Historie w odcinkach mają to do siebie, że są czasochłonne i robią wszystko, aby utrzymać nas przed ekranem. Metod radzenia sobie z serialowym szaleństwem jest niezwykle dużo.
Jak oglądasz seriale? Czekasz na cały dostępny sezon czy robisz maratony? Oglądasz ciurkiem przez 10 godzin, idziesz na spacer, a potem kolejny sezon? Ilu widzów, tyle odpowiedzi. Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda to w redakcji Spider's Web Rozrywka.
Piotr Grabiec - Tylko na bieżąco
Seriali oglądam bez liku - moje guilty pleasure to wszystkie produkcje o superbohaterach, jakie telewizje i serwisy VOD wydają - niezależnie od ich jakości. Do tego dochodzą inne produkcje, które zwykle recenzuję na SW Rozrywka. Ledwie się wyrabiam z bieżącymi odcinkami, a jakbym sobie którąś serię odpuścił, by potem nadrobić ją w całości, to nie ma co się oszukiwać - nigdy bym do niej nie wrócił.
Ponieważ na liście seriali, które oglądam, jest zawsze około tuzina pozycji, to praktycznie nie zdarza mi się oglądać już starych seriali całymi sezonami - na to brakuje doby. Na szczęście za małolata nadrobiłem mnóstwo kultowych serii. Jest w tym pewna ironia - serwisy VOD miały uwolnić nas od ramówki, a i tak żyję premierami. Bez aplikacji, która codziennie mnie informuje o kolejnych, utonąłbym w zaległościach.
W większości seriale oglądam na tablecie, nierzadko jednym okiem - czy to podczas zmywania naczyń, czy rozwieszania prania. Zdarza się, że kawałek odcinka obejrzę na smartfonie czy w małym okienku na komputerze. Są jednak takie produkcje, jak np. „Legion", których nie wyobrażam sobie odtwarzać inaczej niż na telewizorze. W większości oglądam je sam, ale jest też kilka serii, które pochłaniamy wspólnie z narzeczoną - takim naszym serialem jest chociażby „Orange Is the New Black".
Anna Nicz - W miarę możliwości ciurkiem
Oczekiwanie przez cały długi tydzień na kolejny odcinek serialu nie jest dla mnie. Przynajmniej od czasu, gdy serwisy streamingowe rozpuściły mnie publikowaniem całych sezonów na raz. Oczywiście, jeśli trzeba, to poczekam. Bo są tytuły, w których muszę być na bieżąco (tak będzie z nadchodzącą „Grą o tron”). Są jednak też takie, na które mogę spokojnie poczekać, by obejrzeć cały sezon za jednym zamachem.
Jest kilka takich serii, które porzucam, by wracać do nich co jakiś czas. Na przykład „Homeland” czy „Mr. Robot”. W przypadku tych seriali jestem do tyłu o całe najnowsze sezony, czekam na odpowiedni moment, by usiąść i na spokojnie nadrobić zaległości. Tego spokoju i czasu często brakuje, łapię się na tym, że niektóre produkcje oglądam tak szybko, intensywnie, odcinek po odcinku, bez przerw, że po kilku dniach zapominam o nich całkowicie.
Jeśli ktoś lubi oglądać seriale na niewielkim ekraniku smartfona czy tabletu - bardzo proszę. Ale to kolejna rzecz nie dla mnie. Potrzebuję dużego ekranu i dobrego dźwięku - tym bardziej przy polskich produkcjach. Zapewne znacie ten ból, gdy musicie wysilać się, aby dosłyszeć kwestie wypowiadane przez aktorów. O zrozumieniu szeptanych słów nawet nie ma mowy.
Joanna Tracewicz - Uwielbiam urządzać sobie maratony, ale muszę być na bieżąco
Oglądanie seriali to nie tylko przyjemność, to także mój obowiązek. Rocznie oglądam kilkadziesiąt tytułów. Jest tego naprawdę sporo, choć przyznam, że nigdy dokładnie nie liczyłam. Z racji tego, że moja praca w dużej mierze polega na zaznajamianiu się z nowościami i śledzeniu rynku seriali tak w Polsce, jak i zagranicą, muszę rozdzielić dwie kwestie. Jedna to oglądanie dla przyjemności i tu w dużej mierze zależy to od dostępności tytułów.
W skrócie: oglądam jak najszybciej, ile jest możliwe. Mamy jeden udostępniony odcinek? Nie czekam, siadam przed ekranem. Jest ich więcej, ale mam trochę czasu na zobaczenie produkcji? Bywa, że ze względu na inne obowiązki dawkuję sobie serial, który dopiero za jakiś czas będzie mieć swoją premierę. Często jednak poświęcam mu parę godzin od razu.
Druga kwestia to oczywiście bezwstydna rozrywka, bez presji czasu. Prywatnie, kiedy mam wolny weekend, taki „kanapowy” (wiecie, zaszywam się pod kocem i ruszam w trakcie przerw po coś do jedzenia), uwielbiam serialowe maratony. Wybieram wtedy jakiś nowy tytuł, na który wcześniej nie miałam czasu albo odpalam zakurzoną staroć (czasem wracam do znanych produkcji, czasem nadrabiam „braki”) i tak mija mi kilka godzin. Zdarza się też, że na dany tytuł poświęcam parę miesięcy mniej lub bardziej regularnych pojedynczych sesji binge-watchingowych. Ach, z łezką oku wspominam obejrzenie od początku do końca „Różowych lat 70.” na Netfliksie.
Oczywiście, moje oglądanie „po godzinach” zależy też od tego, jaką strategię mają dane platformy streamingowe i stacje telewizyjne. Nie wyobrażam sobie, żebym miała czekać parę tygodni, aby zobaczyć w całości np. finałowy sezon „Gry o tron”. Nawet, jeśli nie napisałabym o nim ani jednego akapitu na SW Rozrywka. Spoilerów nikt nie lubi, ale są dobrym motywatorem.
Konrad Chwast - Szybko. Za szybko
Zazwyczaj seriale oglądam od kopa. Nieczęsto zdarza mi się czekać i dzielić sezony na kolejne odcinki. Powody są w zasadzie dwa. Pierwszy jest taki, że oglądam sporo do pracy i czasem zwyczajnie jestem zmuszony robić to szybko, sprawnie i za jednym razem. Drugi powód jest taki, że jestem cholernie niecierpliwy. I chociaż bardzo lubię seriale, to nie lubię historii niedokończonych.
Wyjątek robię tylko dla rzeczy naprawdę wybitnych. Kiedy nadrabiałem „Rodzinę Soprano” czy „Mad Men” robiłem przerwy między niektórymi sezonami i to nie tylko dlatego, że było tych odcinków szalenie dużo. Czasem, oglądając seriale ciurkiem, trudno mi jest wyłapać drobiazgi. Oczywiście znacznie łatwiej zobaczyć większy obraz, popatrzeć dokładnie na meta-fabułę, ale szkoda byłoby przeoczyć coś mniejszego a istotnego.
Coraz częściej zdarza mi się nie oglądać rzeczy na bieżąco, jeśli pojawiają się co tydzień. Chyba nawet nie z własnej woli. Czasem zapominam o tej archaicznej - to trochę żart, ale nie do końca - formie publikacji odcinków i o jakimś serialu przypominam sobie po kilku miesiącach.
Maciej Gajewski - Nie lubię wybijać się z klimatu
To, jak oglądam seriale, definiuje niestety mój czas wolny. Z tym bywa niestety bardzo różnie, dlatego też nie mam jakiegoś jednego rytuału. Z serialami mam jednak dokładnie tak samo, jak z grami wideo. A więc jeżeli wciągam się w jeden tytuł, to inne leżą odłogiem. Bardzo nie lubię wybijać się z klimatu jednej opowieści.
Dlatego też oglądam kolejne odcinki ciurkiem, jak tylko są dostępne. Jeżeli jakiś serial ma jeden lub więcej sezonów – nie włączę innego, dopóki nie obejrzę wszystkich odcinków. Nie robię sobie przerw i nie przeplatam jednego serialu innym. Choć oczywiście tak się zdarza, gdy nowe odcinki publikowane są co tydzień, a nie od razu cały sezon.
Seriale – podobnie jak filmy czy gry wideo – to dla mnie rytuał. Zwłaszcza że nowoczesne produkcje są dopieszczone pod kątem technicznym do niemal hollywoodzkiego poziomu. Dlatego też nie może być mowy o oglądaniu mimochodem, w tle, czy – nie daj losie – na telefonie. Rozstawiam głośniki kina domowego, siadam na kanapie przed dużym telewizorem UHD, zapewniam sobie coś do picia i „na ząb” i… nie ma mnie dla świata. Aż do napisów końcowych.
Katarzyna Piórecka – Pożeram seriale, ale nie zawsze jest na to czas
Prawdę mówiąc, mój sposób konsumowania seriali opiera się w większości na zasadzie: im szybciej, tym lepiej. Potrafię pochłonąć jakąś produkcję w szaleńczym tempie. Pół biedy, jeśli ma ona tylko jeden, czy też dwa sezony. Schodki zaczynają się przy serialach, które mają po siedem, osiem, a nawet dziesięć serii. Wtedy przez kilka tygodni moje życie zamienia się w cień danej produkcji. Każdą wolną chwilę spędzam nad kolejnym odcinkiem, wciąż pragnę więcej i więcej… aż nadchodzi specyficzny moment. Jest to albo przesyt, kiedy to nagle porzucam na jakiś czas serial (nawet w trakcie odcinka!), albo niedostatek, gdy chciałabym więcej, a tu już nic nie ma nowego.
Lubię być na bieżąco z serialami, ale chyba większą przyjemność sprawia mi przekopywanie się przez setki, czy nawet tysiące, pozycji w poszukiwaniu tej jednej perły, choćby miała mieć kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Te moje obsesje serialowe wyznaczają często długie tygodnie, które mijają mi pod znakiem konkretnego tytułu. Co oczywiście nie oznacza, że porzucam wszystko inne. Przeciwnie, z racji pracy, ale też czystej ciekawości, staram się oglądać wszystko, o czym usłyszę dobre słowo lub przeciwnie, co wzbudza kontrowersje.
Jedno pozostaje niezmienne w moim sposobie konsumowania seriali. Kiedy już się dorwę do tytułu, to trudno jest mi się od niego oderwać. Nie zdarzyło mi się specjalnie odkładać obejrzenia jakiejś produkcji tylko ze względu na to, aby poczekać, aż wyjdzie cały jej sezon. I na razie nie zapowiada się na drastyczne zmiany w tej kwestii.
Robert Skowroński - Wybiórczo
Ogrom propozycji, które serwują serwisy streamingowe i stacje telewizyjne jest przytłaczający. Wraz z tym zalewem niestety idzie też spadek jakości, bo o ile jeszcze te parę lat temu telewizja typu premium rzadko zaliczała wtopy, tak teraz są one coraz częstsze. No ale cóż, jeżeli w koszyku jest aż tyle jabłek, to ciężko, aby część z nich nie była zgniła.
To sprawia, że seriale dobieram bardzo starannie. Z reguły to najgłośniejsze tytuły i te cieszące się dobrą prasą. A jak je konsumuję? Jak przeciętny serialowy Kowalski, czyli jak czas pozwoli. Z reguły są 1-2 odcinki na wieczór. Później zostaje już tylko zachować regularność oglądania, aż do finału. A potem… chwila oddechu przed kolejnym serialem. Rzadko zdarza się, abym brał się za kolejną propozycję zaraz po skończeniu pierwszej. Musi być też przecież czas na filmy. Cierpi na tym oczywiście lista seriali, które muszę nadrobić za wszelką cenę, ale co ja biedny pocznę, kiedy wzywa wielki ekran. Chyba tylko „Gra o tron” była tym przypadkiem, kiedy poznałem prawdziwe znaczenie terminu binge-watching. Cóż to było za pięknie stracone lato.
Powyższe przyzwyczajenia dotyczą tylko oglądania seriali prywatnie, bo to przed komputerem wpisujące się w zakres obowiązków zawodowych, siłą rzeczy odbywa się w tempie ekspresowym.
Tomasz Gardziński - Zależy czy chodzi o ukochaną serię, czy nowość
Pytanie o nawyki oglądania seriali w przypadku recenzenta może mieć tak naprawdę dwie zupełnie różne odpowiedzi. Wszystko zależy w dużej mierze od tego, czy produkcję śledzę do recenzji, czy dla przyjemności w czasie wolnym. W tym pierwszym przypadku trzeba się zazwyczaj śpieszyć, więc niezbędnym jest oglądanie po kilku epizodów na raz. Czasem nawet całego sezonu za jednym zamachem. Nie zawsze jest to takie łatwe, bo bądźmy szczerzy - przeciętnych nowości w serwisach VOD nie brakuje. Oglądanie dla przyjemności pozwala na większą swobodę, ale w moim przypadku często dotyczy animacji. A te zazwyczaj nie wychodzą od razu w całości (wyjątkiem są tylko produkcje Netfliksa) i zmuszają do cotygodniowego oczekiwania na następny odcinek.
Binge-watching raczej nie jest w moim stylu, bo oprócz ciekawego serialu zawsze o moją uwagę dopomina się nieskończona książka z biblioteki, zakupiony niedawno komiks i świeżo zaczęta gra wideo. Wolę sobie przeplatać różne doświadczenia, żeby nie męczyć za bardzo mózgu jednym tematem. Wyjątkiem są tylko ukochane przeze mnie produkcje, do których zwykle wracam raz na kilka lat. Wtedy często oglądam kolejne sezony ciurkiem, choć wcale niekoniecznie w porządku chronologicznym.