Jestem jedynym, który uważa, że Iron Fist nie jest gorszy od poprzednich seriali Netfliksa?
Nie spieszę się z oglądaniem serialu Iron Fist. Maraton z produkcją na potrzeby Spider’s Web odbył Piotr Grabiec, podczas gdy ja podszedłem do tytułu na spokojnie, bez żadnych oczekiwań, za to ze świadomością druzgocąco niskich ocen.
Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage - każdy kolejny serial Netfliksa na podstawie licencji Marvela wydaje mi się gorszy od poprzedniego. Myślałem, że umrę z nudów, oglądając przygody czarnoskórego twardziela. Pierwsza połowa serialu była bardzo ciekawa. Afroamerykański, muzyczny Harlem był najciekawszym elementem produkcji. Gdy jednak dzielnica Nowego Jorku spowszedniała, Luke Cage okazał się do bólu nijaki. Gdyby uciąć kilka ostatnich epizodów, tytułowi wyszłoby to jedynie na dobre.
Skoro Iron Fist miał być jeszcze gorszy, mentalnie przygotowałem się na prawdziwego potworka.
Recenzje nie pozostawiały na przygodach Danny'ego Randa suchej nitki. Kiepski dobór aktora, tragiczny scenariusz, fatalne sceny walki… Miało być źle. Bardzo źle. Być może to właśnie druzgocąco negatywne opinie sprawiły, że w ogóle włączyłem ten serial. Chciałem się przekonać, czy naprawdę jest aż tak fatalnie. Czy naprawdę popełniono aż taką zbrodnię na bohaterze komiksu.
Pierwszy odcinek, drugi, trzeci… Oglądam serial bez przesadnych emocji, ale nie mogę się nadziwić, skąd wzięło się te 18 proc. na Rotten Tomatoes. Faktycznie, główny bohater pasuje do komiksowego pierwowzoru jak pięść do nosa. Rzeczywiście, na ten moment żadna scena walki „nie urwała”, jak to mawia młodzież. No ale 18 proc.?! Serial Iron Fist oglądałem z podobną przyjemnością i podobnym zaangażowaniem co Agentkę Carter czy pierwsze sezony Arrow od CW.
Czyli nie było rewelacyjnie, ale źle również nie. Iron Fist stosuje bardzo prosty, banalny wręcz schemat - odrzucony przez społeczeństwo „wybraniec” i spadkobierca wielkiej fortuny wraca po swoje, lecz zastaje nieprzychylne duchy z przeszłości, gotowe do wbicia mu noża w plecy. Widziałem to w Arrow, widziałem to w Batmanie, widzę znowu. Faktycznie nic odkrywczego, ale przecież uwielbiamy takie bajeczki.
Nie potrafię znaleźć ani jednego punktu, w którym Iron Fist byłby gorszy od dajmy na to Arrowa.
Iron Fist ma lepsze zdjęcia, bardziej rozpoznawalnych aktorów, spójniejszy scenariusz i mniej epizodyczny charakter. Oczywiście, widziałem dopiero trzy pierwsze odcinki, ale jestem po nich przekonany, że serial nie zasługuje na takie piekiełko, jakie zgotowali mu pierwsi recenzenci oraz część widzów.
W moim odczuciu Iron Fist wcale nie jest gorszy niż taki Luke Cage. Chociaż Netflix powinien wywalić osobę odpowiedzialną za casting głównego bohatera, to Danny’ego Randa i tak obserwuje mi się przyjemniej niż czarnoskórą górę mięśni, która nie była w stanie wyrzucić z siebie więcej niż trzech słów z rzędu. Na tle Luke’a Cage’a Iron Fist to heros skomplikowany, złożony i wielowymiarowy.
Dajcie znać, jeżeli następne epizody są odczuwalnie gorsze. Póki co naprawdę nie jest źle. Wątek organizacji The Hand, sądowo-prawnicza walka o wielką korporację, flirt tytułu z mistycyzmem oraz magią - wszystko to sprawia, że naprawdę mam ochotę oglądać serial Iron Fist dalej.