Kevin Feige z nowym zadaniem w Disneyu. Czego „Gwiezdne wojny” mogą nauczyć się od Marvela?
Kevin Feige ma się zająć nowym filmem dla Disneya, który nie będzie powiązany z komiksami o superbohaterach Marvela. Mam nadzieję, że chodzi o kolejne „Gwiezdne wojny”. Lucastfilm mógłby się od niego wiele nauczyć.
Disney na naszych oczach wyrasta na prawdziwego hegemona branży filmowej. Zaczęło się niewinnie od wykupienia Pixara, a potem poleciało: Marvel, Lucasfilm, Fox… Dzięki temu w rękach Myszki Miki znalazło się mnóstwo uwielbianych przez świat franczyz, które przynoszą gazyliony dolarów zysków rocznie.
Nie wszystko poszło jednak zgodnie z planem, czego smutnym przykładem są „Gwiezdne wojny”.
Wydawało się nam, że wykupiona za drobne 4 mld dol. marka „Star Wars” będzie dla korporacji żyłą złota. Księgowi to zaś z pewnością liczyli na to, że odległa galaktyka stanie się dla nich drugim Marvelem. W końcu skoro fani chcą oglądać trzy filmy rocznie o herosach w obcisłym lateksie, to dlaczego nie mieliby oglądać trzech filmów rocznie o kosmitach ze świecącymi kijkami?
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Nawet sam Bob Iger przyznaje, że Disney przeszarżował z liczbą filmów. Na domiar złego zyski ze sprzedaży zabawek wcale nie są już takie duże jak kiedyś - a pamiętajmy, że to na zachowaniu praw do merchandisingu dorobił się George Lucas. Widzowie poczuli w dodatku zmęczenie materiału.
Możliwe, że winę za to ponosi Lucasfilm, który zrezygnował z pierwotnego pomysłu George’a Lucasa, czym ten ostatni był, a może nadal jest, rozgoryczony. W dodatku pierwszy nowy film o tytule „Przebudzenie Mocy” był bardzo zachowawczy, a choć „Łotr 1” jako spin-off się udał, to druga część nowej trylogii Riana Johnsona o tytule „Ostatni Jedi” spolaryzowała fanów.
No i ten nieszczęsny „Han Solo”…
Drugi ze spin-offów okazał się kompletną klapą finansową. Chociaż film per se nie był wcale zły, to, jak widać, fani nie chcieli kolejnego prequela. Obrazowi nie pomogło też zamieszanie na planie związane ze zwolnieniem duetu reżyserów oraz kurczowe trzymanie się majowej daty premiery. I w rezultacie „Han Solo” zaginął w cieniu kolejnych „Avengersów”.
Czy to dziwi? Ani trochę. To przecież superbohaterowie Marvela są oczkiem w głowie korporacji i ulubieńcami akcjonariuszy. To właśnie oni zarabiają najwięcej z całej disneyowskiej rodziny i to na nich skupiły się wszelkie działania marketingowe. „Gwiezdne wojny”, wokół których po „Ostatnim Jedi” narobiło się nieco negatywnego szumu, musiały ustąpić im pola.
Disney zmienił swoją strategię w związku z marką „Star Wars”.
Trzeci z zapowiedzianych lata temu spin-offów nie powstanie. Zamiast tego pojawią się nowe seriale na platformie Disney+. Wśród nich są „The Mandalorian” oraz nienazwane jeszcze produkcje o Cassianie Andorze i Obi-Wanie Kenobim. Możliwe, że pomysł na któryś z nich wyewoluował ze skasowanego filmu. Jeśli chodzi o nowe produkcje kinowe, to jesteśmy na etapie tabulsa rasa.
Co prawda przebąkiwało się, że Rian Johnson nakręci niezwiązaną z rodem Skywalkerów trylogię, a do współpracy z Lucasfilm zaproszeni zostali twórcy „Gry o tron”, ale nie są to osoby, z którymi Disney chciałby być teraz kojarzony. Twórca ósmego epizodu nadal w dyskusjach z fanami dolewa oliwy do ognia, a David Benioff i D.B. Weiss spartaczyli zakończenie hitu HBO.
I teraz wchodzi Kevin Feige, cały na biało
Kevin Feige na brak zajęć narzekać nie może. To on jest głównodowodzącym projektu, który stał się najważniejszym źródłem gotówki w firmie. Musi nadzorować nie tylko 4. fazę MCU, w której zabraknie wielu istotnych postaci, ale również seriali, które będą jednym z fundamentów usługi Disney+. W jego grafiku zrobiło się jednak trochę miejsca.
Marvel zakończył niespodziewanie współpracę z Sony, a Spider-Man znalazł się znowu daleko od domu, więc szef MCU nie będzie nadzorował kolejnego filmu o człowieku-pająku. To smutne wieści, ale pocieszeniem może być fakt, że może to oznaczać współpracę Feige’a z Lucasfilm. A stąd już przecież bardzo krótka droga do odległej galaktyki.
Czego „Gwiezdne wojny” mogłyby się nauczyć od Kevina Feige’a?
Twórca filmowego uniwersum Marvela mógłby wykorzystać doświadczenie zdobyte w pracy nad superbohaterami, by pomóc marce „Star Wars” ponownie zabłysnąć. Kevin Feige mógłby przekonać decydentów z Kathleen Kennedy na czele, żeby odpuścili sobie kolejne prequele. Fanów naprawdę kręci to, że nie znają dalszego ciągu historii.
„Avengers: Wojna bez granic” było przecież ekscytującym wydarzeniem, bo nikt nie wiedział, jak to się wszystko skończy. Śledziliśmy przecieki, snuliśmy hipotezy i dopiero podczas seansu mogliśmy je zweryfikować. Czuć, że ten świat sunie naprzód, niemal tak, jak nasz. Jako fani dorastamy i dojrzewamy wspólnie z bohaterami. To buduje więź z marką.
W przypadku „Star Wars” z kolei od początku wiemy, że Rebelianci wykradną plany „Gwiazdy śmierci”, w czym Cassian Andor pomoże, Han Solo poślubi księżniczkę, a Obi-Wan zginie z ręki Dartha Vadera na pokładzie Gwiazdy Śmierci. Jedynie nadchodzący epizod jest pewną niewiadomą, ale trailery nie nastrajają pozytywnie silnymi odwołaniami do martwych postaci.
Kevin Feige mógłby przypomnieć Lucasfilmowi, jak budować postaci z krwi i kości.
Czasem mam wrażenie, że scenariusze do nowych epizodów pisały algorytmy. „Przebudzenie Mocy” to kalka „Nowej nadziei”, a bohaterowie to archetypy - ale nie w takim wyważonym stylu, jak u Lucasa. Czuć sztuczność, bo są niczym wizualizacje tabelek w Excelu, w których prawnicy i spece od wizerunku zawarli to, czym powinni się bohaterowie charakteryzować.
Kevin Feige mógłby podpowiedzieć, jak budować postaci, które cechowałyby się naturalną charyzmą. Wyjaśniłby, że do rozwoju bohatera potrzeba czasu, co można rozłożyć na kilka filmów. Może dzięki temu zamiast kolejnych epizodów i niepowiązanych fabularnie spin-offów będących prequelami dostalibyśmy serię rozwijającą serię wprzód, a nie patrzącą wstecz?
Nie ma jednak jeszcze pewności, że Kevin Feige faktycznie zajmie się marką „Star Wars”. Równie dobrze może dostać zadanie rewitalizacji serii o przygodach Indiany Jonesa lub jakieś innej marki przejętej niedawno przez Disneya od wytwórni Fox. I tak jak chętnie zobaczyłbym go przy innym projekcie, tam mam tylko nadzieję, że nie ucierpi na tym Marvel.