REKLAMA

"Lokatorka" - recenzja filmu. To historia aktywistki, która została brutalnie zabita

"Lokatorka" miała być ambitnym, zaangażowanym społecznie dramatem. Wzięli się za nią jednak m.in. reżyser "Diablo. Wyścigu o wszystko" i scenarzysta "365 dni". Wygląda więc dokładnie tak, jak to sobie wyobrażacie. Z naszej recenzji dowiecie się, co nie wyszło w filmie inspirowanym sprawą Jolanty Brzeskiej.

lokatorka film jolanta brzeska recenzja opinia
REKLAMA

"Lokatorka" to najgorszy z możliwych filmów do recenzji. Jest bowiem nijaki. Jest tak żaden, że nie chce się o nim dyskutować, opowiadać, ani tym bardziej pisać. Twórcy konsekwentnie omijają to, co w ich historii najciekawsze. Nie mają żadnego haczyka na widzów i nie potrafią utrzymać naszego zainteresowania na dłużej. "To film gatunkowy" - dumnie podczas premiery głosił producent, wymieniając kolejne znane konwencje. Nie miało to jednak pokrycia w tym, co można było zobaczyć później na ekranie. Siła tego filmu opiera się jedynie na chwytliwym temacie. Nawet jeśli został on wykorzystany w niewłaściwy sposób.

Sprawą Jolanty Brzeskiej żyła przecież cała Polska. Aktywistka społeczna sprzeciwiała się dzikiej reprywatyzacji, aż w końcu została brutalnie zabita. I rzeczywiście znajdziemy w tej historii mnóstwo przyczynków do zaserwowania dobrego kina gatunkowego. Nie jest to jednak "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy", gdzie Jan Holoubek flirtował z konwencjami kryminału, filmu więziennego i melodramatu rodzinnego. Na szczęście nie są to też "Dziewczyny z Dubaju", w których Maria Sadowska z zacięciem Patryka Vegi eksploatuje głośną aferę. Umówmy się jednak, że to akurat nie była wysoko zawieszona poprzeczka.

REKLAMA

Lokatorka - recenzja filmu inspirowanego sprawą Jolanty Brzeskiej

Chociaż "Jeziorak" sugerował, że Michał Otłowski potrafi robić kino gatunkowe, jego "Diablo. Wyścig o wszystko" zniweczył to wrażenie. W "Lokatorce" rozumie gatunkowość tak samo jak w tej taniej podróbce "Szybkich i wściekłych". Postacie to wyświechtane klisze, które utknęły w niemniej zajechanych już schematach. Młoda, ambitna policjantka Anna zostaje przydzielona do jednej ze stołecznych komend. Natyka się jednak na spisek na najwyższych szczeblach władzy i wydaje się jedyną osobą, która chciałaby go ukrócić. To za jej działaniami podążamy przez większą część narracji, bo sama historia Brzeskiej jest tutaj jedynie punktem wyjścia do zaserwowania nam kryminału, życzeniowo w stylu noir.

W pierwszym akcie dowiadujemy się jak działa mafia reprywatyzacyjna. Tu rozwalą chodnik przed wejściem do budynku, tam jakiemuś mięśniakowi wymsknie się pralka i wypadnie przez okno, a nowy właściciel kamienicy będzie miał czyste rączki. Na jego działania spoglądamy oczami Janiny Markowskiej - emerytki, której nie stać na płacenie podniesionego o kilkaset procent czynszu. Odmawia ona jednak wyprowadzki z budynku, przez co jest nękana, aż w końcu jej ciało zostaje odnalezione spalone. Potem najlepszą część "Lokatorki" macie już za sobą.

Lokatorka - zwiastun

Dopóki twórcy skupiają się na losach Markowskiej czuć w tym jakieś emocje. Mamy do czynienia z zaangażowanym społecznie dramatem społecznym, gdzie ten dramat tytułowej lokatorki jest odczuwalny. Kiedy mówi, że kamienicę po wojnie odbudował jej ojciec i nie ma zamiaru się wynieść, pojawia się w nas złość, gniew i sprzeciw wobec działalności grup przestępczych i bierności władzy. Potem to wszystko ulatuje. Film staje się czymś na kształt zwyczajnego whodunit, tylko pozbawionego antagonisty.

Otłowski próbuje rysować kontekst sprawy pokazując działania skorumpowanych mecenasów, sędziów i prokuratorów, ale są to tak słabo przedstawione postacie, że wychodzi to sztucznie. Tyle tu wiarygodności co w "Banksterach". Bo odpowiedzialnych za scenariusz Jacka Mateckiego i scenarzystę "365 dni" Tomasza Klimalę interesuje jedynie poszerzanie macek ośmiornicy, ale nie potrafią połączyć tego w zgrabną historię. Dlatego tajemniczy pułkownik Jan rozkazuje kolejnym urzędnikom państwowym i gangsterom, stając się tu kimś na kształt szatana, który nie cofnie się przed niczym, aby inni działali wedle jego woli, popadając tym samym w śmieszność.

Lokatorka - film inspirowany sprawą Jolanty Brzeskiej nie spełnia oczekiwań

Wszystko jest tutaj tak śmiertelnie i nieudolnie poważne, że świat przedstawiony w "Lokatorce" ociera się o groteskową przesadę. Jest wypełniony czarnymi charakterami, którzy na lewo i prawo szastają cynicznymi bon motami. Z tego powodu podczas seansu uderzy was ten sam klimat co w "Smoleńsku". Przytłaczający jest sposób przedstawiania konspiracji w celach zarobkowych czy zawarty w opowieści fatalizm. To mogłoby się sprawdzić w rękach bardziej sprawnych twórców. W tym wypadku Otłowski popada w przesadę, prowadząc do naszego zobojętnienia.

REKLAMA

Niektóre zabiegi sugerują jednak, że twórcy mieli pomysł na swoją opowieść. Podczas kolejnych rekonstrukcji wywożenia Markowskiej do lasu kabackiego, odpowiedzialni za to stają się gangsterzy, policjanci czy urzędnicy. Za jej śmierć odpowiedzialni są oni wszyscy razem wzięci - do takich wniosków można dojść patrząc na te sceny. "Lokatorka" ma więc w sobie coś z kina moralnego niepokoju, ale ani scenarzyści, ani reżyser nie potrafią pójść za ciosem i podbić odpowiednich wątków. Narracja rozchodzi się na wszystkie strony, przez co naszpikowany emocjami materiał wyjściowy, zostaje odarty ze swej mocy.

Nieprzyjemny dreszcz na plecach może was przejść, kiedy na koniec słup stający się właścicielem kolejnych kamienic spyta bogu ducha winnych lokatorów "jak się państwu u nas mieszka?". Wynika to jednak bardziej z naszej znajomości historii Brzeskiej niż z samego filmu. Twórcom nie udaje się bowiem przedstawić nawet namiastki horroru eksmitowanych przez przestępców osób. Za podjęcie tematu należą im się brawa, ale za wykonanie wypada ich zganić. Ta nierozwiązana wciąż sprawa zasługiwała bowiem na o wiele lepszą produkcję.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA