REKLAMA

Czy wypada iść na koncert, gdy w Ukrainie giną ludzie? Psycholożka: ludzie, macie obowiązek wobec życia

Wojna w Ukrainie sprawiła, że wielu z nas odechciało się oglądać seriale czy chodzić na koncerty. Czy powinniśmy odmawiać sobie rozrywki, gdy za granicą giną nasi sąsiedzi? Rozmawiam o tym z dr hab. Dorotą Merecz-Kot z Uniwersytetu Łódzkiego.

koncerty imprezy wojna ukraina wyrzuty sumienia psycholog wywiad
REKLAMA

Zabrzmi to okrutnie, ale nie ma dnia, by gdzieś na świecie nie toczyła się wojna. Ta jednak jest inna, bo wręcz namacalna. Od początku inwazji Rosji nasze oczy są skierowane w kierunku Ukrainy. Pomagamy i przyjmujemy uchodźców, ale możemy mieć też wyrzuty sumienia, gdy potem idziemy sobie imprezę. A nie powinniśmy. Dlaczego? To tłumaczy nam dr hab. Dorotą Merecz-Kot, profesor z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego.

REKLAMA

Jak się bawić, gdy w Ukrainie trwa wojna? Rozmawiamy z psycholożką

Bartosz Godziński: Czy wypada iść na koncert, kiedy w Ukrainie trwa wojna i giną ludzie? Oczywiście nie chodzi mi o wydarzenia charytatywne, ale takie zwykłe imprezy.

Dr hab. Dorota Merecz-Kot: Myślę, że to jest źle postawione pytanie, bo tu nie chodzi o to, czy wypada. Mówi się w psychologii tak: kiedy jest jakiś kryzys, taki przewlekły, jak ten, co mamy w tej chwili, to życie toczy się równolegle. Jest moment, kiedy zanurzamy się w tej drodze, która jest związana ze współczuciem, bólem, cierpieniem innych, czy naszymi obawami i jest równoległa ścieżka, w której życie domaga się swego. Mniej więcej to tak wygląda u większości ludzi, że czasami się jest na jednej ścieżce, czasami na drugiej.

I myślę sobie tak, że o to normalne życie, póki można, że tak powiem, też należy dbać. Kiedy, jak nie teraz? Żyjemy w określonym miejscu i czasie i możemy brać z życia tyle tylko, ile możemy, więc jeśli otwierają się furtki i mamy takie pragnienie, żeby pójść na imprezę, pójść na koncert, na piwo z przyjaciółmi do knajpy, to róbmy to, po prostu, bo życie domaga się swego. I jeśli mamy energię, zapał, taką myśl, żeby też robić coś dla innych, to też to róbmy. To jest taki trochę patchwork.

Oczywiście są też tacy ludzie, którzy w ogóle nie chcą myśleć o tym, co się dzieje, uciekają od wiadomości, od refleksji, od czegokolwiek związanego z zagrożeniem. I można powiedzieć, że to jest też taki typowy dla ludzi mechanizm obronny, już opisywany dawno, dawno temu i obecny m.in. w najkoszmarniejszych momentach II wojny światowej, kiedy działa coś, co nazywa się obronnością percepcyjną. Te informacje, które dla niektórych są tak trudne, że nie wiedzą kompletnie, co z nimi zrobić, po prostu są spychane na margines świadomości i mniej dostępne dla przeżywania.

Czyli nie mamy mieć też takich wyrzutów sumienia związanych z tym, że na przykład w weekend totalnie się odcinamy od Internetu i telewizji, żeby po prostu nie słuchać o tym, co się dzieje tam w Ukrainie, nie oglądać tych obrazów.

Myślę, że nie można dać się zwariować w tym sensie, by ulec jakiemuś wyrzutowi sumienia tylko dlatego, że się nie jest w informacyjnym mainstreamie, że chce się pomyśleć o sobie. Na różnych poziomach przeżywamy stratę tu w Polsce i tam w Ukrainie. Tu w Polsce przeżywamy stratę takiego normalnego świata, bez wojny, może dopaść nas wtórna trauma wynikająca z odczuwania głębokiego współczucia wobec doświadczeń uchodźczych. W Ukrainie to strata bliskich i rzeczy podstawowych takich jak poczucie bezpieczeństwa, dach nad głową, dostęp do żywności, leków etc.

