REKLAMA

Muszę coś wyznać: wkurza mnie społeczny odbiór filmu „Joker”

Domyślam się, że na świecie są o wiele poważniejsze problemy i zagadnienia, ale w moim małym świecie kino zajmuje ważne miejsce. A gdy widzę, że jakiś film jest niewłaściwie odbierany i komentowany przez widzów i, przede wszystkim, media, coś się zaczyna we mnie delikatnie burzyć. Obecnie ma to miejsce przy okazji premiery filmu „Joker”.

joker film opinia
REKLAMA
REKLAMA

Nie trzeba być nadmiernie kumatą osobą, by widzieć, że „Joker” jest wdzięcznym tematem do rozmów i dyskusji, zarówno na forum publicznym, jak i w mediach. Mamy tu do czynienia z bardzo znaną postacią, która pośród miłośników popkultury obrosła wręcz legendą.

Joker to bez wątpienia jedna z najbardziej kultowych i fascynujących osobowości, która pojawiła się kiedykolwiek na kartach komiksów.

Bardzo szybko wyszła poza ramy „obrazkowych historyjek dla dzieciaków” i stała się symbolem nieobliczalnego psychopaty, archetypem wszystkiego co złe w świecie XX (i XXI) wieku. Jego popularność w chwili obecnej nie dotyczy tylko fanów komiksów, czy nawet filmów o Batmanie. Joker to flagowa postać łotra współczesnej kultury masowej. A że mało co fascynuje nas jak zło i „ciemna strona mocy”, nietrudno się domyślić, dlaczego stał się on powszechnie rozpoznawalny. Chyba tylko Darth Vader mógłby się z nim równać poziomem popularności i fascynacji.

Nie jestem więc wcale zdziwiony tym, że powstał film „Joker” opowiadający o genezie tej postaci, jak i faktem, że zrobiło się wokół niego tak głośno. Powiem więcej, do pewnego stopnia cieszy mnie to, że film mający rodowód komiksowy, w tym wypadku luźny, ale zawsze, traktowany jest jak najbardziej poważnie. Opinie prasy, i widzów, są wprawdzie dość polaryzujące, wahają się od uwielbienia po liczne pretensje, ale nie zmienia to faktu, że „Joker” traktowany jest jak pełnoprawny dramat psychologiczny, a nie kolejny film z bohaterami w maskach i śmiesznych strojach.

Trochę źle mi z tym, że muszę po raz kolejnych włożyć łyżkę dziegciu do beczki miodu, ale nie do końca podoba mi się kierunek, w jakim podąża odbiór społeczny filmu Todda Philipsa.

Na wstępie zaznaczę, że z grubsza „Joker” mi się podobał. To mięsiste, intensywne, świetnie zrealizowane i genialnie zagrane przez Joaquina Phoenixa kino. Przez większość seansu siedziałem w fotelu kinowym w pełni zaangażowany w historię, porażony jej brutalnością, bezkompromisowością, surowością. Z drugiej jednak strony miałem wrażenie, że oglądam obraz pusty, oparty na z góry wiadomym założeniu, precyzyjnie wymierzonym pod bycie symbolem wszystkich wykluczonych społecznie jednostek i grup. Tak, jakby był to film zrobiony na zamówienie pełnego gniewu i rozczarowania społeczeństwa. W tym temacie nie mówi jednak nic nowego. A jego forma zręcznie stara się odwrócić od tego uwagę mniej wyrobionego widza.

I w pełni rozumiem, że na masowej publice, która dotąd oglądała mainstreamowe produkcje z kategorią PG-13, przyzwyczajona jest do seriali TVN-u, czasem jedynie sięgającej po dzieła Quentina Tarantino, gdzie jednak przemoc ujęta jest w specyficzny nawias, „Joker” mógł zrobić kolosalne wrażenie. Bardziej jednak martwi mnie atmosfera, jaką budują wokół tego filmu same media. I nie chodzi mi o typowanie „Jokera” do Oscarów, bo tutaj nie będę specjalnie protestował, szczególnie w przypadku nominacji, czy nawet statuetki, dla Joaquina Phoenixa.

Już przed premierą filmu zewsząd można było usłyszeć, że mamy do czynienia z arcydziełem, czymś wyjątkowym, co wyważyłoby nowe drzwi w kinie, czego jeszcze nie było. A to nieprawda.

Robert De Niro w filmie Taksówkarz w reżyserii Martina Scorsese

Mam wrażenie chwilami, jakby Faceci w Czerni istnieli naprawdę i zafundowali społeczeństwu prawdziwe luki w pamięci. Jakby nagle świat zapomniał o istnieniu takich filmów jak „Podziemny krąg”, „Więzień nienawiści”, „Fanatyk”, „Pieskie popołudnie”, „Sieć”, „Urodzeni mordercy”. Jakby Todd Philips rzeczywiście jako pierwszy reżyser podjął temat niepokojów i frustracji społecznych. Jakby porównania „Jokera” do „Taksówkarza” wynikały jedynie chyba tylko z dziennikarskiej rzetelności, ale tak naprawdę każdy o tym zapomniał. Nawet nie trzeba daleko szukać – obejrzyjcie sobie poprzedni film Joaquina Phoenixa, „Nigdy cię tu nie było”, a znajdziecie masę podobnych motywów i wątków.

„Joker” wydaje się być mieszanką wyżej wymienionych filmów, tyle że w wersji light. „Sieć” w reżyserii Sidneya Lumeta powiedziała o wiele więcej o frustracji jednostki na rzecz słupków oglądalności. „Urodzeni mordercy” czy "Funny Games" to przerażające traktaty o naszej fascynacji przemocą. „Podziemny krąg” to głębszy i odważniejszy portret jednostki odizolowanej i od społeczeństwa i niezrozumianej, która szuka ujścia dla swojej frustracji.

Kadr z filmu Sieć w reżyserii Sidneya Lumeta

„Joker” podejmuje te wszystkie tematy, ale po trochu i w dodatku wydaje się, jakby bał się postawić kropkę nad „i”, pójść krok dalej, dojść do jakichś niebanalnych wniosków.

Film Philipsa tymczasem krzyczy głośno, wyraźnie i efektownie o wyalienowanych samotnikach, którzy są przygniatani przez wyższe klasy, pokazuje genezę zła, zakorzenioną w chorobie psychicznej, no ale to tyle. „Joker” jest w tym wszystkim jednowymiarowy, oczywisty. Jasne, idealnie trafia w obecne nastroje społeczne, dlatego tak łatwo wziąć go na sztandary, ale to wszystko jest klasycznym hollywoodzkim recyclingiem. Zrobionym w dobrym stylu, na wysokim poziomie, ale jednak to nadal recycling.

Przypisywanie więc „Jokerowi” cech arcydzieła, filmu na miarę naszych czasów, głosu, na który wszyscy czekali, bo był potrzebny, to spore nadużycie.

Tego typu głosy już dawno były, tylko, jak widać, ktoś je stłumił. Trochę zastanawia mnie z czego to wynika. Czy zadziałał tu efekt nowości i świeżości? Czy pomógł fakt, że temat filmu został przedstawiony za pomocą atrakcyjnej dla masowej widowni postaci, która jest znana milionom ludzi od wielu dekad?

Bo naprawdę „Joker” ani nie mówi nic nowego, ani też nie jest aż tak strasznie brutalnym filmem, jak go rysują media. Były już doniesienia o tym, że ludzie uciekają z seansów, ostatnio też o tym, że ponoć członkowie Akademii Filmowej boją się go oglądać. Były też obawy, że może skłonić grupy inceli na całym świecie do brutalnych czynów w świecie rzeczywistym. Ludzie, opanujcie się!

Wszystko to tworzy atmosferę wyjątkowości tego filmu. Został mu nałożony welon mroku i brutalności trochę tak, jakby świat czekał na taki symbol, więc usilnie potrzebował znaleźć film, który się wpasuje w to zapotrzebowanie. I znalazł. Oczywiście to dobrze, że padło na ten film, bo kino komiksowe warto odczarowywać - tak, by ludzie potrafili sobie zakodować, że na kartach historyjek obrazkowych także kryje się potencjał dla ambitnych historii. Ale tutaj też mieliśmy już chociażby „Mrocznego Rycerza”, który zrobił w tym temacie o wiele więcej.

Mój największy problem z „Jokerem” to fakt, że bez Batmana ta postać wydaje się jednak niepełna.

REKLAMA
Joker i Batman w scenie z filmu Mroczny Rycerz

Joker i Batman to fascynujące dwie strony tej samej monety. Obu męczy psychoza, z tymże Batman opętany jest manią oczyszczania Gotham, a Joker chce temu zaprzeczać. Batman jest strażnikiem porządku  - Joker posłańcem chaosu. Obaj się dopełniają i nawzajem nadają sobie głębszego wymiaru. Do tego, tajemnica pochodzenia Jokera oraz jego początków, przynajmniej dla mnie, budowała tylko dodatkowo intrygę i mistycyzm związany z tym arcyłotrem. O ile Batman może istnieć bez Jokera, tak Joker bez Batmana wydaje się jakby… pusty. I trochę taki jest sam film o jego genezie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA