Zawstydzałem się na każdej stronie. „Języki futbolu” to doskonała książka dla każdego fana piłki
Najpierw pomyślałem, że encyklopedyczna forma książki to pomysł równie kiepski, co tłumaczenie w niej, czym jest ofsajd. A potem wciągnąłem się na całego.
Pamiętam, jak lata temu w moim gimnazjum odbywał się próbny egzamin dla trzecioklasistów. Motywem przewodnim z testu matematycznego były piłkarskie mistrzostwa świata - akurat zbliżał się mundial - a wyniki części z zadań miały wskazywać mistrzów globu z poszczególnych lat. Z matematyki byłem kiepski, ale z piłki nożnej doskonały, nie rozwiązywałem więc zadań, tylko wpisywałem z głowy gotowe odpowiedzi. 1990? Mistrzem zostali Włosi. 1930? Urugwaj. I tak dalej.
Skończyło się tym, że zostałem odpytany przez nauczycielkę ze wszystkich mistrzów po kolei i… wszystkich ich wymieniłem. Wtedy padło sakramentalne pytanie, po którym nauczycielkę uznałem za ograniczoną: - Kuba, ile czasu się tego uczyłeś?
Ale po co w ogóle o tym wszystkim? Bo taki popis wiedzy wynikał nie z nauki, a z pasji. I dlatego, że książka „Języki futbolu” jest doskonałą pozycją właśnie dla takich pasjonatów, nie wspominając już o piłkarskich neofitach. Jedni i drudzy mogą się z niej dowiedzieć bardzo dużo.
Już tytuł wiele wskazuje. To że wiemy, co to ofsajd czy siata, nie znaczy, że wiemy, co to cenerentola, show pony czy mreżiczka. A właśnie takiej wiedzy na kartkach tej książki jest mnóstwo. Mnie na przykład zaskoczyło, że nie wiedziałem, jaka jest geneza terminu „antyfutbol”. Owszem, używało się go wobec Chelsea Londyn w pierwszej dekadzie XXI wieku i owszem, używa się go generalnie wobec drużyn, które jako ostatni z celów mają strzelanie jakichkolwiek goli czy popisy pięknej gry. A tu okazuje się, że sprawa sięga lat 60. ubiegłego wieku i to jeszcze mojej ukochanej Argentyny!
Tej, która od dekad czaruje technicznym stylem, finezją wielopoziomowych akcji i dryblingami przez pół boiska. No, to się srogo zaskoczyłem. To w Argentynie powstał termin antyfutbol - po tym, jak piłkarze Estudiantes La Plata wychodzili na boisko z pinezkami, którymi kaleczyli rywali. Ich brutalność urosła do tego stopnia, że europejskie drużyny nie chciały jeździć do Ameryki Południowej na mecze - w ten sposób upadła idea walki o Puchar Interkontynentalny.
Nie miałem o tym pojęcia, a terminem „antyfutbol” szafuję wobec każdego, kto kaleczy piłkę.
Albo taka rovesciata - to z kolei z włoskiego języka futbolu. Jest niczym innym, jak uderzeniem przewrotką, ale… we własnym polu karnym. Gracz drużyny broniącej wybija w ten sposób piłkę i ratuje ją przed utratą gola. Najczęściej w ten sposób bronił bramki Carlo Parola i to jego zdjęcie stało się kultowe i wygląda do dziś niczym wycięte z futbolowego podręcznika.
Problematyczna forma książki, która na początku wydawała mi się niekomfortowa, okazała się całkiem dobrym pomysłem.
„Języki futbolu” to nie jest powieść sportowa. To faktycznie encyklopedia napisana w miarę zgodnie z jej zasadami.
Książka podzielona jest na kontynenty, a te na kraje. Wiele państw ma bowiem własne powiedzonka i określenia na konkretne zagrania. Każdy taki termin to osobny wpis w tej „encyklopedii”. Nie są to jednak na szczęście sztywne wpisy faktycznie stosowane przez naukowców. Tom Williams, autor książki, opowiada o genezie poszczególnych terminów tak, jakby pisał normalny artykuł prasowy - czyta się więc lekko, przyjemnie i oczywiście z zainteresowaniem.
Taka forma książki sprawia też, że nie trzeba jej czytać ani od początku do końca, ani w ogóle na raz. Można otworzyć na dowolnej stronie i dowiedzieć się czegoś nowego na temat swej ulubionej dyscypliny. Ja zresztą sam tak robiłem. Najpierw zacząłem czytać jak klasyczną książkę, a mniej więcej w połowie zacząłem sobie po prostu skakać po stronach.
I co strona, to byłem nieco zawstydzony, że czegoś nie wiem. I może nie zszokowany, ale nieco zaskoczony, jak futbol i jego język jest bogaty. Znów uświadomiłem sobie o potędze tego sportu, który dla setek milionów ludzi na świecie jest niczym religia. Przypomniałem sobie, jak 15 lat temu sam byłem na mundialu w Niemczech i z kibicami z całego świata świętowaliśmy to wielkie dla wszystkich wydarzenie.
Fajnie byłoby wtedy popisać się jakimś zwrotem piłkarskim w ich języku. Niestety, „Języków futbolu” wtedy jeszcze nie było. Na szczęście teraz lada moment mają ujrzeć światło dzienne w języku polskim. Warto się z tą książką zapoznać. Szczególnie, że za kilka dni rozpoczynają się piłkarskie mistrzostwa Europy. Tym razem będzie więc można się popisać znajomością zagranicznych zwrotów.
*Tekst powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal.