Czy żyjemy już w „Czarnym lustrze”? James Dean wystąpi w nowym thrillerze akcji, chociaż umarł ponad 60 lat temu
Wszystko dzięki „cudom” CGI. Cyfrowa wersja Jamesa Deana, stworzona na podstawie dostępnych taśm filmowych z jego występami aktorskimi, ma pojawić się w filmie „Finding Jack” poruszającym tematykę wojny w Wietnamie.
Książka autorstwa Garetha Crockera opowiada o żołnierzu, który podczas misji w Wietnamie znajduje rannego w jednej z bitew psa i postanawia się nim zaopiekować. Nie wiedzieć czemu, jeden z reżyserów filmu na podstawie „Finding Jack” uznał, że żaden z współczesnych aktorów nie nadaje się do roli w tej produkcji. Wybór padł na… Jamesa Deana, który zginął w wypadku samochodowym w 1955 roku (co ciekawe, w tym samym roku rozpoczęła się wojna w Wietnamie, choć Amerykanie zaangażują się w nią lata później).
Szukaliśmy wszędzie, gdzie się da aktora do jednej z głównych ról, ale po miesiącach bezowocnych poszukiwań zdecydowaliśmy się na wybór Jamesa Deana. Czujemy się zaszczyceni tym, że jego rodzina wspiera nas i pilnuje tego, by jego dziedzictwo i wizerunek jednej z największych gwiazd kina nie został zbrukany – mówi reżyser Anton Ernst.
Dodał nawet, że rodzina Deana uważa adaptację „Finding Jack” za pełnoprawny czwarty film w dorobku aktora, który za życia nakręcił trzy produkcje: „Buntownika bez powodu”, „Na wschód od Edenu” i „Olbrzyma”.
Brzmi to wszystko dla mnie jak kolejny budzący ciarki na plecach pomysł na scenariusz do serialu „Black Mirror”.
Na poziomie jakichś podstawowych zasad etyki i moralności wykorzystywanie wizerunku nieżyjących ludzi do tworzenia z nich wirtualnych postaci kojarzy mi się z profanacją zwłok. Wykopywaniem z grobu martwych ludzi i „zmuszanie” ich, by jak marionetki grali wedle tego, co sobie zażyczą twórcy. A wszystko ku uciesze gawiedzi. I pod przykrywką „misji” mającej na celu zapewnienie „wiecznego życia” legendzie kina. Brrr…
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że Hollywood jest bezduszną machiną, ale przyznam, że tego typu pomysły przekraczają zupełnie nowe granice, także moralne. Zresztą nie jest to tylko moje zdanie. Na wieść o tych planach kilku hollywoodzkich aktorów wyraziło już swoje niezadowolenie, w tym sam Kapitan Ameryka – Chris Evans:
I’m sure he’d be thrilled 🙄
This is awful.
Maybe we can get a computer to paint us a new Picasso. Or write a couple new John Lennon tunes.
The complete lack of understanding here is shameful. https://t.co/hkwXyTR4pu
— Chris Evans (@ChrisEvans) 6 listopada 2019
Jego opinia jest w tym wszystkim i tak stonowana i „delikatna”, biorąc pod uwagę to, jak bardzo niepokojącą i przerażającą praktyką jest „ cyfrowe przywrócenie do życia” Jamesa Deana.
Co więcej, firma CMG Worldwide, która reprezentuje i zarządza wizerunkiem wielu nieżyjących już ikon popkultury, z optymizmem patrzy w przyszłość:
Wraz z szybko rozwijającą się technologią widzimy w tym całkiem nowe możliwości dla naszych licznych klientów – powiedział prezes CMG Mark Roesler.
Oznacza to, że dopóki można na tym procederze zarobić, czekają nas w nieodległej przyszłości podobne sytuacje „odkopywania wizerunków” w celach biznesowo-rozrywkowych.
Pierwsze kroki w tym kierunku zostały już wykonane. Już w kilku filmach na przestrzeni ostatnich lat mogliśmy obserwować cyfrowe odmłodzenie aktorów (w tym Kurta Russella w "Strażnikach Galaktyki vol. 2", Samuela L. Jacksona w "Kapitan Marvel" czy ostatnio Roberta De Niro w "Irlandczyku"). Ale np. Disney pozwolił sobie na "cyfrową rezurekcję" nieżyjącego Petera Cushinga w roli Moffa Tarkina oraz Carrie Fisher jako młodej księżniczki Lei w "Łotrze 1".
Parę lat temu miał premierę film, po części oparty na „Kongresie futurologicznym” Stanisława Lema, zatytułowany „Kongres”, w którym grana przez Robin Wright aktorka dostaje propozycje zeskanowania całego swojego ciała i mimiki w celu stworzenia jej cyfrowej kopii, która, wiecznie piękna i młoda, mogłaby grać w filmach dekady po jej śmierci. Gdy oglądałem ten film domyślałem się, że może to być niepokojąca wizja przyszłości. Dziś okazuje się, że to niepokojąca teraźniejszość.