Polskie kino masowe ma zwyżkę formy. Licząc na podtrzymanie dobrej passy, wybrałem się na Konwój w reżyserii Żaka.
Po świetnych filmach Bogowie, Ostatnia rodzina czy Wołyń, na polskie obrazy wybieram się naprawdę chętnie. Skończyły się lata posuchy i tandetnych komedii. Rodzime kino przeżywa renesans. Chociaż Konwój to niestety nie ten sam poziom co wyżej wymienione dzieła, produkcja skutecznie zamazuje rozczarowanie po najnowszym, „zhamerykanizowanym” Pitbullu.
Jaki mam problem z nowym Pitbullem? To dobry film rozrywkowy, ale kiepskie kino kryminalne.
Konwój jest zupełnym przeciwieństwem filmu Vegi. To ciężkie, klaustrofobiczne dzieło, które nie ma w sobie nic z lekkości i swobody Pitbulla. Produkcja Żaka to jak połączenie Pod Mocnym Aniołem z Nienawistną Ósemką Tarantino. Tyle, że ośmiu kowbojów wymieniamy na czterech członków służby więziennej, z kolei zajazd na ciasną furgonetkę.
Pojazdem przewożony jest nauczyciel-pedofil. Nie dość, że postać grana przez Ireneusza Czopa dopuściła się obrzydliwych czynności seksualnych na nieletnich, to jeszcze przyczyniła się do śmierci strażników zakładu karnego. Nic zatem dziwnego, że eskortująca go grupa mężczyzn nie pała sympatią do więźnia. Delikatnie to opisując. Zwłaszcza, że pedofil jedzie do zakładu psychiatrycznego, wymykając się zimnej celi.
Konwój pokazuje popularną przypadłość Polaków - próbę wymierzania sprawiedliwości na własną rękę.
Sprawiedliwości pozornej, ślepej i bezrefleksyjnej. Takiej, której znacznie bliżej do kodeksu Hammurabiego niż kodeksu karnego. Mylnie pojmowanej sprawiedliwości wyrażonej cegłówkami lecącymi w stronę bud z kebabem czy pięściami wymierzonymi w twarz Pakistańczyka. Policjant, sędzia, kat - wszystko w jednej osobie.
Służba więzienna również chce wziąć sprawy w swoje ręce. Zwłaszcza, że zapijaczony, spuchnięty od wódki klawisz grany przez Roberta Więckiewicza ma na to błogosławieństwo od samego Janusza Gajosa - dyrektora Nowackiego, który już w zwiastunie reklamowym jasno twierdzi, że „śmieci trzeba likwidować”.
Niestety, na drodze do skutecznej utylizacji pedofilskich odpadków staje strażnik Feliks - najmłodszy członek tytułowego konwoju, przepełniony ideałami o sprawiedliwym, europejskim prawie oraz obronie, na którą zasługuje każdy drań. Reszcie klawiszy niezbyt się to podoba. Tak samo jak fakt, że Feliks to zięć samego dyrektora Nowackiego.
Sprawy zaczynają się komplikować. Dochodzi do podchodów niczym w Nienawistnej Ósemce Tarantino.
Klimat gęstnieje jak smoła. Robi się ciasno, duszno i bardzo klaustrofobicznie. Dobre zdjęcia sprawiają, że widz czuje atmosferę więziennego furgona, w którym buzuje od napięcia. Im mocniej trzeźwieje Więckiewicz, tym bardziej dostrzega, że w całej tej sytuacji coś jest nie tak.
Oczywiście Konwój nie jest tak dobrze prowadzony jak filmy Tarantino. Nie posiada tak kapitalnych dialogów. Nie trzyma tak w napięciu. Scenariusz nie jest nadzwyczaj błyskotliwy, a tak zwany plot-twist wypada po prostu poprawnie. Mimo tego, Konwój ogląda się naprawdę przyjemnie. Wielka w tym zasługa gry aktorskiej.
Gajos i Więckiewicz „robią” ten film. Duet, który po raz pierwszy spotkał się na planie właśnie w Konwoju, kapitalnie wpływa na całą produkcję. Role tych aktorów ciągną pozostałe kreacje, którym również nie można wiele zarzucić. Nawet Feliks okazuje się bardziej skomplikowany i złożony, niż początkowo zakładałem.
Konwój jest dobry, bo jest polski. Tak jak wiele rodzimych dzieł, pokazuje mnóstwo odcieni szarości, zamiast dobrej i złej strony. Podejmuje temat niewydolności wymiaru sprawiedliwości. Tyka kijem dylemat byłych więźniów wypuszczanych na wolność. Porusza kwestię sprawiedliwości, która w Polsce mocno rozjeżdża się między teorią oraz praktyką. Cholernie aktualny społecznie tytuł. Mimo, iż większość ujęć rozgrywa się w ciasnym pojeździe.
Dla mnie siedem par kajdanek na dziesięć. Takich solidnych, więziennych. Żadnych tam z różowym puchem.