Najnowszy film Guillermo del Toro to piękna baśń, w której spotykają się ze sobą "Piękna i Bestia", "Romeo i Julia" oraz... "Deszczowa piosenka".
OCENA
Akcja filmu rozgrywa się w latach 60., w Ameryce, podczas trwania Zimnej Wojny. Główną bohaterką jest Elisa Esposito (Sally Hawkins), niema pracownica sprzątająca w tajnym rządowym laboratorium w Baltimore. Pewnego dnia do placówki zostaje sprowadzone tajemnicze stworzenie niewiadomego pochodzenia. To wygląda jak mutacja człowieka i ryby. Pomiędzy Elisą a stworem zaczyna rodzić się więź, nie tylko przyjacielska.
Co niektórzy z was mogliby pomyśleć, że to opis jakiegoś filmu sci-fi klasy C. Jeszcze inni zastanawiają się pewnie, czy to jednak nie skrót fabuły jakiegoś filmu porno dla widzów o "specyficznych upodobaniach". Na szczęście mistrzowska ręka i wrażliwość Guillermo del Toro sprawiły, że "Kształt wody" nie tylko ogląda się znakomicie, ale jest to film, który szczerze was poruszy i wzruszy.
Duża w tym zasługa genialnej Sally Hawkins w roli głównej.
Jej Elisa to kobieta znajdująca się na samym dole hierarchii społecznej. Niezbyt urodziwa woźna, która pracuje w godzinach nocnych.
"Kształt wody" to historia o tym, że takich jak ona jest wielu i ci ludzie również mają swoje potrzeby bycia kochanym i rozumianym, jak wszyscy inni. A o tym często nie pamiętamy. Dla świata Elisa niewiele różni się od stwora, który przetrzymywany jest w laboratorium.
Hawkins wspaniale zagrała jej lęki, niepewność, tęsknotę za wielkim uczuciem. Znakomicie przyswoiła też język migowy, lepiąc z tych wszystkich składników w pełni wiarygodną i przejmującą postać.
Świetny jak zawsze jest również Michael Shannon, w roli twardego i bezwzględnego pułkownika Stricklanda, który nie ma litości dla laboratoryjnego stwora i najchętniej poszatkowałby go na kawałki.
Swoistym comic relief jest w "Kształcie wody" Zelda, grana przez Octavię Spencer, koleżanka z pracy Elisy. Jej przezabawne teksty i pewny styl bycia rozładowują coraz to bardziej dramatyczne sceny i nadają szczyptu humoru całej opowieści.
Tu przechodzimy do zagadnienia związanego z konstrukcją filmu del Toro, a z nią mam największy problem.
"Kszatłt wody" funkcjonuje jako baśń i jak rozumiem był to świadomy zabieg reżysera. Tym niemniej sprawił on, że oglądamy historię zamkniętą w swojej własnej klatce.
Mamy jasny podział na dobro i zło, każda z postaci ma swoją rolę do odegrania, a fabuła przebiega łatwym do przewidzenia torem. Seans nie przyniesie nam zbyt wielu zaskoczeń, tym bardziej jeśli widzieliśmy zwiastun "Kształtu wody".
Michael Shannon gra "tego złego", Octavia Spencer jest Afroamerykanką, która ma na celu rozbawić publikę. Świetny Richard Jenkins gra przyjaciela Elisy, geja i malarza, który ma problemy z pracą. To wszystko zdają się być nie tyle żywe postaci, co napisane na papierze transparenty służące temu, by odpowiednio zbudować dramaturgię filmu. Oczywiście, znakomici aktorzy tchnęli w nich życie, ale mimo wszystko ich funkcje w filmie są dość "sztywno zarysowane".
Już zresztą sama fabuła filmu del Toro wydaje się być może nie tyle wykalkulowana, co pomyślana jako opowieść, która dobrze się "sprzeda" w obecnych czasach. Zagadnienia braku tolerancji dla wszelkich inności i nieumiejętności porozumienia się ze światem już dawno nie były tak bardzo aktualne.
Od strony czysto reżyserskiej "Kształt wody" jest natomiast prawdziwą perłą.
Zobaczymy tu całą masę pięknych i interesujących kadrów. Już samo intro filmu, pokazujące pomieszczenie, w którym meble niemalże tańczą, unosząc się pod wodą, jest istną magią. Guillermo del Toro z wielkim wyczuciem opowiada nam nietypową historię miłosną, bajkę z morałem, chwilami skręca w rejony horroru, innym razem w stronę komedii, a nawet... musicali (poprzez krótkie muzyczne wstawki).
Pod względem artystycznym "Kształ wody" jest więc triumfem del Toro. To udana produkcja, w której jednak zabrakło mi "czegoś więcej".
Pod tą wierzchnią warstwą film na dobrą sprawę nie jest specjalnie oryginalny i szczerze nie porwał mnie tak jak "Labirynt Fauna" czy "Kręgosłup diabła", czyli wcześniejsze filmy tego reżysera. Choć też jak pisałem wyżej, nie znaczy to, że "Kszatł wody" nie jest warty obejrzenia. Dla samej tylko mastrerii Guillermo del Toro warto.