Kiedyś Wolter, francuski filozof i historyk powiedział, że lekarze wszczepiają narkotyki, których nie znają, w ciała, które znają jeszcze mniej. Od czasu gdy to wygłosił minęły ponad trzy wieki. Ludzie świetnie poznali własne organizmy, zaś doping pozwala im podnosić (fakt że średnio to etyczne i legalne) możliwości, ale i pęta umysł. Czy tak właśnie ma wyglądać ideał żołnierza - silny i absolutnie podporządkowany? Tak przynajmniej uważają wielkie korporacje przyszłości. Witaj w latach trzydziestych XXI wieku.
Wciągnij go! Jak, nie mam rurki?
Jest rok 2030. Po ponad dwóch tysiącleciach ludzkość osiągnęła tak wysoki poziom rozwoju technologicznego, że sama armia pochłania niebotyczną ilość zielonych. Summa summarum - rządy nie stać na utrzymanie nowoczesnego, silnego, zwartego i gotowego ramienia zbrojnego, funkcję tą przejmują korporacje. Olbrzymie koncerny opiekują się żołnierzami, uzbrajają ich i, gdy zajdzie potrzeba, wynajmują kłótliwym panom w garniturach. To one rządzą światem. W dobie, gdy każdy piechur nosi na ciele w znacznym stopniu niwelującą efekty wystrzału z broni zbroję, zaś w dłoni dzierży niewyobrażalnie drogie cudeńko, plujące efektownymi jęzorami ognia, nie można również zapomnieć o całkowitym podporządkowaniu szeregów zarządowi macierzystej korporacji.
Wszyscy chyba wiemy, jak bunty kończyły się dla wysoko postawionych urzędników, a że po dwóch tysiącach lat białe kołnierzyki wcale nie pragną w studni bez dna żywota dokonać ani też obudzić się z kulą w brzuchu, musieli znaleźć i na to sposób. Dealerzy przyszłości muszą zgarniać całkiem niezłą kasę, bowiem armia faszerowana jest narkotykami. Zamiast jednak zawrotów głowy i pobudek jakieś dwa stany od domu, w towarzystwie bliżej niezidentyfikowanych babo -chłopów, prochy wyostrzają zmysły, sprawiają, że każdy żołnierz zyskuje siłę kilku mężów, wzrok Robin Hooda przed popijawą z lady Marion, węch Małgorzaty Foremniak (ta zawsze wyniucha co zrobić, aby stanąć przed kamerą). Poza tym, betka - umie podnosić głazy i biega szybciej, niż desperat śpieszący do Toi-toia. Prócz tych cudów na kiju jednak, wywołują one straszliwy efekt. Poddany ich działaniu żołnierz ma ograniczoną wolną wolę i niebawem staje się bezgranicznie poddany swym panom. Czyżby w następne wybory czekały nas "herbatki z białym proszkiem"?
Korporacje na start
Haze to strzelanka z perspektywy pierwszej osoby, której prezentacja na tegorocznym E3 spowodowała liczne "ochy" i "achy" publiczności, o nienawistnych spojrzeniach konkurencji nie wspominając. Odpowiada za nią studio Free Radical. Jeśli konsole znasz jedynie z wystawy w supermarkecie, zapewne nazwa ta niewiele ci mówi, jeśli jednak jesteś z drugim Playstation po imieniu, pewnie kojarzysz Timesplitters, którego mądre głowy określają mianem najlepszego, nie wydanego na komputery osobiste fpsa. Tym razem, prócz konsol nowej generacji, produkcja radykałów zawojuje również komputery osobiste. Pomijając całą otoczkę fabularną, w której widać tak inspirację kilkoma dziełami rodem ze srebrnego ekranu (Equilibrium choćby), jak również grami (Bet on Soldier), twórcy dość mocno wzorują się na Far Cry'u. Cóż - jak już ściągać, to od najlepszych. Jak to bywa w tego typu produkcjach, animować będziemy kolejny, bezmózgi worek mięśni. Tu nosi on miano Jack Carpenter i jest członkiem Mantel Copr. - korporacji prowadzącej, delikatnie mówiąc, ostrą propagandę własnych, niekoniecznie słusznych, idei. Mantel broni, Mantel radzi i… przyciąga pod swoje opiekuńcze skrzydła kolejne rzesze ludzi pragnących zostać bohaterami, korzystać z najnowszych technologii w celu zwalczania zła i krzewienia wzajemnej miłości i tolerancji. Tak wszystko wygląda na papierze i w ich telewizyjnej reklamie.
Jak nie kijem go, to…
Widząc co się święci, działania korporacji krytykują rebelianci, a, jak wiadomo - krytyka nie jest wcale przyjmowana przez rządzących z uśmiechem na twarzy. Partyzanci widać mielą ozorami za dużo, przekonując cywili do swych "potępieńczych" wizji. Wypada im więc przymknąć jadaczki, a czyż istnieje lepszy na to sposób, niż zakopanie ich trzy metry pod ziemią, tudzież zmuszenie do na spacerku po dnie rzeki? Do tego wniosku doszła też kadra Mantel i wysłała na wycieczkę do Ameryki Południowej oddział świetnie wyszkolonych, zaprawionych w bojach marines. Jednak że Ekwador i Kolumbia leżą daleko od domu, Jack wstawiony na ciężka próbę chowa strzykawkę do kieszeni i zaprzestaje podawania organizmowi narkotyku. Powoduje to cały szereg zmian w jego światopoglądzie, bowiem gdy zobaczy on szpetotę realnego świata i odzyska możność samodzielnego myślenia, jego nastawienie do byłych pracodawców nieco się zmieni. Czy jednak przystanie do partyzantów i będzie walczył o triumf demokracji, ideałów i tanich hot-dogów, czy może rzuci w diabły (Rokity?) nowe doświadczenia i znów zacznie brać w żyłę? Tego dowiemy się już podczas gry.
Far Cry 2?
Tym, co powoduje liczne porównania do Far Cry'a, czy, jeszcze lepiej, głośnego Crysis, jest przepiękna oprawa graficzna oraz fakt, że zdecydowaną większość rozgrywki spędzimy uganiając się po gęstej dżungli, choć nie zabraknie też przechadzek po górach, a także szarych, sterylnych laboratoriów i podziemi. Po obejrzeniu screenów szczęka opada na podłogę, zaś jęzor zawija się wokół biednej głowiny. Ta roślinność, światło, modele postaci - może nie jest tak cudownie jak w najnowszej produkcji CryTek, ale silnik jest dosłownie rzut moherowym beretem za cudami trójki braci. Jak zwykle dużą uwagę programistów pochłania sztuczna inteligencja wrogów oraz naszych towarzyszy, bo będziemy walczyć i w pojedynkę, i w grupie oraz wiarygodna fizyka. Wystarczy zresztą spojrzeć na pierwsze zrzuty.
Let's Dance
Świat kontrolowany przez złowrogie korporacje, narkotyzowani żołnierze, konflikty, partyzanci mężnie walczący o wolność, równość i braterstwo - wszystko już było. Ale i tak Haze zapowiada się ciekawie i jest jednym z najjaśniejszych punktów wśród zapowiadanych shooterów. Dlaczego? Bo danie to zaserwowano w ciekawym sosie i przyozdobiono tak, że mimo, iż jest kotletem może odrobinkę odgrzewanym, apetyt zwiększa się z minuty na minutę.