REKLAMA

Koniec i bomba, a kto czytał ten zrobiony w trąbę! - Korwin Piotrowska o szołbizie

Parę miesięcy temu Czarny Iwan i Łukasz Urynowicz odbezpieczyli "Bombę..." Karoliny Korwin Piotrowskiej. Podczas ryzykownego zabiegu okazało się, że owa "Bomba..." to co najwyżej tani fajerwerk, albo jak stwierdził Czarny Iwan, "niewypał".  Parę dni temu i w moje ręce wpadł "...aflabet polskiego szołbiznesu". Podeszłam do tej książki z nutką zaintrygowania i z nadzieją, że ostra i bezpardonowa Korwin Piotrowska zaoferuje mi coś, czego nie ma na psiej stronce. Przeczytałam dosłownie i w przenośni od A do Z. Wniosek jest jeden: jeśli coś tu tyka, to zegar obwieszczający, że czas skończyć pisanie książek.

Koniec i bomba, a kto czytał ten zrobiony w trąbę! – Korwin Piotrowska o szołbizie
REKLAMA

"Bomba, czyli alfabet polskiego szołbiznesu" to książka, którą można przeczytać albo od deski do deski, albo na wyrywki. Skonstruowana jest jak swoisty słownik szołbizu - Korwin Piotrowska wybiera persony i zjawiska, szereguje je w kolejności alfabetycznej, a potem opisuje. Krótkie zajawki na temat aktorów, celebrytów czy blogerów poprzedza wstępniak autorki, w którym w nachalny sposób próbuje pokazać odbiorcy jak bardzo jest "popieprzona" czy "aspołeczna" i zbić z nim piątkę. Przyznam, że "intymne od autorki" wywołało u mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony szybko i bez zakrztuszeń połknęłam te zwierzenia i zachętę do dalszej lektury, bo styl Korwin Piotrowskiej jest lekki, potoczny, wzorowany na języku mówionym. Z drugiej zaś zmęczył i rozdrażnił mnie jej na siłę ostrzony pazur, autoironiczność i kilometrowy dystans. No, choćby ten kawałek:

REKLAMA

Uprzedzam, jeśli to czytasz, musisz być przygotowany na niezłą jazdę. Myślałeś, że coś wiesz o mnie i o moich poglądach? Biedaku, dawałeś się wkręcić jak dziecko. Jestem jeszcze gorsza, niż myślałeś. Wersja nieocenzurowana mnie, którą trzymasz w ręku, może być ponad Twoje siły i pojmowanie rozumowe. Jeśli więc teraz masz ochotę rzucić tą książką w kąt z okrzykiem: "Głupia pinda!", ewentualnie "Pieprzona krowa!" albo użyć modnego ostatnio w niektórych kręgach określenia: "Morda jak u ogra!", zrozumiem. Mało tego, to może być ostatnia chwila, aby to zrobić...

Jeśli już was to odstrasza, powiem: dalej jest jeszcze gorzej. Jeśli nie robi na was wrażenia, oznajmię: dalej naprawdę będzie gorzej.

Na pewno subiektywnie, ale czy bez cenzury?

„Bomba, czyli alfabet polskiego szołbiznesu” K. Kowin Piotrowska

Nie jestem w stanie pojąć moim umysłem, jakim sposobem przymiotnik "subiektywny" może być traktowany jako zarzut. Po lekturze książki Korwin Piotrowskiej rzuciłam okiem na parę stron internetowych, gdzie można przeczytać recenzje bądź krótkie komentarze odnośnie różnych publikacji. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w jednym z nich pojawiło się zdanie "Subiektywne, ale..." i tu komplement. Na szczęście ja zachowam jeszcze trzeźwość umysłu i powiem wam, że tak, książka jest subiektywna, ale traktuje to jako oczywistość, skoro było wiadomo, że Korwin Piotrowska ocenia i komentuje życie prywatne i zawodowe gwiazd.

Nawet kalendarium stworzone na końcu (lata od 1989 roku do teraz) jest subiektywne, bo to autorka wybrała te wydarzenia, które z jakiegoś powodu okazały się być dla niej ważne. Niesamowite! No dobrze, ale co z tą cenzurą? Jak mogliście przeczytać, Karolina Korwin Piotrowska uważa, że "Bomba..."  to jej "nieocenzurowana wersja". Śmiem polemizować z tym werdyktem i wydam swój. "Bomba..." to klapa, która zapomniała wybuchnąć. Korwin Piotrowska (prawie) każdą postać opisuje, bazując na jednym schemacie. Na początek parę mocnych określeń, potem wyliczenie zalet danej osoby. Zaraz po tym kilka prztyczków, bo ktoś się sprzedał, a na koniec nadzieja, że pójdzie drogą, która według autorki jest słuszna, i którą jak można wyczytać z kontekstu i podtekstów sama podąża.

Wyjątki od tego planu ramowego dotyczą tylko najsłabszych ogniw szołbizu (ale i im powie coś miłego, np. Natalia Lesz ma ładną figurę) albo wielkich person (np. Artura Andrusa czy Krystyny Jandy). Jeśli chcieliście pikantnych szczegółów i odkrycia wielkich tajemnic celebrytów, aktorów i prezenterów telewizyjnych to się zawiedziecie. Korwin Piotrowska nieraz szczypie się w język, tłumacząc albo wielką zażyłością, albo - jak w jednym z wywiadów - że to miało być takie przewrotne. Że wszyscy błoto i pomyje, a ona do tego poziomu się nie zniży i u niej tego nie dostaniesz. Świetnie, tylko po co od razu "Bomba..."?

Ale to już było!

80% (jak nie więcej) faktów, przypuszczeń i historyjek, które serwuje nam dziennikarka mogliśmy przeczytać na różnego rodzaju serwisach plotkarskich. Naprawdę, jedyne czym mnie zaskoczyła (i co zapamiętałam) to parę zwierzeń o Bogusławie Lindzie. Reszta to drewno i wymienianie kto w czym grał, gdzie z siebie zrobił pajaca, albo gdzie zachwycił. Jeśli pamiętacie, że Małaszyński grał w "Magdzie M.", a Kayah najprawdopodobniej udała się do Cetrum Medycyny Estetycznej, to będziecie tak samo znudzeni i poirytowani jak ja.

Otóż to, poirytowani. Czytając ten cały alfabet, ciśnienie podnosiło mi się z każdą minutą, a po każdej stronie musiałam wydać z siebie kilka pomruków niezadowolenia. Ta książka jest do bólu sztampowa, a wizerunek polskiego szołbiznesu pokazany przez Korwin Piotrowską banalny. Co ciekawe, większość gwiazdorów i gwiazd jest tak naprawdę wspaniała, uwielbia ich, są superinteligentni i się nie sprzedają, tylko czasem zboczyli z dobrej drogi, bo boi się, że wyskoczą jej z lodówki. Mam wrażenie, że "Bomba..." powstała nie po to, żeby powiedzieć coś świeżego, mądrego, nowego, tylko po to, żeby sprzedać siebie, książkę i przy okazji samemu cos zarobić.

Nie tylko merytoryka

W "Bombie..." niestety drażni nie tylko treść, ale i język. Korwin Piotrowska powtarza się z uporem maniaczki, co rusz używając tych samych fraz, określeń, porównań. Niech przytoczę tylko kilka tych, które najbardziej rzuciły mi się w oczy: "tego nie kupisz w żadnym sklepie", "i to się ceni", "to dobrze wróży/rokuje na przyszłość", "wyobraźnia jest dowodem na inteligencję", "jak mało kto"... Po przeczytaniu któregoś (a jest ich więcej, zapewniam was) z tych sformułowań, jak nic na miejscu może człowieka szlag trafić. Mnie trafił, bo gdy po raz dziesiąty przeczytałam, że czegoś nie mogę kupić w sklepie, to się zdenerowowałam, bo przecież nie o taką Polskę walczyliśmy.

Jeszcze trzy grosze...

REKLAMA

Największa bodaj zaleta tej książki to ta, że szybko się ją czyta. Choć męczy przy tym i to bardzo. Krzykliwość, piskliwość i wyrzucane jednym tchem zdania sprawiają, że w połowie lektury musisz odpocząć i wziąć kilka większych oddechów, a po całości wypić parę głębszych. I nie czytać przez trzy dni, mimo, że czujesz się odmóżdżony. Jeśli chodziło jej o to, żeby przytłoczyć odbiorcę, to jej się to udało i to z nawiązką. Jeśli o to, żeby zaskoczyć, zaintrygować i obezwładnić, to jako skandalizująca pisarka nie ma czego w polskiej literaturze szukać.

Jeśli musicie, to możecie kupić tutaj. Jak nie macie na co wydawać pieniędzy, to dajcie je mnie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA