Choć wiedziałam, że za La La Land odpowiada Damien Chazelle, twórca rewelacyjnego filmu Whiplash, do kina nie szłam z żadnymi wygórowanymi oczekiwaniami. Wszędzie, co prawda, słyszałam głosy zachwytu, ale chciałam po prostu dobrze się bawić, trochę wzruszyć i zrelaksować. To, muszę przyznać, udało mi się wyśmienicie. Ale czy La La Land jest czymś więcej?
Odpowiadając na pytanie, powiem: i tak, i nie. Z jednej strony La La Land to nie kolejna, naiwna komedia romantyczna, której scenariusz nie jest żadną tajemnicą dla widza, z drugiej strony nie jest to film wybitny, ani taki, który głęboko zapadnie nam w pamięć i który po latach będziemy wspominać. Nie jest to też najlepszy musical, jaki mogliśmy zobaczyć, bo produkcji na pewno nie uda się zdeklasować hitów z lat 50. i 60., których zresztą chyba żadnemu współczesnemu musicalowi pobić się nie udało.
W gruncie rzeczy La La Land jest dobrym widowiskiem, budzi emocje, bawi i wzrusza, ale gdyby próbować zestawić go z poprzednim dziełem Chazelle'a, wypadnie blado. No dobrze, może nie "blado", ale na pewno słabiej.
Co prawda można się oburzać, że nie ma sensu porównywać tak zupełnie różnych filmów, ale jeśli spojrzymy na te dwie produkcje jako dwie opowieści o muzyce i na to, co czujemy, w trakcie i po ich obejrzeniu - tu Whiplash wygrywa bez dwóch zdań. Zarówno poprzedni film Chazelle'a jak i La La Land traktują o pasji, poświęceniu i miłości do tej pasji w odniesieniu do drugiego człowieka. I to właśnie Whiplash jest o wiele bardziej wielowymiarowy. Mocniejszy. Jest filmem, który z przyjemnością - tak przypuszczam - obejrzę za dziesięć lat. Niestety, La La Land prawdopodobnie się tego nie doczeka.
No dobrze, ale dlaczego w takim razie La La Land tak zachwyca?
Po pierwsze, daje nadzieję i ciekawie opowiada o miłości. To nie jest historia, w której wszystko toczy się idealnie. La La Land, choć momentami bajkowy, pokazuje, że prawdziwe życie nie zawsze wygląda tak, jak je sobie wyobrażaliśmy.
Po drugie Emma Stone i Ryan Gosling są wyśmienitą parą. Są zabawni, złośliwi wobec siebie, ale i tak po prostu romantycznie w sobie zakochani. Jedną z najromantyczniejszych scen w tym filmie jest dla mnie moment, w którym dwoje głównych bohaterów łapie się w kinie za ręce. To wydaje się takie niewinne, czyste i proste. Jeśli miałabym odpowiedzieć na to, kto z tej dwójki sprawuje się lepiej, powiem jedno - film zdecydowanie należy do Stone. Aktorka jest fenomenalna. Dziewczęca, dowcipna, ma w sobie tak duży urok, że patrzy się na nią z radością. Ale nie brak jej też pazura.
Po trzecie zdjęcia i muzyka są naprawdę udane. Przyjemnie patrzy się na kolebkę wielkiego światowego kina. Piosenki, trzeba przyznać, są niezłe, dobrze współgrają z akcją. Nie są to raczej melodie, które nuciłabym po wyjściu z kina (poza City of Stars), ale całość wypada dobrze, wszystko ze sobą gra, a jak wiemy, po doświadczeniach na naszym rodzimym poletku, nie wystarczy na przykład tak nazwać daną produkcję, aby rzeczywiście wszystko było zjadliwe i przyjemne dla ucha.
Historia, którą oglądamy na wielkim ekranie, zawiązuje się dość banalnie (choć trzeba wspomnieć, że nie brak w tym humoru i że dowcip jest naprawdę mocną stroną fimu). Poznajemy dwójkę bohaterów, Mię, która rusza do Hollywood, ponieważ jej marzeniem jest zostać aktorką i Sebastiana, muzyka jazzowego, który w Los Angeles chce otworzyć klub jazzowy. Ich pierwsze spotkanie przebiega, cóż, dość nietypowo, a może właśnie typowo jak na film, opowiadający historię romansu. Kiedy Mia blokuje ruch na drodze, Sebastian trąbi, a ta pokazuje mu... środkowy palec. Ich kolejne spotkanie będzie równie nieudane, choć w pewnym sensie magiczne. Ta specyficzna znajomość wkrótce przerodzi się w coś więcej.
Ale łatwo nie będzie.
I fakt, że łatwo nie będzie sprawia, że La La Land zyskuje moją przychylność. To historia, która nie koncentruje się tylko na uczuciach miłosnych obojga bohaterów, ale chce mówić też o pasji - w tym wypadku o pasji do muzyki Sebastiana i pasji Mii do aktorstwa. A jak wiemy albo z doświadczenia, albo z filmów, połączenie pasji i związku z drugim człowiekiem bywa trudne. Czasem wręcz jest zupełnie niemożliwe. I to właśnie z takimi problemami będą zmagać się nasi bohaterowie. A my - po prawdzie - sami nie będziemy wiedzieli komu i w jakiej kwestii kibicować. Będziemy po prostu chcieli, żeby było dobrze. Ale to nie zawsze jest możliwe. Albo to, co jest "dobre", potrafi wciąż zmieniać się, zależnie od naszych potrzeb i nowych doświadczeń.
Mimo że zdążyłam na początku trochę pomarudzić, nie wyobrażam sobie, by La La Land mógł się komuś tak naprawdę nie spodobać.
Może nie zachwycić, może od razu spaść o jedno oczko niżej, bo przecież są na tej planecie dziwni ludzie, którzy nie kochają musicalów, ale sama historia i sposób narracji są naprawdę pierwszorzędne. A i temat jest ciekawy, nawet dla tych, którzy kompletnie - jak na przykład ja - słuchu muzycznego nie posiadają. La La Land zdecydowanie udało się ocieplić tę straszną zimę.