Każda istotna strata to doświadczenie pewnej żałoby. Doświadczenie dwoiste - bo z jednej strony jest rozpacz i gorycz, a z drugiej życie nieznośnie domaga się uwagi. W tym pana pytaniu jawi się dylemat osoby w żałobie: czy wypada mi śmiać się z żartu (który mnie autentycznie rozbawił) skoro mój bliski właśnie umarł? Czy gdy czuję, że cierpienie jest nieznośne, mogę ratować się pójściem do kina, by zająć czymś głowę? Czy ten żart i to kino nie unieważnia mojego cierpienia? Wreszcie, jak to zostanie odebrane? Dzisiaj pojawia się jeszcze więcej pytań: czy mogę cieszyć się życiem, gdy innym jest ono odbierane, czy mogę rozmawiać uchodźcami o rzeczach przyziemnych, śmiać się w ich obecności proponować rozrywki? Tak, po stokroć tak! Codzienność i małe radości są naszą szalupą ratunkową.

Zauważyłem też apele w social mediach, żebyśmy właśnie czasami zrobili sobie przerwę od śledzenia informacji lub nawet pomagania. Jest bardzo dużo Polaków, którzy włączyli się zbiórki, jeżdżą na granicę, przyjmują uchodźców i tak dalej. Trzeba też odpocząć, by zebrać siły na jeszcze lepsze wsparcie ofiar wojny. Tak to działa

Poniekąd tak, ale warto to jakoś rozszerzyć. Takim bardzo poważnym stresorem dla człowieka jest poczucie bezradności, więc jeśli doświadczamy czegoś większego od nas i czujemy się bezradni, to to daje niezwykłe ciśnienie na naszą psychikę, niezwykle nas obciąża. I dużo osób radzi sobie z tym stresem, który jest emanacją braku poczucia kontroli, w ten sposób, że zaczynają coś robić i to ich ratuje od napięcia wynikającego z bezradności. Więc pomagając innym, pomagamy sobie sami.

To jest jedna rzecz. A druga rzecz, to jest rzeczywiście słuszny apel influencerów, żeby się nie przeciążać. Ludzie w ogóle, choć myślę, że w Polsce to jest jeszcze bardziej obecne, mają skłonność, powiedziałabym, że niemalże genetyczną do heroizmu. Heroizm, czyli działanie na bardzo wysokim "C", na maksimum naszej energii, wykorzystanie wszelkich zasobów czasowych, emocjonalnych, energetycznych, da się utrzymać przez krótki okres i później następuje wyczerpanie.

W związku z tym, żeby móc pomagać długofalowo, musimy dbać o swoje zasoby i zawsze mieć w zanadrzu jakąś rezerwę emocjonalną i energetyczną. Nie powinniśmy codziennie się zerować z tych zasobów, bo to się dla nas źle skończy i w pewnym momencie staniemy się bezużyteczni jako pomagacze. Co więcej, w niektórych przypadkach sami będziemy potrzebować pomocy. Powiedzieliśmy za dużo, usłyszeliśmy za dużo i nie mieliśmy kogoś, czy okoliczności, żeby to zrzucić, wyładować ten wózek z emocjami gdzieś na boczne tory. Więc naprawdę w pomocy niezwykle istotne jest myślenie długofalowe.

Dużo firm, agencji marketingowych, filmowców czy zespołów przekłada akcje, premiery płyt i odwołuje wydarzenia. Tymczasem kultura paradoksalnie zawsze towarzyszyła wojnie. Nawet w czasie II WŚ były kręcone filmy i działały kina, co też jest dla mnie niepojęte. Już wiemy, że my jako zwykli ludzie nie powinniśmy mieć wyrzutów sumienia, ale co z artystami? Byłem ostatnio na koncercie i zespół ze sceny też wyrażał ubolewanie, że "świat jest gówniany", a my się bawimy, ale miał nadzieję, że ich występ pozwoli nam trochę o tym zapomnieć.

Powiem tak: ludzie, macie obowiązek wobec życia. Piekarz nie przestanie piec chleba. Więc jeśli robisz muzykę i ta twoja muzyka ma komuś sprawić przyjemność, to rób ją dalej. Chyba że zależy ci na kalkulacji, kiedy lepiej wydać płytę, bo się lepiej sprzeda, więc ja tu bym dwie rzeczy odróżniła.

Ludzie mieli wesela na wojnie, pisali książki i imprezowali jak mogli, bo tak naprawdę inaczej nie możemy żyć. Nawet żyjąc w cieniu śmierci, zawsze usłyszymy wołanie życia i mamy wobec tego wołania obowiązek. Musimy żyć najlepiej i najpełniej, jak możemy w czasie nam danym.

Nie wybieramy okoliczności. Nie wybieramy tego, czy będzie wojna, czy będzie pokój, bo jesteśmy szaraczkami, to inni o tym decydują. Ale w tych okolicznościach, w tych ramkach, które daje nam los, musimy nasz czas wykorzystać najlepiej. Żeby jak przyjdzie ten moment śmierci, której oczywiście nikomu nie życzę, ale naturalnie lub nienaturalnie przychodzi na każdego, mieć poczucie, że się żyło, a nie umierało ze strachu przez całe życie. Śmierć z taką myślą jest jedną z najbardziej smutnych śmierci.

Mówiła pani, że heroizm po pewnym czasie się wyczerpuje. Zauważyłem też, że nie tylko on. Rozmawiałem ze znajomą, która lekko zaniepokoiła się tym, że już nie przejmuje się tak wojną, jak na samym początku. Chyba każdy był przerażony w pierwszych dniach, nie mógł się skupić, był roztrzęsiony, trochę jak na początku pandemii. Teraz, po miesiącu, ten stres zmalał. Nie mówię, że jesteśmy zupełnie beznamiętni wobec tych wydarzeń, ale przeżywamy je z większym dystansem. Czy to jest normalne? Czy może to jakiś mechanizm ewolucyjny, żebyśmy nie żyli w ciągłym stresie? Chirurg też z czasem przyzwyczaja się do widoku wnętrzności, a koroner zwłok.

Tak, to jest taki mechanizm biologiczny, który nas zabezpiecza przed przeciążeniem. Mówi się tak, że biologicznie jesteśmy w sytuacji silnego oddziaływania stresora, przygotowani energetycznie - na poziomie biologicznym - do walki, ucieczki, albo zamrożenia się, czyli wyłączenia się w ogóle z tej sytuacji, która jest dla nas trudna. To są bardzo wysokoenergetyczne procesy i możemy w nich dość długo trwać w nadziei, że coś się zmieni. Ale jak bodziec działa na nas cały czas, to musimy się do niego przyzwyczaić.

To trochę tak, jak w Ukrainie, gdzie trwa wojna - pierwsze syreny alarmowe, alarmy przeciwbombowe były dla ludzi straszne. Teraz to też jest trudne, ale już wiedzą, co robić, wiedzą, że to jest ich rzeczywistość i już bardzo pragmatycznie większość z nich postępuje w sytuacji takiego zagrożenia. Myślę, że u nas jest też podobnie. Oglądamy obrazki z wojny, ale wiemy, że to już się toczy kilka tygodni i pewnie będzie się jeszcze niestety trwało. W związku z tym nie możemy reagować z taką samą intensywnością emocjonalną, jak reagowaliśmy na początku, bo to jest bardzo nieadaptacyjne. Ta energia idzie po prostu w piach, więc trzeba ją zużyć na coś innego.

No właśnie, tylko na co?

I tutaj są bardzo indywidualne odpowiedzi. Jedni chcą pomagać innym incydentalnie, albo długofalowo, inni są tak przerażeni tym, co będzie, że mówią carpe diem, teraz muszę żyć, bo nie wiem, co będzie za chwilę. I ja bym chciała, żeby te reakcje nie były poddawane jakimś surowym osądom moralnym. Każdy ma inną historię za sobą, jest w różnym wieku rozwojowym i ma inne pragnienia. O ile zachowamy wszyscy pewną dozę przyzwoitości, to życie będzie się jakoś toczyć dalej, a pomoc, którą udzielamy Ukraińcom, również będzie kontynuowana.

Wierzę w to, że ci, którzy teraz z powodów emocjonalnych, czy jakichkolwiek innych chcą się od tego odciąć, gdy zobaczą zmęczenie znajomych związane z pomaganiem, to przejmą od nich pałeczkę. Ważne jest to, żeby to nasze przeżywanie nie było cały czas takie bardzo intensywne, bo wtedy emocje przeszkadzają nam w myśleniu i w działaniu w różnych sferach. Nie tylko w kontekście pomagania, ale też po prostu życia w ogóle , zajmowania się własnymi rodzinami, własnymi sprawami. Póki co, nie możemy tej naszej codzienności na kołku zawiesić, nie ma takiej okoliczności, która by nas do tego zmuszała.

A czy w ostatnim czasie zgłaszali się do pani pacjenci, bo sobie nie radzili właśnie z tą sytuacją?

Tak, takie rozważania ma właściwie każdy, z kim rozmawiałam, i stwierdzam, że to też jest coś normalnego, naturalnego. Ja mam dość długi staż zawodowy, bo jestem kobietą przed sześćdziesiątką, ale w noc po wybuchu wojny kładłam głowę na swojej własnej poduszce i też miałam takie myśli: ja teraz sobie idę spokojnie spać, a tam ci ludzie albo już nie mają do czego głowy przytulić, albo nie mają bezpiecznego miejsca, gdzie mogą się schronić. Więc takie momenty będą nam towarzyszyć i to jest też coś takiego bardzo realnego i namacalnego, bo przecież to jest fakt - ja mam bezpieczne miejsce, w którym mogę się zdrzemnąć, a dzisiaj uchodźcy, z którymi rozmawiałam, kładą się na łóżkach polowych.

Czyli rozmawia też pani z uchodźcami, tak?

Staram się rozmawiać, chociaż ja nie znam ukraińskiego i słabo znam rosyjski, ale zgłosiłam się na wolontariat do punktu, gdzie wykonuję różne proste czynności. Tam nie trzeba być specjalistą - warto się do kogoś uśmiechnąć, w czymś drobnym pomóc, posmyrać dzieci po brzuszku i jakoś zabawić przez chwilę. Brak języka nie jest jakąś wielką trudnością w tych sprawach i to są takie absolutnie banalne, drobne rzeczy. Tutaj nie chodzi o to, żeby z kimś gadać o ciężkiej drodze i przeżyciach z obszaru, z którego ci ludzie uciekali, tylko zająć czymś ich uwagę, głowę, żeby chociaż na chwilę nie musieli myśleć o tym, co stracili i nie musieli myśleć o tych wszystkich niewiadomych, które jeszcze przed nimi.

REKLAMA

Dużo ludzi może się na tym łapać, że my się tutaj przejmujemy wojną oglądając wiadomości w TV, zastanawiamy się, czy w takich okolicznościach obejrzeć serial na Netfliksie, a to jednak tak naprawdę Ukraińcy przeżywają koszmar. Nam na dobrą sprawę nic się przecież nie dzieje.

Nic się nam nie dzieje, ale ludzki umysł jest skonstruowany w ten sposób, że jak patrzymy na te obrazy, to je również współodczuwamy. Muszę powiedzieć, że mam okazję w rodzinie porównywać przekaz polskiej telewizji i skandynawskiej. U nas jest bardzo mocny i detaliczny, jesteśmy bardziej epatowani niż na przykład Szwedzi czy Finowie, więc emocjonalny odbiór tych obrazów jest również silniejszy.

Oglądanie tych obrazów jest dla nas trudne również dlatego, że widzimy siebie w butach tych osób. Nasze współczucie działa ze zdwojoną siłą. Z jednej strony przejmujemy się losem Ukraińców, którzy faktycznie próbują przetrwać pożogę, ale z drugiej strony stawiamy siebie w tej sytuacji - co bym zrobił na ich miejscu. I "co jeśli" to by było moje dziecko, moja ciotka, mój kuzyn, mój chrześniak. I to jeszcze dodatkowo na nas działa. Więc to jest podwójna dawka. To jest tak blisko nas, że znaczna część osób widzi siebie w tych obrazach.

* Zdjęcie główne: Gints Ivuskans / Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA