Grupka ludzi, odludzie i mordercza sekta – w „Klasycznym horrorze” roi się od evergreenów amerykańskiego kina grozy. Odnajdywanie kolejnych odniesień do słynnych przedstawicieli gatunku początkowo sprawia niemałą radochę, ale im dalej w las tym gorzej.
OCENA
Twórcy zapowiadali „Klasyczny horror” jako połączenie „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” i „Midsommar. W biały dzień”. Brzmiało to niczym mokry sen każdego miłośnika kina grozy, bo oznaczało flirt z formułą slasherów i klimatem folkhorrorów. Nikt raczej nie spodziewał się dosłowności. Fabrizio samym wyglądem przypomina niepełnosprawnego Franklina, a Sofia zmierza w stronę domku w głębi lasu z takim samym wdziękiem co niegdyś Sally do posiadłości Sawyerów z grindhouse'owym klasyku Tobe'a Hoopera. W miarę rozwoju akcji coraz częściej zaczynamy natomiast słyszeć echa drugiego filmu Ariego Astera. Bo Roberto De Feo i Paulo Strippoli przyjmują postawę geeków, którzy chcą popisać się swoją znajomością gatunku i ukryć w ten sposób, że nie mają nam nic do powiedzenia.
Przez cały czas reżyserzy mnożą dobrze nam znane schematy narracyjne. Grupka nieznajomych rusza w podróż na południe Włoch. Niepozorny wypadek wystarcza, aby trafili na polanę w środku lasu, pośrodku której stoi tajemniczy domek. Będą musieli stawić czoła wyjętym z legend istotom głodnym ich języków, oczu i uszu, żebyśmy potem mogli trafić na rustykalną imprezę. Napchano tu tyle znanych motywów, ile tylko się dało. Odniesienie goni nawiązanie, a jakby ktoś ich nie rozpoznał, to Fabrizio zawsze jest w pogotowiu, aby zwrócić naszą uwagę, że chatka jest żywcem wyjęta z filmów Sama Raimiego, albo on i jego towarzysze trafili do horroru. Jeśli w trakcie seansu poczujecie się protekcjonalnie potraktowani, nie przejmujcie się. Nie jesteście sami.
De Feo i Strippoli czynią swoją opowieść przejrzystą do bólu, dlatego nie powinno dziwić, kiedy ustami Fabrizio wprost wykładają, co im leży na sercu.
Prowadzą narrację ciężką ręką, gubiąc gdzieś własny język. W tej mozaice, zbudowanej z powidoków innych filmów, próżno szukać oryginalności. Wszystko już było, a twórcy nie potrafią nadać kliszom nowego wymiaru. To nie jest „Dom w głębi lasu”, gdzie konwencja horroru wybuchała od środka. Cytaty i autotematyzm stanowią sztukę dla sztuki. Popkulturowy miszmasz rozpada się tym mocniej, im bliżej mu się przyjrzymy i zupełnie nic się pod nim nie kryje.
To jest trochę tak, jakby twórcy próbowali połączyć swoje ulubione zabiegi w ramach jednego filmu i chcieli zobaczyć, co im z tego wyjdzie. A nie wychodzi nic, bo nie zauważymy tu żadnej prawdy objawionej o interesującej ich konwencji, jaką w przypadku hollywoodzkiego romansu wydobył Gyorgy Palfi w kompilacyjnym „Panie, panowie - ostatnie cięcie”. Nie ma też współczesnego spojrzenia na wytarte klisze. De Feo i Strippoli to nie Helene Cattet i Bruno Forzani, którzy potrafią odświeżyć tak odległe od dzisiejszych czasów włoskie formuły jak giallo („Gorzki”) czy poliziottesco („Niech ciała się opalają”). „Klasyczny horror” chciałby być pastiszem gatunku, a okazuje się jedynie podszywającym się pod prawdziwe kino grozy impostorem.
Twórcy przykładają kalkę do swoich ulubionych motywów i bezmyślnie je przerysowują, korzystając ze słynnych ujęć oraz odmieniając przez wszystkie przypadki słowo „horror”.
Z każdą chwilą coraz głośniej krzyczą: „patrzcie, jesteśmy tacy jak wy. Kochamy kino grozy i widzieliśmy mnóstwo filmów”. Miłość do gatunku to jednak w tym wypadku za mało. I z tego względu trudno powiedzieć, czy mamy do czynienia z samodzielnym filmem, czy jednak zbiorem losowo wybranych cytatów z innych produkcji.