Długo, oj bardzo długo zbierałem się do obejrzenia tego filmu. Muszę szczerze przyznać, że za postacią Pierce'a Brosnana nie przepadam zbytnio. Co prawda moje zniechęcenie nie jest ukierunkowane poprzednimi filmami z jego udziałem, ale bliżej niezidentyfikowaną niechęcią do samego aktora. Ale żeby nie było, iż jestem stronniczy, to tylko wspomnę, że w dobrym filmie, z ciekawie wykreowaną postacią były agent Jej Królewskiej Mości w żadnym wypadku mi nie wadzi. Pomimo ciekawie zapowiadającego się scenariusza, z którym miałem ochotę bliżej się zapoznać, byłem już bliski całkowitego zrezygnowania z obejrzenia tej produkcji. Powód był prosty, a zarazem śmieszny. Podczas seansu po prostu zasnąłem już po pierwszych 15 minutach. Zmusiłem się jednak po pewnym czasie do ponownego obejrzenia Kumpli na Zabój... i nie żałowałem swojej decyzji.
Powyższy wstęp mógł nieco namieszać co niektórym w głowie i mogą się zrazić przez moją wypowiedź. Jednak, pomimo, że film arcydziełem nie jest, to warto dać mu tę szansę i przyjrzeć się mu bliżej. Jest to typowa komedia o dwóch przyjaciołach, gdzie jeden korzystając z mocy przyjaźni wplątuje drugiego w niezłe kłopoty. Julian Noble, specjalista od "usług dla ludności w zakresie śmiertelności" przeżywa chwilowe załamanie. Zresztą nic dziwnego. Goniąc za kolejnymi zleceniami po całym świecie nie ma możliwości poznania prawdziwych przyjaciół, na których mógłby polegać i którym mógłby się zwierzyć. Cierpiąc na samotność, na jednej ze swoich odległych "delegacji" poznaje Dannego Wrighta. Typową ofiarę losu, której jakimś cudem wszystko w życiu się ułożyło. Burzliwa znajomość rozpoczęta w barze będzie musiała przejść wiele prób, zanim tak naprawdę obaj panowie zapałają do siebie prawdziwą przyjaźnią na śmierć i życie. Tylko czy możliwe jest połączenie niepoprawnego hulaki, czerpiącego z życia garściami i uwielbiającego ryzyko ze wzorowym mężem i uczciwym biznesmenem. Jak się potem okaże, przez te przeciwieństwa, jakie dzielą obu bohaterów, przeżyją oni pełną humoru przygodę, która odmieni ich życie na zawsze.
Jak już mówiłem mamy tu do czynienia z komedią. Jeśli jednak ktoś się spodziewał mnóstwa gagów i dialogów tryskających humorem, które rozśmieszą widza do łez, to po obejrzeniu będzie czuł tylko niedosyt i rozczarowanie. A w tym wypadku, jeśli chce się czerpać pełną radość z filmu, a po seansie mieć pozytywne odczucia, trzeba podejść do tej produkcji nieco inaczej. W moim odczuciu nie była to zwykła komedia, a raczej film tak naprawdę opowiadającym o każdym z nas. Przede wszystkim o ludzkiej samotności i ulotnym szczęściu. Wgłębiając się w ten, z pozoru banalny film, odnajdziemy w nim trochę życiowych prawd, ujętych niestety powierzchniowo. Nie można jednak było się spodziewać niczego więcej, więc ta powierzchniowość wydaje się być usprawiedliwiona. I dopiero w tym momencie dochodzimy do początkowego konceptu tej produkcji - czyli komedii. W rzeczywistości w filmie znajdziemy tylko kilka fragmentów czysto komicznych, a reszta jest dodatkiem do omówionej wcześniej formy. I tak oto zobaczymy od czasu do czasu humor sytuacyjny, oraz częste dialogi okraszone lekkim dowcipem. W żadnym wypadku nie należy oczekiwać wybuchów niekontrolowanego śmiechu. Jedynie na naszych twarzach może wykwitnąć lekki uśmieszek, co wcale złe nie jest ;).
I właśnie możliwe, że przez to produkcja ta zdaje się być z początku nużącą historią nie do przebrnięcia. W ostatnim akapicie ta pozycja ukazana została w samych superlatywach, jakoby było to doskonałe dzieło. W rzeczywistości najnowszy obraz Richarda Sheparda jest, można by powiedzieć, obrazem wybrakowanym, niedokończonym, lub do końca nie przemyślanym. Do samej pracy kamery i ogólnej wizji reżysera nie mam żadnych zarzuceń (a nawet wręcz przeciwnie, należy te elementy pochwalić), ale już tępo narracji jest za wolne na "diabelnie śmieszny" film, o jakim mówią plakaty. W gruncie rzeczy widz skupia się bardziej na wolno biegnącym czasie i ogarniającej nudzie, miast skupić się na naprawdę ciekawej historii. Trudno jest tutaj podać jednoznaczną ocenę, albowiem Kumple na Zabój naprawdę wywołują sprzeczne uczucia. Jednak, jeśli miałbym oceniać film po pierwszym wrażeniu, zapewne nic pozytywnego o nim by się nie znalazło. Może dlatego, że całość przespałem w niezbyt wygodnym siedzisku ;).
Obsada aktorska została dobrana starannie i nie można mieć tutaj zastrzeżeń do żadnego z odtwórców głównych ról, jak i zarówno tych drugoplanowych. Pierce Brosnan pokazał, że jednak potrafi grać i jego kreacja przypadła mi do gustu. A nuż w przyszłości, jak tak dalej pójdzie zmienię o nim zdanie o 180 stopni ;). Greg Kinnear, chociaż mniej znany, zagrał dobrze i także budzi same pozytywne odczucia. Oboje wykreowali postacie przyjemne w odbiorze, które aż chce się oglądać i kibicować w ich poczynaniach. Podkreślam, iż jest to ocena zwykłego widza, a nie jakiegoś tam krytyka filmowego. A którą opinię na ten temat wysłuchacie, to już wasz wybór. W każdym razie, ja nie znając się na ogólnej technice i mechanizmach filmów, przedstawiłem raczej opinię zwykłego, szarego człowieka, któremu zależy tylko i wyłącznie na dobrej zabawie.
Podsumowując, jest to film wart obejrzenia, choć z początku można się do niego zrazić. W każdym wypadku nie należy się spodziewać tutaj super komedii. Jeśli podejdziesz do filmu z innej perspektywy, są duże szansę, że ten tytuł przypadnie Ci do gustu. No i w końcu nigdzie indziej nie zobaczysz płaczliwego, byłego agenta 007... ;)