REKLAMA

Frekwencja i przychody w polskich kinach w czerwcu były dramatycznie niskie

W jakimś stopniu można się było tego spodziewać, ale przyglądając się gołym liczbom dociera do nas, jak poważny jest kryzys kinowy w Polsce.

przemysł filmowy koronawirus
REKLAMA
REKLAMA

Kina w naszym kraju zostały zamknięte 12 marca z powodu pojawienia się w Polsce koronawirusa. Przez niemal trzy miesiące branża ta została dosłownie wstrzymana, gdyż dopiero z początkiem czerwca zaczęły się powoli otwierać co niektóre (głównie studyjne) kina. Drugi etap otwierania się filmowych świątyń przypadł na lipiec, kiedy to powoli do gry zaczęły wracać też multipleksy. Natomiast, jak można było przewidzieć, wyniki finansowe i frekwencyjne z czerwca 2020 są wręcz depresyjne.

Według danych boxoffice.pl w czerwcu liczba widzów w kinach wyniosła tylko 92 tys. Wygenerowali oni przychód na poziomie 1,48 mln zł.

To bardzo złe wyniki. Wystarczy dla porównania wspomnieć, że średniej klasy hollywoodzki przebój albo polska komedia romantyczna jeszcze niedawno była w stanie w trzy dni zebrać ponad 100 tys. widzów, czyli więcej niż ich łączna liczba przez cały czerwiec. Nie wspominając już o takich filmach jak „Kler” czy „50 twarzy Greya”, które potrafiły w trzy dni zgromadzić prawie milion widzów.

Ale to było w czasach przed pandemią, kiedy to jeszcze kina w Polsce z roku na rok radziły sobie coraz lepiej. Obecnie na naszych oczach rozgrywa się dramatyczna walka o przetrwanie tego kryzysu z jakim kino, w ujęciu globalnym, nie miało dotąd do czynienia.

Wystarczy porównać bieżący wynik box office'u z tym sprzed roku w analogicznym miesiącu, by uświadomić sobie skalę problemu.

W czerwcu 2019 roku do kin wybrało się 2,75 mln widzów. Wpływy wyniosły wówczas 48,91 mln zł. Widownia jest więc rok do roku mniejsza prawie 30 razy (!), a przychody uboższe ponad 40 razy (!!!).

Warto podkreślić, że mówimy tu o sytuacji już po tym, jak przez niemal kwartał kina generowały zero przychodów. I choć frekwencja oraz przychody notują widoczne wzrosty w pierwszym tygodniu lipca (na ten moment jest to 21 tys. widzów oraz 353 tys. zł przychodu), to skokowej poprawy sytuacji nie należy się prędko spodziewać.

Źródło: www.sfp.org.pl

Przychylne analizy wskazują, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to lipiec 2020 będzie dwa razy lepszy od czerwca tego samego roku. Jest to pozytywny sygnał, ale nadal są to na tyle mikroskopijne cyfry, że trudno mówić o jakimkolwiek końcu kryzysu.

Planowane na lipiec premiery takich filmów jak m.in. „Mulan” czy „Tenet” zostały przeniesione na sierpień. A i do tych terminów nie należy się zbytnio przyzwyczajać.

Kiniarze upatrują w nich nadzieję na przywrócenie frekwencji, tyle że one same niekoniecznie mogą wiele zdziałać. Pamiętajmy o tym, że kina zostały obłożone rządowym nakazem 50-procentowego wypełnienia sali, tak więc siłą rzeczy nawet największe przeboje będą miały o połowę okrojoną widownię oraz przychody.

Dodajmy jeszcze do tego czynnik psychologiczny – jest pewnie niemała grupa ludzi, która albo obawia się zamknięcia w ciemnej sali z obcymi, być może roznoszącymi chorobę osobami. Są też pewnie i tacy, których zniechęca cała sanitarna otoczka przymusu siedzenia w kinie w maskach, dezynfekcji rąk przed wejściem i tym podobnych. Pewnie u największych pasjonatów kina nie zmieni to wiele, ale ci, którzy tego typu rozrywkę traktują na dystans, mogą uznać, że wolą obejrzeć coś na Netfliksie albo pójść na spacer.

REKLAMA

Wielce prawdopodobne jest, że zanim odejdzie pierwsza fala pandemii COVID-19, jesienią i zimą ma przyjść kolejna, o wiele groźniejsza. Wtedy kina czeka kolejny lockdown.

Nawet jeśli spojrzymy na to wszystko bardziej optymistycznie, branżę kinową i tak czeka mozolny i długotrwały powrót do stanu sprzed pandemii. Raczej nie wydarzy się on w tym roku. Eksperci przewidują, że najwcześniejszej może to mieć miejsce dopiero na koniec 2021 roku. Pytanie tylko, czy kina wytrzymają tyle czasu, funkcjonując pod kreską?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA