REKLAMA

"Krzyk 6" rozrywa Netfliksa. Jest w nim mnóstwo krwawych morderstw i jeszcze więcej Jenny Ortegi

"Krzyk 6" jeszcze nie tak dawno gościł na ekranach kin, gdzie zadebiutował w marcu tego roku. Kilka miesięcy po premierze możemy już obejrzeć go w zaciszu swojego domu, bo chwilę temu wylądował na platformie Netflix i narobił tam sporo szumu. Szturmem wdarł się bowiem do topki najpopularniejszych tytułów dostępnych w serwisie w naszym kraju i nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie miał ją opuścić.

krzyk 6 horror recenzja co obejrzeć
REKLAMA

Tekst został zaktualizowany o nowe informacje.

Sequele rządzą się swoją logiką. Zgodnie z nią w każdej kolejnej części danej serii musi być szybciej, więcej i bardziej niż poprzednio. Ale dobrze to przecież wiemy. "Krzyk" swoje sequele już miał. Miał nawet requel, czyli reboot podszywający się pod sequel. W takim wypadku szóstka będzie sequelem requela. "Że przepraszamy czym?" - zapytacie. Spokojnie. Jak to już w tych filmach bywa, wszystko jest przystępnie wytłumaczone. A do tego trup ściele się gęsto i Jenna Ortega wreszcie ma okazję zabłysnąć na ekranie. To tylko kilka powodów, dla których użytkownicy Netfliksa nie mogą się produkcją nacieszyć.

REKLAMA

W latach 80. kolejni twórcy tak zarżnęli konwencję slasherów, że nie było już czego zbierać. W kolejnej dekadzie Wes Craven postanowił wzbogacić ją o postmodernistyczną samoświadomość. Zrobił to oczywiście w "Nowym koszmarze Wesa Cravena". Jednakże dopiero sukces jego "Krzyku" rozpoczął modę na zabawę w horror. Film zapraszał widzów do gry w skojarzenia, rozbierając schemat na części pierwsze. Był przy tym przepełniony humorem. Ewidentnie dostaliśmy produkcję od fanów dla fanów. Twórcy wprost mówili nam, że oni wiedzą, że my wiemy i możemy razem się pośmiać. Bo przecież i tak dadzą nam to, czego oczekujemy: krwawe morderstwa.

"Krzyk" stanął w awangardzie zmian w slasherach, a jego kolejne części skrzętnie dokumentowały i komentowały tak schematy horrorowych sequeli, jak i ewolucję samej konwencji podgatunku. Piąta odsłona serii okazała się jednak spóźniona. Pojawiła się, kiedy zasady requeli zostały już ustalone. Oczywiście za sprawą "Halloween". Jako sequel jest to kontynuacja, ale tej pierwszej części - jako reboot wszystkie pozostałe uznaje za błąd i je kasuje. Mówiąc w telegraficznym skrócie, requel ma łączyć stare z nowym. Bohaterowie oryginału stają więc w jednym szeregu z młodymi postaciami, aby dana franczyza mogła wybić się na plecach pierwowzoru i zacząć działać według własnych zasad. To taka filmowa forma gentryfikacji. Budowa osiedla na fundamentach getta, jak w nowym "Candymanie".

Czytaj także:

Krzyk 6 - recenzja nowej odsłony kultowej serii horrorów

Piąta odsłona "Krzyku" sama siebie wpisała w trend requeli, chociaż przecież niczego nie kasowała. To była po prostu kontynuacja czwórki, ale odnosiła się bezpośrednio do oryginału. Jak w szóstce z przerażeniem stwierdza horrorowa nerdka Mindy, teraz to już nowoczesna franczyza - jedna z tych wybijających rytm współczesnego Hollywood. Dlatego mamy tu do czynienia z metanarracją, łączącą ze sobą wszystkie poprzednie części. Niczym ambitne crossovery, spaja po prostu uniwersum. Z tego właśnie względu - jak bohaterki zwracają uwagę po pierwszej konfrontacji z nowym przeciwnikiem - maska Ghostface'a nie jest taka jak zazwyczaj. Nie wygląda, jak kupiona w sklepie z halloweenową tandetą. Jest masywniejsza i podniszczona. Symbolicznie (ale dosłownie też) mieści w sobie całą spuściznę morderców, którzy w pogoni za sławą regularnie atakowali Sidney Prescott, a potem Sam i Tarę Carpenter.

Krzyk 6 - Jenna Ortega

Jest tu oczywiście mnóstwo easter eggów, bo Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett odnoszą się do poprzednich części, powtarzając znane z nich motywy fabularne. Dlatego Gale Weathers znowu dostaje w twarz. Sierpowego wymierza jednak nie Sidney, a Tara. Mimo to nie spodziewajcie się odgrzewanego kotleta. "Krzyk 6" posługuje się własnym językiem. W dodatku ciętym jak u Freddy’ego Kruegera i laleczki Chucky razem wziętych. Zgodnie z tym, co mówi Mindy, wszystkiego jest więcej. Ale nie tak jak w zwyczajnym sequelu po prostu więcej. W sequelu requela musi być spektakularnie więcej. Żeby tak się stało twórcy przenoszą akcję z Woodsboro do Nowego Jorku. Seria opuszczała już ikoniczne miasteczko, bo dwójka rozgrywała w Windsorze, a trójka w Hollywood. Jest to jednak pierwsza część, w której metropolia odgrywa istotną rolę.

Krzyk 6 - symfonia grozy wielkiego miasta

Przyczynkiem do zmiany otoczenia jest wyjazd Tary na studia. Sam pojechała za nią i teraz razem ze znanym nam również rodzeństwem Martin – Mindy i Chadem – próbują przepracować traumę. Dzięki temu już na samym początku możemy zajrzeć do ciemnego zaułka, w którym rodzice Bruce’a Wayne’a nie mogliby czuć się bezpiecznie. Twórcy przekornie grają kalkami myślowymi na temat metropolii, bo tutaj mówią coś o wielkomiejskiej anonimowości, tam śmieją się z szurostwa, a jeszcze gdzie indziej wprowadzają twardego gliniarza rodem z oldschoolowych filmów.

"Krzyk 6" napędza miłość do kina grozy. Ten film horrorem bowiem oddycha. Dlatego podczas zwiedzania Nowego Jorku fani nieraz zapiszczą, jakby wiedzieli, co zrobiliście minionego lata. Pełno jest tu pośrednich i bezpośrednich nawiązań i odniesień do innych kultowych produkcji, a w scenie w metrze zobaczycie pasażerów poprzebieranych za ikony gatunku. Jest Pinehead, jest i Michael Myers. Twórcom nie chodzi jednak o puste podwójne kodowanie, za sprawą którego uśmiechniemy się tylko pod nosem, gdy rozpoznamy jakiś cytat lub postać. Wszystko ma jakiś cel, bo w pociągu nie brakuje osób w strojach Ghostface’a.

Krzyk 6 - Jenna Ortega

Bohaterowie zawsze oskarżali się nawzajem, oglądali za siebie, wszędzie widzieli antagonistę. Ale tutaj ten paranoiczny klimat staje się bardziej odczuwalny niż zazwyczaj. Po to właśnie twórcy przenieśli akcję do Nowego Jorku. Aby śmielej zagęszczać atmosferę i zagrać nam symfonię grozy wielkiego miasta. Na najbardziej podstawowym poziomie ma to przełożenie na większą liczbę trupów. Mnóstwo postaci robi za mięso armatnie. Wprowadzane są na krótką chwilę, aby paść ofiarą Ghostface’a. Sam antagonista ma natomiast okazję co chwilę poszerzać arsenał wykorzystywanych broni. I to nie tylko białych.

W "Krzyku 6" Ilość idzie w parze z jakością. Tempo jest iście zabójcze, a zmasakrowane twarze będą śnić się wam po nocach. Ghostface się nie ogranicza. W zabijaniu kolejnych postaci wykazuje się pomysłowością godną pułapek Jigsawa z "Piły". Szczególnie kiedy bierze się za bohaterów, z którymi jesteśmy nieco bardziej związani. Jak mówi Mindy, w sequelach requeli nie ma świętych krów. Nie dość, że każde wydarzenie musi być przeciwieństwem tego, co widzieliśmy poprzednio, to jeszcze plot armor nikogo już nie obejmuje. Nie, nie. Spokojnie. Nie rzucam spoilerem na miarę śmierci Luke’a Skywalkera w "Ostatnim Jedi". Sidney Prescott jest całkowicie bezpieczna. Bo jej tu nie ma.

Krzyk 6 - Jenna Ortega nową królową serii

Wcielająca się w Sidney Prescott Neve Campbell była zniesmaczona honorarium, jakie zaproponowała jej wytwórnia, więc zdecydowała, że w filmie się nie pojawi. Twórcy sprytnie jednak tłumaczą nieobecność bohaterki, ustępującej miejsca nowym final girl(s) - Sam i Tarze. Na celowniku Ghostface’a znajduje się przede wszystkim ta pierwsza. Antagonista chce ją bowiem za coś ukarać. Siostry będą z nim walczyć, jednocześnie przepracowując swoje relacje. Tak, to motyw oklepany, jak ofiary Jasona Voorheesa. Ale wychodzi, jak należy. Bo aktorki kreujące główne bohaterki z dumą przejmują cały spektakl, stawiając każdą sprawę na ostrzu noża.

Melissa Barrera jako Sam i Jenna Ortega w roli Tary wytwarzają prawdziwie siostrzaną energię. Tyleż ambiwalentną, co hipnotyzującą. Ewidentnie świetnie się na planie dogadywały, przez co chemia między nimi jest urzekająca. Największą gwiazdą bez wątpienia jest tu jednak ta druga. W poprzedniej części nie miała szans w pełni zaistnieć. W "Krzyku 6" dostaje o wiele więcej czasu, przez co spokojnie i konsekwentnie roztacza cały swój blask. Uwodzi zarówno jako niedoszła, otumaniona alkoholem ofiara gwałciciela, jak i silna, walcząca o swoje dziewczyna. Jeśli jeszcze jakiś czas temu zastanawialiście się, czy słusznie nazywana jest królową krzyku, to za sprawą "Wednesday" z pewnością rozwiała wasze wątpliwości. Teraz udowadnia, że jest również nową królową "Krzyku".

Czytaj także:

REKLAMA

"Krzyk 6" dostał zielone światło w lutym zeszłego roku, niedługo po premierze poprzedniego filmu. Ekspresowe tempo właściwe bardziej dla wytwórni mockbusterów, niż Hollywood, nie przenosi się na niską jakość ani scenariusza, ani wykonania. Horrorowe serducho jest wielkie jak piła Leatherface’a. No i bije po właściwej stronie, nie biorąc siebie nazbyt poważnie. Zabawa jest tak przednia, że po seansie od razu chce się ustawić w kolejce po bilet na kolejną część.

"Krzyk 6" już w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA