Pisała dla Chrisa Browna i Miley Cyrus, w 2011 wydała swój debiutancki album "Who You Are", który pokrył się w wielu krajach co najmniej platyną, a teraz wydała swój kolejny, który od poprzednika niewiele się różni. Jessie J ze zgoloną głową udowadnia że wciąż jest "żywa".
Słuchając "Alive" ma się nieodparte wrażenie, że Jessie po prostu zostało za dużo pomysłów podczas tworzenia "Who You Are". Bowiem autorka hitów "Do It Like a Dude", "Price Tag" i "Domino" nagrała kolejny album w takiej samej stylistyce jak poprzedni, i oparty na bardzo podobnych patentach. Nieskomplikowany pop/r'n'b zawierający sporą ilość bitów, gitary i perkusji z automatu oraz nieco pianina. I, wbrew pozorom, nie traktujcie tego jako zarzut.
Jessie wypracowała sobie swój patent na muzykę, wiernie się go trzyma, a co najlepsze - dobrze na tym wychodzi. Brzmi to jak najbardziej naturalnie, a co najważniejsze - przebojowa. W zasadzie co drugi kawałek to potencjalny hit na imprezę, w tym świetne single "Wild", "It's My Party" i "Sexy Lady", "Thunder" czy "Magnetic" z edycji rozszerzonej. Nie brakuje też spokojniejszych utworów jak tytułowy "Alive", "Square One" i wzruszającej ballady "I Miss Her". Powtórzę się, ale co tam - Jessie w całym swoim warsztacie jest naturalna i wiarygodna.
Niestety, za różowo być nie mogło. O ile na wcześniejszym krążku Jessie śpiewała jak ona sama, to na "Alive" mamy już za dużo przesady w bawieniu się głosem. W pewnych momentach brzmi niemal jak Rihanna, a to nie jest najlepszy wzór do naśladowania. Jessie ma naprawdę świetny wokal (jak nie wierzycie, to posłuchajcie akustycznej wersji "Wild"), a na "Alive" on niemal całkowicie ginie w dziwnych tonach. Jak to mawiają jurorzy Mam Talent, jestem na nie.
Jedyne czego teraz potrzeba Jessie, to dobrej promocji. Album ma potencjał równie wielki co "Who You Are", więc listy przebojów i imprezowe playlisty Jessie może wziąć szturmem. Ja na cały album jestem bardzo na tak!