postaci Obi-Wana Kenobiego z Ewanem McGregorem powracającym do swojej roli znanej z prequeli.
Serial o Obi-Wanie już od dawna rozpala wyobraźnię miłośników „Gwiezdnych wojen”.
Jednakże od pierwszych zapowiedzi, twórcy musieli po drodze zmierzyć się z kilkoma projektami. W tym z decyzją o wyrzuceniu całego pierwotnego pomysłu na fabułę do kosza. Scenariusz za bardzo bowiem przypominał „The Mandalorian” (protagonista miał ochraniać młodego Luke'a Skywalkera). Teraz produkcja nabrała już wyraźnych kształtów i zdjęcia mają ruszyć w marcu przyszłego roku. Przewodnicząca Lucasfilm podała wczoraj szczątkowe informacje dotyczące historii, jaka zostanie opowiedziana:
„Obi-Wan Kenobi” zaczyna się 10 lat po wydarzenia przedstawionych w „Zemście Sithów”. Główny bohater musi zmierzyć się ze swoją największą porażką: upadkiem i skorumpowaniem najlepszego przyjaciela i padawana Anakina Skywalkera, który stał się Darthem Vaderem – ogłosiła Kathleen Kennedy.
Dowiedzieliśmy się też, że obok Ewana McGregora w tytułowej roli zobaczymy też inną znajomą twarz, a raczej maskę. W Dartha Vadera wcieli się bowiem znany z prequeli Hayden Christensen (plotki na ten temat pojawiły się już jakiś czas temu, o czym wspominaliśmy tutaj). Jeszcze kilka lat temu byłoby to prawdopodobnie nie do pomyślenia. W końcu epizody I-III były obiektem nienawiści toksycznego fandomu „Gwiezdnych wojen”, a aktorzy grający w filmach Anakina Skywalkera głównym celem ataków ortodoksyjnych fanów.
Oczywiście, prequelom można wiele zarzucić, z czego zdaje sobie sprawę nawet George Lucas, który w wywiadach przyznawał, że momentami posunął się za daleko.
Poświęcił bowiem odpowiedni rozwój narracji i postaci na ołtarzu spektakularnej akcji, przez co momentami fabuła była bezsensowna. Tego fani nie przepuścili, ale o taki stan rzeczy obwiniali też aktorów. W szczególności Ahmeda Besta (Jar Jar Binks) oraz Jake'a Lloyda (Anakin w „Mrocznym widmie”) i właśnie Haydena Christensena.
Jak duży był to hejt? Przez całą krytykę Best rozważał samobójstwo, a Lloyd nabawił się problemów psychicznych (zdiagnozowano u niego m.in. schizofrenię). Christensena kosztowało to natomiast karierę. Za oba swoje występy w epizodach „Gwiezdnych wojen” otrzymał Złote Maliny. Po „Zemście Sithów” co prawda wystąpił jeszcze w „Jumperze” czy „Chętnych na kasę”, ale jego filmografia w ostatnich ogranicza się głównie do ról mniejszych, niekoniecznie istotnych.
Co się więc zmieniło?
Cały na biało wszedł Disney. Trylogia i spin-offy zrealizowane pod okiem Myszki Miki stały się nowym ulubionym obiektem nienawiści fandomu. Ale jednocześnie zmusiły też wszystkich do odświeżenia sobie prequeli, a to zaowocowało spojrzeniem na nie przychylniejszym okiem. To w połączeniu ze zniknięciem ze świecznika Christensena doprowadziło do tego, że wiele osób uznało aktora za swojego Anakina.
Disney świetnie wyczuwa nastroje fanów. Czasem je ignoruje, ale ogólnie firma dobrze zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się w fandomie. W końcu postanowili przeprosić miłośników serii za „Ostatniego Jedi”, obsadzając na stołku reżysera „Skywalkera. Odrodzenie” – J.J. Abramsa. Twórca chętnie odnosił się więc do poprzednich trylogii, nie aby, jak Rian Johnson, bawić się ich mitologią, ale obudzić w widzach ducha nostalgii. Jednym z zastosowanych przez niego chwytów były odniesienia do poprzednich trylogii, dzięki czemu jako głos Anakina Skywalkera usłyszeliśmy Christensena. Chyba ku zaskoczeniu wszystkich fani wcale nie wybuchli oburzeniem, a zaczęli narzekać, że aktor nie pojawił się przed kamerą.
Było to ostatecznym dowodem rehabilitacji Christensena.
Dzięki temu Disney decydując się na tak, wydawałoby się jeszcze niedawno, ryzykowny krok, w rzeczywistości wybrał bezpieczną drogę, zwiększając bazę potencjalnych odbiorców „Obi-Wana Kenobiego”. Czy firmie uda się wykorzystać cały potencjał tkwiący w tym projekcie i otrzymamy hit na miarę „The Mandalorian”? To się dopiero okaże, ale chyba możemy być dobrej myśli.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.