REKLAMA

Niczego się po tym filmie nie spodziewałem, niczego też od niego nie dostałem, nic nie wyniosłem. Od samego początku do samego końca trzymaliśmy się na dystans. Ja - wyłapując kolejne błędy odnośnie gry. On - niszcząc moje przeświadczenie, że istnieje coś takiego jak wierna adaptacja komputerowej produkcji. Po dwóch godzinach załamałem ręce. Jak można robić tak bluźniercze adaptacje?

11.03.2010
20:58
Rozrywka Blog
REKLAMA

To fakt, nie spodziewałem się zbyt wiele po filmowej adaptacji Hitmana. Od samego początku zdawałem sobie sprawę, że będzie to zaledwie luźne podejście do tematu gry, niemniej nie spodziewałem się, że różnice wywołane prywatnym "widzi-mi-się" reżysera będą tak duże. W filmowym Hitmanie niemal wszystko jest inne. Począwszy od bohatera, metod jego zabójstw, jego mentalności, ogólnego zarysu fabuły, na dodaniu wątku romantycznego kończąc. Niestety, Hitman zamienił się w jeden z tych sensacyjnych filmów, które zawsze kończą się happy-endem, wielką miłością, domkiem w Hiszpanii i (prawie) gromadką dzieci. Cieszę się ze szczęścia filmowego agenta 47, niemniej coś tutaj jest porządnie nie tak…

REKLAMA

Zacznijmy od głównego bohatera. Hitman, czyli Agent 47, został wychowany w tajnym, rumuńskim laboratorium. 47 to jeden z wielu klonów wyhodowanych w tamtym miejscu, mimo wszystko to właśnie on cechował się najlepszym potencjałem, najlepszą smykałką do jego przyszłej profesji. Stworzony z genetycznej mieszanki DNA największych złoczyńców tego świata, Hitman okazał się być zawodowym zabójcą najwyższej klasy. Po wydostaniu się z więzienia, Agent 47 dołączył do ICA, zwanej po prostu "Agencją" - była to organizacja zrzeszająca najtwardszych, najlepszych skurczybyków na całym świecie. Nasz zabójca szybko wspiął się na sam szczyt tej listy, stając się najbardziej pożądanym mordercą na całym świecie.

Tak to wygląda w wypadku gry stworzonej przez Eidos w 2000 roku. Z filmem jest niestety nieco inaczej. Agent 47 okazuje się bowiem niechcianą sierotą, którą, tak samo jak wiele innych biednych dzieci, przygarnęła tajemnicza organizacja, szkoląc ich na zawodowych zabójców. Nie, też nie mam pojęcia, dlaczego reżyser Xavier Gens tak luźno i swobodnie potraktował jeden z najważniejszych wątków. "Luźno" potraktował zresztą samego Hitmana, granego w filmie przez Timothyego Olyphanta. Być może większości osób nie będzie to przeszkadzać, niemniej Olyphant w ogóle nie jest podobny do Agenta 47. Mówię tutaj o kształcie głowy, zupełnie innym kolorze oczu czy skóry. Jako ciekawostkę zaznaczę tylko, że na plakatach reklamujących film Timothy ma przerobione komputerowo błękitne źrenice (podobnie jak prawdziwy Hitman), w filmie natomiast jest już dumnym posiadaczem wielkich, brązowych oczu. Co jest grane?

Hitman zawsze charakteryzował się spokojem, profesjonalizmem, chłodnym podejściem do sytuacji, wnikliwą analizą oraz bezwzględnymi decyzjami. Taki był przez wszystkie cztery odsłony komputerowej produkcji, na potrzeby filmu wszystko jednak poszło się sypać. Na wielkim ekranie Agent 47 przypomina bardziej energicznego chłopaka, działającego żywiołowo, dającego się ponieść emocjom. To fakt, Olyphant stara się być w pewnych momentach chłodnym, wyrachowanym profesjonalistą, niestety nijak mu to nie wychodzi. W filmie przypomina po prostu brawurowego nastolatka (choć nastolatkiem już nie jest), co jeszcze bardziej oddala ten tytuł od oryginalnego pierwowzoru. Nie mam pojęcia, dlaczego ten aktor dostał główną rolę w Hitmanie, być może ma to związek z jego bratem, który jest kierownikiem Warner Bros Records :).

REKLAMA

Co do fabuły - nie przewyższa nic, z czym nie spotkalibyśmy się w grze. Mamy tutaj przeplatające się wątki tytułowego Hitmana oraz tropiącego go komisarza Mike'a (całkiem ładnie zagranego przez Dougraya Scotta). Funkcjonariusz od kilku lat podąża śladem 47, niestety, bez większych rezultatów. "Góra" już chciała zamknąć sprawę "cichego zabójcy", kiedy nagle łysemu mordercy podwija się noga - zostaje wrobiony przez własnego zleceniodawcę. Mike nie mógł wymarzyć sobie lepszej okazji na dorwanie osoby, której chodził po piętach już przez tyle czasu.

Hitman oferuje wszystko, czego oczekuje się od stereotypowego filmu akcji. Są tu liczne strzelaniny (nieco kolidujące ze stylem zabijania "growego" agenta 47 ),wielkie wybuchy, ładne samochody, jeszcze więcej strzelanin, wątek miłosny i naga kobieta. Czy można chcieć więcej od takiego filmu? Ano można, jeżeli jest się fanem samej gry. Hitman byłby filmem naprawdę niezłym, gdyby nie sam fakt, że… no właśnie, jest Hitmanem. Jeżeli jesteś przeciętnym Kowalskim - biegnij do kina. Będziesz zadowolony z seansu przepełnionego akcją, egzotycznymi krajobrazami, ładnymi kobietami, jeszcze piękniejszymi broniami i męską muskulaturą. Jeżeli jednak grałeś w którąś z komputerowych odsłon dłużej niż pięć minut… będziesz kręcił nosem, gwarantuję Ci to. Będziesz zgrzytał zębami, pluł sobie w brodę, zaciskał pięści ze złości oraz tupał nogami. A jednak zostaniesz w kinie do samego końca, bo Hitman to naprawdę dobry film akcji. Wystarczy, że nie będziesz chciał od niego zbyt wiele, zadowalając się zjadliwą grą aktorów, zaskakująco przyjemną muzyką (Ave Maria Franza Schuberta!), dobrymi efektami specjalnymi, postacią głównego bohatera oraz szczęśliwym zakończeniem. Żal mi tylko zagorzałych fanów…

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA