Nawet Oscary dla „Jokera” nie zmienią kina superbohaterskiego. Efekty specjalne wciąż będą ważniejsze niż fabuła i ryzyko
Dzisiejsze ogłoszenie nominacji do najważniejszych nagród amerykańskiej branży filmowej okazało się olbrzymim sukcesem „Jokera”. Film Todda Phillipsa zgarnął jedenaście wyróżnień. Ale nawet jeśli wymieni je wszystkie na statuetki, to kino superbohaterskie nie przejdzie wielkich zmian. Pokazuje to lista zapowiedzianych na następne lata produkcji.
„Joker” to dla wielu miłośników kina (i większości fanów komiksów) najważniejsza produkcja zeszłego roku. Wagę politycznego, niejednoznacznego i wymagającego filmu o zbrodniczym klaunie z Gotham docenili także członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej. Dzieło reżysera Todda Phillipsa zostało docenione w aż jedenastu kategoriach, co jest rekordowym wynikiem, gdy mowa o produkcjach superbohaterskich. „Joker” ma szansę na zdobycie nagród za najlepszy film, pierwszoplanową rolę męską (Joaquin Phoenix jest faworytem), reżyserię, scenariusz adaptowany, montaż, muzykę, zdjęcia, dźwięk, montaż dźwięku, kostiumy oraz charakteryzację.
Na papierze wydaje się, że mamy do czynienia z nową jakością i zmianą nastawienia Akademii do produkcji superbohaterskich. W końcu „Joker” jest drugą z rzędu produkcją opartą na komiksach, która została nominowana w kategorii „najlepszy film” (w zeszłym roku, mocno na wyrost to wyróżnienie dotknęło „Czarną panterę”). Prawda jest jednak trochę bardziej skomplikowana. A najlepiej pokazuje to niemal całkowite zignorowanie najważniejszego filmu w historii Marvel Cinematic Universe.
„Joker” dostał 11 nominacji do Oscarów, a „Avengers: Koniec gry” zaledwie... jedną.
To olbrzymia dysproporcja, a przecież akurat w tym wypadku mamy do czynienia z dwoma filmami, które doskonale poradziły sobie w zeszłorocznym box office. Produkcja Todda Phillipsa stała się najbardziej dochodowym filmem w historii i pierwszym dziełem dla dorosłych, które przekroczyło zarobek miliarda dolarów, a „Avengers: Endgame” pobiło „Avatara” na liście największego zarobku w świecie kinematografii.
Film Jamesa Camerona jest dobrym przykładu problemu, jaki duża część środowiska wciąż ma z kinem superbohaterskim. Dość powiedzieć, że „Avatar” doczekał się dziewięciu nominacji do Nagród Akademii, a ostatecznie wygrał w trzech z nich. Czy to dlatego, że jest lepszym filmem od tego w reżyserii braci Russo? Osobiście uważam, że absolutnie nie.
„Avatar” to produkcja, w której oprócz efektów specjalnych w technice 3D nie znajdziemy nic. Mam sporo obiekcji do „Avengers: Koniec gry”, ale nie mam wątpliwości, że to bardziej udane dzieło i ciekawsza historia. Dawny hit Camerona wywołał ostatnio notabene dosyć dużą dyskusję w mediach społecznościowych. Jej temat? Wszyscy zastanawiali się, jakim cudem był on tak wielkim osiągnięciem i deklarowali, że nie interesuje ich jego sequel.
„Joker” osiągnął tak olbrzymi sukces, bo udało mu się przekonać świat, że nie jest filmem superbohaterskim.
Nie mamy tu do czynienia z wielkim odrodzeniem gatunku. Przynajmniej nie w oczach akademików. Todd Phillips i Joaquin Phoenix w ich oczach zrzucili kajdany gatunkowe i stworzyli film, który można oglądać bez znajomości komiksowej historii. To oczywiście nie do końca prawda. Tak, „Joker” jest historią stojącą na własnych nogach, skoncentrowaną na realnych ideach dotyczących naszego świata a nie problemów walki z kosmitą o skłonnościach masowego mordercy. Powiedzieć jednak, że odżegnuje się od swoich komiksowych korzeni, byłoby wierutnym kłamstwem.
A mimo to w niezachwianym przekonaniu Akademii Oscarowej o niskim poziomie kina superbohaterskiego jest też trochę słuszności. Nie mam złudzeń, że „Joker” otworzy nową erę w historii tego gatunku filmowego. Część wielbicieli komiksów i krytyków właśnie to wróżyło po finansowym i artystycznym sukcesie produkcji. Nic nie wskazuje na to, żeby miało się to ziścić. Ani Marvel Cinematic Universe, ani filmy od DC nie ulegną żadnym większym zmianom. Z dwóch powodów, obu powiązanych z pieniędzmi.
Marvel i DC zarabiają za dużo na dotychczasowym sposobie robienia filmów i jednocześnie za dużo już na nie wydały.
Disney przyjął strategię planowania swoich produkcji filmowych na wiele lat do przodu i żaden pojedynczy sukces nie ma szans niczego zmienić, bo wiele rzeczy już zostało ustalonych. A nowa trylogia „Star Wars” najlepiej pokazuje, co się dzieje z serią, na którą pomysł co chwilę ulega zmianie. Nie wspominając o tym, że Disney najbardziej na świecie strzeże swojej otoczki przyjaznego rodzinie twórcy. Nie wydaje się, żeby istniały jakiekolwiek szanse na film z kategorią R od tej wytwórni. Ostatnie zakulisowe doniesienia dotyczące „Doctor Strange in the Multiverse of Madness” głoszą, że reżyser Scott Derrickson stracił swoją posadę przy tej produkcji, bo chciał zrobić pełnoprawny horror i przesunąć datę premiery. Obie kwestie spotkały się z dosyć dużym sprzeciwem szefów Marvel Studios.
W teorii większego wpływu „Jokera” można dopatrywać się w nadchodzących produkcjach od DC i wytwórni Warner Bros. Ale tutaj również szanse są minimalne. Prace nad „Ptakami Nocy” oraz „Wonder Woman 1984” zaczęły się na długo przed zaskakującym wynikiem finansowym produkcji z Joaquinem Phoenixem i Robertem De Niro, więc tutaj trudno nawet mówić o jakimś przemożnym wpływie. A z kolei „Aquaman 2”, nowy „Legion samobójców” i „Flash” działają w ramach pewnej konkretnej estetyki, gdzie niewiele jest miejsca na poważne tematy, brutalną przemoc i rezygnację z widowiskowych efektów specjalnych na rzecz fabuły pobudzanej do życia przez bohatera.
Tak naprawdę nic, co zobaczyliśmy do tej pory w związku z „Czarną Wdową”, „Ptakami Nocy”, „Wonder Woman 1984” czy „Morbiusem” (opublikowany niedawno zwiastun tego filmu znajdziecie TUTAJ). To wszystko są pod każdym względem typowe produkcje superbohaterskie. A przynajmniej tak się zapowiadają. Właściwie tylko „The Batman” może się wyrwać z rutyny, bo wizja dosyć poważnego filmu noir z młodym Brucem Waynem robi wrażenie. Ale wiele zależy od przyjętego ratingu, z czego zdaje sobie sprawę choćby Robert Pattinson. Jak podaje portal Comicbook, w rozmowie z magazynem „Empire” aktor podkreślił, że chce popchnąć tę rolę na sam skraj. Ale taki rodzaj wolności może zapewnić tylko kategoria R.
Niewiele widać tutaj indywidualnego artyzmu obecnego nie tylko w „Jokerze”, ale też „Batmanie” Tima Burtona czy „Mrocznym Rycerzu” Christophera Nolana.
Nie dość więc, że Marvel i DC nie bardzo mogą cokolwiek zmienić, to jednocześnie brak im motywacji, by to zrobić. „Joker” zarobił olbrzymie pieniądze, ale to w końcu Joker. Nawet bardziej standardowy film o tym bohaterze uzyskałby pozytywny wynik. Nie wspominając o tym, że nawet taka produkcja jak „Venom” była w stanie zdobywać miliony dolarów, a jakości w niej tyle, co polskich telenowelach. Wysoki artyzm nie gwarantuje więc wysokich zarobków, a słaba jakość niekoniecznie im przeczy. Podejmowanie ryzyka z punktu widzenia szefów wielkich wytwórni nie jest więc koniecznie.
I Oscary właściwie nic w tym temacie nie zmienią. Zdobycie statuetki w którejś z najważniejszych kategorii faktycznie wpływa znacząco na dochody produkcji, ale filmy superbohaterskie zarabiają miliony i bez tego wsparcia. Oscarów pożądają bardziej ze względów prestiżowych (podobnie jak Netflix nagród Emmy i Zlotych Globów). Nie jest też przecież powiedziane, że „Joker” zatriumfuje w każdej z 11 kategorii. Najbardziej prawdopodobne, że do domu ze statuetką pójdą Joaquin Phoenix oraz Hildur Guonadottir za muzykę. Możliwe jest też zwycięstwo w której z pozostałych kategorii technicznych (zwłaszcza charakteryzacji), ale nagrody za najlepszy film, reżyserię czy scenariusz raczej przejdą „Jokerowi” koło nosa. Akademia ignoruje, że to film superbohaterski, ale tak do końca o tym nie zapomniała.