REKLAMA

Mistrz horrorów Graham Masterton wraca z historią o ateistach w nawiedzonym domu. „Dom stu szeptów” – recenzja

Horrory o nawiedzonych domach to absolutna klasyka gatunku, która dostała nowe życie dzięki serialom „Nawiedzony dom na wzgórzu” i „Nawiedzony dwór w Bly”. Kultowy motyw w swojej nowej powieści wykorzystał też brytyjski mistrz horrorów Graham Masterton. Jak wypadła jego powieść „Dom stu szeptów”?

horrory 2021 dom stu szeptów recenzja graham masterton
REKLAMA

Fani wspomnianych produkcji od jakiegoś czasu poszukują nowego źródła dreszczku, bo Netflix nie ma w planach kolejnych części uwielbianej przez widzów antologii o duchach. Dlatego do „Nawiedzonego domu na wzgórzu” i „Nawiedzonego dworu w Bly” nie dołączy kolejna opowieść w podobnym stylu. Tym bardziej szkoda, bo Mike Flanagan nie miał wcześniej oporów przed korzystaniem z literackich inspiracji, a na rynek trafił w tym roku nowy horror rozgrywający się w nawiedzonym domu. Jego autorem jest sam Graham Masterton przez wielu czytelników uważany za najwybitniejszego współczesnego pisarza grozy tuż obok Stephena Kinga, który przecież lata temu niemal w całości porzucił horrory.

Nie mamy więc do czynienia z byle jakim twórcą i tak całkiem zwyczajnym wydarzeniem literackim. Co oczywiście nie musiało automatycznie oznaczać, że „Dom stu szeptów” dorówna do jego najlepszych książek z lat 90. Nawet Graham Masterton ma na swoim koncie kilka wpadek, a jego powieści potrafią czasem niebezpiecznie ocierać się o kicz. Dlatego też na początku podchodziłem ostrożnie do nowej powieści Brytyjczyka. Na szczęście „Dom stu szeptów” okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Choć potrzebuje trochę czasu na to, żeby się w pełni rozkręcić.

REKLAMA

Dom stu szeptów – recenzja książki:

Głównymi bohaterami wydanej przez Albatrosa powieści są członkowie rodziny Russellów. Ich ojciec Herbert Russell nie był idealnym rodzicem ani dla dwóch synów, ani córki, ale na wieść o jego śmierci cała trójka przyjeżdża do rozpadającej się rezydencji w stylu Tudorów. Ze sobą Rob i Martin przywożą do Allhallows Hall niechętne wyprawie żony, a Grace pojawia się z dziewczyną. Odczytanie testamentu oczywiście kończy się awanturą, a policja podejrzewa, że Herbert wcale nie umarł śmiercią naturalną. To jednak dopiero początek kłopotów Russellów. Pięcioletni syn Roba imieniem Timmy tuż po załatwieniu sprawy z prawniczką znika jak kamfora. Na czas zarządzonych przez policję poszukiwań Russellowie muszą więc zostać w Allhallows Hall. Szybko zaczynają jednak rozumieć, że to nie jest zwyczajne miejsce.

Masterton dosyć niespiesznie rozwija akcję w swojej nowej powieści. Po drodze z lubością myli tropy i wielokrotnie wpędza czytelników w pułapkę błędnych domysłów, co wychodzi mu w „Domu stu szeptów” naprawdę doskonale głównie za sprawą elementów thrillera i rodzinnego dramatu, które są rozsiane po wszystkich 350 stronach polskiego wydania książki. Trzeba natomiast przyznać, że taka strategia czyni „Dom stu szeptów” powieścią dla cierpliwych czytelników horrorów. Osoby oczekujące, że duchy, upiory i demony będą tu wyskakiwać w co drugim rozdziale, srodze się zawiodą.

Gdy Graham Masterton na serio bierze się za straszenie, to wychodzi mu to świetnie.

Swoje talenty mistrza grozy Brytyjczyk zostawia raczej na drugą połowę powieści. Jak w niezwykle plastycznej scenie opisującej ożywienie witraża przedstawiającego lokalnego demona Starego Diaska i jego sfory morderczych psów. Wtedy suspens faktycznie wrzuca wyższy bieg, a trup zaczyna ścielić się nieco gęściej, choć nawet w swoich najmocniejszych momentach „Domowi stu szeptów” daleko do prawdziwego gore. Pod tym względem to dosyć oldschoolowy horror, który bardziej osiada na sferze emocjonalnej bohaterów niż poważnie zagraża im fizycznymi obrażeniami.

REKLAMA

Nie jest natomiast tak, że Graham Masterton nie ma ochoty popchnąć horroru do przodu. „Dom stu szeptów” rozgrywa się w czasach współczesnych, co stanowi mimo wszystko pewną rzadkość, jeżeli chodzi o tego typu opowieści. Brytyjczyk to zresztą na każdym kroku podkreśla, konfrontując epokę rozumu i sceptycyzmu (ale też fanatyzmu religijnego) z nadprzyrodzonymi mocami, które ciężko objąć rozumiem. Ostatecznie dochodzi do wniosku, że te filozofie życiowe są błędne. Pierwsza zawodzi w starciu z prawdziwym Złem przez wielkie „Z”, a druga święcie wierzy w swoją nieomylność, choć opiera się na błędnych dogmatach. O czym członkowie rodziny Russellów i wynajęci przez nich specjaliści od sztuk magicznych przekonują się w wyjątkowo bolesny sposób.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA