Netflix wziął dołujące postapo i zrobił z niego kolorową historię o nadziei. Oceniamy serial „Łasuch”
Netflix, Robert Downey Jr. i WarnerMedia połączyły siły w nowym serialu łączącym elementy fantasy, science fiction oraz postapokaliptycznych opowieści. „Łasuch” opowiada historię 10-letniego chłopca z porożem, który wyrusza w niezwykłą podróż na poszukiwanie swojej mamy. To bardzo optymistyczna historia, ale czy bardzo dobra?
OCENA
Oryginalny komiksowy „Łasuch” ukazywał się w latach 2009-2013 z ramienia DC Comics i opowiadał historię młodego chłopca z jelenim porożem, który wyrusza w świat zniszczony przez wielką epidemię. To niezwykle depresyjna seria koncentrująca się na pokazaniu najgorszych cech ludzkości. Na pierwszy rzut oka nikt nie pomyślałby więc, że nadaje się jako baza dla serialu skierowanego do młodych odbiorców. Showrunner Jim Mickle („Jesteśmy tym, czym jemy”, „W cieniu księżyca”) oraz odpowiedzialni za produkcję Robert Downey Jr. i Susan Downey mieli jednak swój własny pomysł na „Łasucha”.
Ich serial rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości i pokazuje społeczeństwo rozbite przez tajemniczego wirusa H5G9. Nie dość, że śmiertelna choroba zdziesiątkowała populację, to w międzyczasie zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze rzeczy. Od pewnego momentu wszystkie noworodki rodziły się z mniej lub bardziej silnymi cechami zwierzęcymi. Mogły wyglądać jak skrzyżowanie człowieka z dowolnym gatunkiem, dlatego tzw. hybyrdy oskarżono o wybuch pandemii. Jedno z takich dzieci o imieniu Gus zostało uratowane przez swojego ojca i ukryte w obrębie granic Parku Narodowego Yellowstone, gdzie dorastało we względnym spokoju.
Gus to główny bohater serialu „Łasuch” i jego największy atut.
Wykreowanie wiarygodnej postaci 10-letniego chłopca, który nie byłby ani irytującym bachorem, ani chodzącym ideałem nie jest łatwe. Twórcom „Łasucha” udało się zachować granicę między różnymi cechami dorastających dzieci, dzięki czemu Gus potrafi chwycić za serce, ale popełnia też czasem błędy i wciąż musi dowiedzieć się wiele na świecie. Zwłaszcza, że jego ojciec nie powiedział mu wiele na temat ich wspólnej przeszłości oraz świecie poza granicami parku. Prawdziwą skalę zniszczej i desperacji Gus poznaje dopiero, gdy spotyka Wielkoluda i wraz z nim wyrusza na poszukiwanie kobiet, która podobno jest jego matką.
Dobrze napisane dialogi to jedno, ale sukcesu kreacji Łasucha nie byłoby, gdyby nie grający tytułową rolę Christian Convery. Jak wiadomo, w Hollywood większym wyzwaniem niż praca z dziećmi jest tylko praca ze zwierzętami. Młody aktor mający za sobą występy w takich filmach jak „Venom” i „Mój piękny syn” poradził sobie jednak naprawdę świetnie, dzięki czemu wiele najlepszych scen serialu jest właśnie jego udziałem. Udanie współpracują z nim też Nonso Anozie grający Wielkoluda i Stefania LaVie Owen, która gra Niedźwiedzia – liderkę nastoletniego podziemia sprzeciwiającego się zabijaniu hybryd.
- Czytaj także: Czytaliście komiksowego „Łasucha” i szukacie innych nowości od DC Comics? Przeczytajcie nasz artykuł o dostępnym od maja w Polsce tomie „Trzech Jokerów” i jego związku z uniwersum Batmana.
To właśnie ta trójka postaci wybija się zdecydowanie na plus w nowym serialu fantasy Netfliksa. Każda z nich ma jakiś cel, każda jest wielowymiarowa i dająca nadzieję na ciekawy ciąg dalszy z ich udziałem. Problem w tym, że temu trio poświęcono tylko jeden z trzech głównych wątków. A pozostałe dwa wypadają w zestawieniu bardzo blado. Jeden z nich poświęcono powstawaniu Ostoi dla uciekających przed złapaniem hybryd, a drugi dotyczy prób wynalezienia lekarstwa na panoszącą się nad światem chorobę. „Łasuch” ma też zupełnie niepotrzebnego narratora (zmarnowany Josh Brolin). Dołączono go do serialu chyba tylko w obawie, że młodsi widzowie nie zrozumieją, co dzieje się na ekranie. Bo nie pełni żadnej innej roli poza tłumaczeniem oczywistych rzeczy.
Świat „Łasucha” zrealizowano z dużym rozmachem, ale bez wyobraźni.
Seriale platformy Netflix potrafią czasem wyglądać bardzo tanio, ale w tym wypadku nie odniesiecie podobnego wrażenia. Serial powstawał w Nowej Zelandii, więc pięknych krajobrazów i nieoczywistych plenerów mu nie brakuje. Widać, że twórcom „Łasucha” zależało na jak najlepszym odwzorowaniu świata po Apokalipsie. I udało się im to naprawdę nieźle, natomiast nie liczcie na jakiekolwiek intelektualne fajerwerki. Podobne motywy można znaleźć w co drugim przeciętnym postapo.
Odbiorowi serialu nie pomaga też, że autorzy przyjmują bardzo naiwną postawę wobec rzeczywistości po pandemii. Gdy przyjmują punkt widzenia Gusa, który nie wie nic o szerokim świecie, to da się zrozumieć taką strategię. Ale niestety, większość dorosłych bohaterów również odrysowano taką grubą kreską. Spłycanie wielu wątków do prostej czarno-białej dychotomii sprawia też, że poza wspomnianą na początku trójką pozostałe postaci szybko robią się okropnie jednowymiarowe.
Kogo nazwałbym idealnym odbiorcą serialu „Łasuch”? Nie wiem i to jest olbrzymi problem tej produkcji.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dla najmłodszych odbiorców co dojrzalsze wątki „Łasucha” będą niezrozumiałe. Nastolatkowie uznają cały serial za zbyt nudny, by przyciągnąć ich uwagę na dłużej. A starszych widzów odrzuci naiwność fabuły i braki w świecie przedstawionym. Bo to taki serial, który próbuje trafić do wszystkich i właśnie z tego powodu ostatecznie nie trafia do nikogo. Być może okaże się to mimo wszystko zdecydowanie subiektywnym odczuciem, bo bądź co bądź do mnie „Łasuch” nie przemówił. Obejrzałem go bez bólu, ale też bez większego zainteresowania. Ot, kolejna adaptacja Netfliksa, która nie jest ani fatalna, ani wybitna.