REKLAMA

Kevin Spacey jest skończony, choć to nie sądy go skazały

Domek z kart runął i nie da się go już zbudować na nowo. Hollywood nie zapomina. Kevin Spacey musi mierzyć się z kolejnymi już oskarżeniami o molestowanie seksualne. Jego kariera dogorywa na naszych oczach.

kevin spacey oskarzenia kariera co dalej
REKLAMA

Wszystko zaczęło się sypać w 2017 roku kiedy, kiedy to nieznany szerzej aktor Anthony Rapp oskarżył Kevina Spaceya o napaść seksualną podczas imprezy w 1986 roku, gdy Rapp miał zaledwie 14 lat. Spacey stwierdził, że nie pamięta spotkania, ale też nadmienił, że jeśli stało się to, co jest mu zarzucane, to żałuje, gdyż byłoby to „głęboko niewłaściwe zachowanie po pijanemu”. Teraz jednak okazuje się, że jeden ze powodów, który oskarżał aktora anonimowo, nie zgodził się na ujawnienie swojej tożsamości.

REKLAMA

Niedługo potem zaczęły spływać kolejne pozwy, w tym jeden z 2019 roku, który został jednak wycofany, gdyż pokrzywdzony zrezygnował ze składania zeznań. Wówczas 18-letni syn prezenterki telewizyjnej oskarżał aktora o upicie i molestowanie. Gdy został poproszony o zabezpieczenie danych z telefonu komórkowego, na którym miały znajdować się dowody w sprawie, stwierdził, że go zgubił.

Na ten moment na aktorze ciąży ponad 30 zarzutów dotyczących molestowania bądź napaści seksualnej. Najnowsze spłynęły raptem kilka dni temu. Tym razem o seksualną napaść oskarża go asystent produkcji serialu „House of Cards”. Media Right Capital, czyli firma produkująca dla Netfliksa ów serial, złożyła pozew przeciwko Spaceyowi, który opiewać ma na kwotę idącą w dziesiątki milionów dolarów. To z kolei oznaczać może, że nie tylko jego kariera dobiegła końca, ale i jego majątek jest poważnie zagrożony. Słowem, czeka go bankructwo. O ile zostanie skazany.

Póki co, od 2017 roku Kevin Spacey mierzyć się musi z oskarżeniami, które na ten moment nie zostały prawnie udowodnione. Aktor znalazł się w życiowej i zawodowej czarnej dziurze i, choć do teraz winy mu nie udowodniono, to opinia publiczna oraz branża skazały go bezwzględnie z miejsca, niszcząc karierę.

To oczywiście ambiwalentny przypadek, taki, który pokazuje, że życie ma wiele odcieni szarości.

Z jednej bowiem strony mówimy tutaj o wybitnym aktorze teatralnym i filmowym z genialnym dorobkiem i wieloma kultowymi rolami i filmami w portfolio. Z drugiej strony ten sam człowiek może okazać się spod ciemnej gwiazdy.

Póki co nie został skazany za żaden zarzucany mu czyn, a jedno z oskarżeń zostało wycofane. Piszę o tym, byśmy mieli jasność i nie wtykali Spaceya od razu do szufladki „gwałciciela i przestępcy seksualnego”. Tym bardziej że nie mamy żadnych mocnych danych (czytaj, udowodnionych zarzucanych mu czynów), które by wskazywały na takie daleko idące wnioski w tej chwili.

W żadnym razie nie bagatelizuję zarzucanych mu czynów, ale to jednak zupełnie inny przypadek niż sprawa Harveya Weinsteina, choćby dlatego, że ten drugi został skazany.

Tym niemniej Kevina Spaceya dotknął podobny los co Weinsteina. Jego kariera w mig została zrównana z ziemią.

Serial „House of Cards”, który na dobrą sprawę rozpoczął fenomen Netfliksa i rozkręcił popularność serwisu, jak i zjawiska binge watch, nagle popadł w zapomnienie. Prawie jakby nigdy nie istniał. Dwa wybitne filmy ze Spaceyem z lat 90. czyli „Podejrzani” oraz „American Beauty” coraz rzadziej pojawiają się w zestawieniach najlepszych filmów tej dekady w tekstach, które są publikowane od 2018 roku po dzień dzisiejszy. Media powoli wymazują/cenzurują jakikolwiek dorobek aktora, zadając mu najpotężniejszy z możliwych dla niego ciosów – sprawiając, że publiczność o nim zapomni.

Z jednej strony rozumiem, że stał się, z oczywistych względów, persona non grata i czarną owcą w branży rozrywkowej. Rozumiem też fakt, że nikt go obecnie nie chce zatrudniać i stracił przez to rolę J. Paula Getty'ego w filmie „Wszystkie pieniądze świata” (został zwolniony już w trakcie zdjęć i zastąpiono go Christopherem Plummerem, który dostał z tę kreację Oscara). Ostatni film z nim w jednej z głównych ról, „Klub miliarderów”, okazał się jedną z największych klap ostatnich lat, zarabiając w pierwszy weekend zaledwie trochę ponad 600 dol.

Nie ma szans, by Kevin Spacey kiedykolwiek odbudował swoje dobre imię i karierę.

Temu się akurat nie sprzeciwiam. Ponoć w Hollywood od lat krążą opowieści o tym, że jest on typem spod ciemnej gwiazdy, ale też samo bycie gnidą nie oznacza, że ktoś powinien być od razu brutalnie odsuwany od zawodu, w którym jest dobry.

Świat nie jest czarno-biały, sprawiedliwy i nic w nim nie jest idealne. Przymusowa przedwczesna emerytura oraz groźby bankructwa wydają mi się aż nadto odpowiednimi karami za jego czyny, jeśli jest winny.

Tym niemniej, jestem przeciwny gumkowaniu dorobku Spaceya, bo ten jest niemały. Jego role w takich filmach jak „Glengarry Glen Ross”, „Tajemnice Los Angeles”, „American Beauty”, „K-PAX” czy „Życie za życie” są niewarte zapomnienia. Bez względu na to, jaką osobą ostatecznie okaże się być Kevin Spacey. Jego aktorski dorobek jest też częścią dorobku całej kultury, tak więc wycinając go, pozbawiamy sami siebie jej części.

REKLAMA

Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA