Po oficjalnej premierze na festiwalu w Cannes, "Kung Fury" trafiło pod strzechy. Wczoraj wieczorem film Davida Sandberga wylądował na YouTube i cóż, to najlepsze, co aktualnie można zobaczyć w Internecie.
"Kung Fury" to trzydziestominutowa produkcja będąca pastiszem filmu sensacyjnego z lat 80. i komedii, stanowiąca swoisty hołd złożony kinematografii sprzed ponad trzech dekad. Środki na jej stworzenie zostały zebrane na portalu crowdfundingowym Kickstarter - początkowo David Sandberg, reżyser, scenarzysta, główny aktor i twórca efektów specjalnych, zamierzał pozyskać 200 tys. dolarów, jednak zainteresowanie tym projektem szybko przerosło jego oczekiwania. Ostatecznie udało się zgromadzić sumę przeszło trzy razy większą od pierwotnie zakładanej, co - choć nie wystarczyło na realizację filmu pełnometrażowego (na ten potrzebny był milion dolarów) - dało efekt w postaci internetowego dzieła sztuki.
Mamy w "Kung Fury" dinozaury, nazistów, lasery, podróże w czasie, futurystyczne samochody i całą masę efektownego mordobicia. Wszystko to wymieszane ze sobą i podlane cudownymi efektami specjalnymi oraz muzyką rodem z lat 80. i doprawione fantastycznymi grepsami.
Ten wylewający się z ekranu, celowy kicz idealnie oddaje ducha trawestowanej epoki.
Kung Fury to policjant, mistrz sztuk walki, musi przenieść się w czasie, by zapobiec przyszłym zbrodniom Adolfa Hitlera a.k.a. Kung Führera. Pomaga mu w tym Hackerman, który jest w stanie zhakować czas. W wyniku pomyłki, Fury cofa się jednak do czasów, kiedy światem władali wojujący z laserowymi raptorami wikingowie. By powstrzymać Hitlera, będzie musiał poprosić o pomoc samego Thora.
W "Kung Fury" cudowne jest absolutnie wszystko i jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co Sandebergowi udało się osiągnąć.
Z jednej strony to powiew niezwykłej nostalgii dla wszystkich wychowanych w erze VHS-ów, którzy karmili się takimi produkcjami jak "Karate Kid", "Nieustraszony", "Miami Vice" czy "Cobra", z drugiej zaś - to wyśmienita rozrywka sama w sobie, którą bez problemu rozkoszować mogą się też młodsi, nawet jeżeli nie do końca potrafią sobie zwizualizować kasetę wideo.
Absurdalny humor, dziesiątki świetnych pomysłów, mistrzowskie wykonanie - w "Kung Fury" jest wszystko, włącznie z totalnie odjechanym twistem na koniec. To coś, co po prostu trzeba obejrzeć, bo z miejsca stało się klasyką Internetu. Choć uprzedzam - po seansie utwór True Survivor Davida Hasselhoffa po raz kolejny nie będzie chciał was opuścić, a zbliżający się weekend najpewniej spędzicie na oglądaniu starych filmów o kung-fu.