REKLAMA

Klub Seryjnych Morderców

Nie jest ciężko stworzyć historię kryminalną. Zagadkę, w której nie wszystko jest do końca wyjaśnione. Tajemnicę, która rozjaśnia się wraz z zagłębianiem się w powieść. Problem pojawia się przy zadbaniu o to, żeby wszystko było wiarygodne i trzymało się całości. Gdy pierwszy raz moim oczom ukazał się tytuł "Klub Seryjnych Morderców", uznałem, że z czegoś tak absurdalnego nie da się uczynić realistycznej opowieści.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Rzecz wydaje się aż nazbyt nieprawdopodobna. Bliżej nieznany nam człowiek, który równocześnie pełni rolę narratora, staje się zabójcą zabójcy. Dzieje się tak, kiedy seryjny morderca napada go w porcie. Jednak z powodu krzepy głównego bohatera, napastnik ginie od ciosów własnego noża. Postać, której nazwiska nawet nie zdążyliśmy poznać, przyjmuje tożsamość swego niedoszłego kilera, posługując się jego pseudonimem - Grandson of Barney. Wkrótce zostaje dostrzeżony przez tajemnicze stowarzyszenie. Po przyjściu na spotkanie okazuje się, że wszyscy członkowie klubu odebrali już życie niejednej osobie. Zbierają się więc co jakiś czas w barze i opowiadają sobie nawzajem śmieszne zdarzenia, które spotkały ich przy wykonywaniu "zawodu". Niewiele myśląc, świeżo upieczony klubowicz zaczyna wykańczać swoich nowych znajomych. Przy okazji, do akcji wkracza doskonale wyszkolony agent FBI oraz tajemniczy morderca z KFC, który na swoim koncie ma już prawie trzysta ofiar.

REKLAMA

Mi, jako czytelnikowi, od razu nasuwają się pewne wątpliwości dotyczące fabuły. Co to za profesjonaliści, którzy dzielą się historiami z zabójstw? Co prawda, nie zdradzają swojej tożsamości - każdy z nich posługuje się imieniem i nazwiskiem znanej aktorki bądź aktora. Jest więc Cher, Chuck Norris czy James Mason. Ten pomysł trzeba zaliczyć na plus, przywodzi na myśl film "Wściekłe Psy" Quentina Tarantino, gdzie pseudonimami bandytów były kolory - tylko dla celów bezpieczeństwa i zachowania anonimowości. Mimo wszystko, dajcie spokój - nie jestem seryjnym mordercą, ale gdybym był, to chyba absolutnie nikomu bym się nie przyznawał do popełnionych zbrodni, nawet kolegom po fachu. Cała historia jest więc dość mocno naciągana.

Na okładce książki mogę przeczytać co nieco o autorze. Jest to ponoć "godny następca twórców grupy Monty Python", a o samą powieść reklamuje slogan - "Czarny humor spod znaku Monty Pythona". Naprawdę lubię tę gromadkę, jej żarty są przekomiczne, a pełnometrażowe filmy to pozycje wręcz kultowe. Nie pamiętam jednak, żebym czytając "Klub seryjnych morderców" choć raz się zaśmiał. Może raz czy dwa na mojej twarzy zagościł delikatny grymas radości, ale chyba nie w miejscu, w którym Jeff Povey chciał rozweselić czytelnika. Często opisuje on, że któryś z bohaterów roześmiał się z właśnie opowiedzianej historii czy jakiegoś zdarzenia. Tak się jednak składa, że to, co śmieszne jest dla fikcyjnych postaci, mnie wcale nie bawiło.

Odniosłem też wrażenie, że rozwiązanie jest nieco zbyt proste. Zanim doszedłem do punktu kulminacyjnego, wiedziałem, kto gdzie i po co. Niestety, często jest tak, że domyślamy się zakończenia i staje się ono niesamowicie logiczne, a bohaterowie cały czas się głowią nad zagadką. Nie było w tej książce też zbyt wielu alternatyw i domniemanych rozstrzygnięć. Postacie zdawały się wiedzieć dużo mniej od czytelnika, jakby nie miały własnego rozumu.

Nie mogę jednak powiedzieć, że jest to tragicznie zła książka. Wciąga i to dość mocno. Nie dlatego, że powala obiecywanym humorem, bo tego niemalże brak. Nie dlatego, że pełno jest niesamowitych zwrotów akcji, bo w sumie wszystko dzieje się niejako po myśli głównego bohatera. Przeczytałem "Klub seryjnych morderców" dość szybko i z jako takim zaciekawieniem, bo po prostu chciałem wiedzieć jak się skończy i czy moje spekulacje są słuszne. Muszę jeszcze wspomnieć o kilku pozytywnych cechach. Po pierwsze - znajdziemy tu liczne odniesienia do świata rzeczywistego. Przykładowo, przybieranie przez morderców nazwisk znanych gwiazd czy wplatanie w dyskusje elementów, które bynajmniej nie pochodzą tylko ze świata fikcji - jak choćby dyskusje o Star Trek czy istotna rola restauracji KFC. To pozwala poczuć, że pomimo całego absurdu historii, całość jest jakby bardziej rzeczywista.

REKLAMA

Na plus trzeba też zaliczyć zróżnicowanie członków klubu. Każdy z nich ma swoją osobowość - jeden nieustannie beka, inny zaś jest schizofrenikiem, któremu wydaje się, że stoi koło niego zmarła matka. Podoba mi się takie wyraźne zarysowanie charakterów, dzięki temu nie mamy wrażenia, że wszyscy są jednakowi.

"Klub Seryjnych Morderców" to średniej klasy powieść kryminalna. Zagadka w niej zawarta nie jest co prawda najwyższych lotów, ale jeśli zaczniemy czytać, to ciekawość najprawdopodobniej nie pozwoli nam przestać, dopóki nie skończymy ostatniego rozdziału. Brakuje obiecanego humoru i inteligencji bohaterów. Jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna, choć niezbyt ambitna.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA