REKLAMA

„Magnezja” może i nie spełnia wszystkich oczekiwań, ale to kino, którego w Polsce brakuje

Czekałem na ten film niecierpliwie już od pierwszej zapowiedzi. To nie tak, że zwiastun od razu mnie kupił; po jego wielokrotnym obejrzeniu wytypowałem, co może zagrać całkiem nieźle, a co okaże się wpadką. Trochę się myliłem, a trochę nie. Mimo długiej listy zastrzeżeń ostatecznie oceniam ten seans bardziej na plus, bo „Magnezja” to, bądź co bądź, kolejny powiew świeżości na naszym nieco zatęchłym podwórku.

To, że „Magnezja” rozgrywa się gdzieś przy wschodniej granicy Rzeczpospolitej w okresie międzywojennym, możemy wywnioskować jedynie z dialogów. Scenografia nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia westernową wariacją, awanturniczą historią spod znaku rewolweru i kapelusza, a właściwe miejsce i czas akcji nie mają tu większego znaczenia. Liczy się brud, przemoc, efektowne starcia, estetyka obrazu, pomarańczowy filtr, przerysowane i osobliwe postacie. Im bardziej osobliwe — musieli założyć sobie twórcy — tym lepiej, dlatego też na ekranie widzimy między innymi Mateusza Kościuszkiewicza i Dawida Ogrodnika w roli zrośniętych korpusami braci syjamskich, a Borys Szyc w roli Zbroi Lewenfisz wciela się w rozchwianą emocjonalnie i zabójczą siostrę Róży (Maja Ostaszewska), głowy familii, której majątek wyrósł na nielegalnych interesach.

magnezja recenzja polski film opinie
REKLAMA

Tak, „Magnezja” to historia skupiona na gangsterskich porachunkach, gdzieś na odciętych od świata dzikich ziemiach.

REKLAMA

W filmie przeplata się naprawdę wiele wątków: motyw napadu na bank, zemsty, wykluczenia, żądzy władzy; podlany absurdem dramat miesza się z romansem i czarną komedią. I choć widać w tym wszystkim prawdziwą miłość do kina gatunków (i nie tylko), ostatecznie nie da się oprzeć wrażeniu, że Maciej Bochniak trochę się w tym wszystkim pogubił. Ewidentnie zależało mu na tym, by wykorzystać całą paletę tropów, rozpisać mnogość wątków i przedstawić jak najwięcej dziwacznych osobowości. Być może nieco bardziej wprawny twórca lepiej poradziłby sobie z żonglowaniem konwencjami, postmodernistycznym szałem, tarantinowskim przymrużeniem oka. Wszystko wskazuje na to, że twórca ugiął się pod ciężarem nie tyle własnych ambicji, co potrzeby wykorzystania wszystkich swoich pomysłów. I owszem, wykorzystał je, wprowadzając nieco zbyt duży rozgardiasz, rozpraszając uwagę.

Gdyby dać wszystkim tym scenariuszowym komponentom więcej przestrzeni (rozpisać wątki, rozbudować każdy z nich) na, powiedzmy, sezon serialu, mogłoby wyjść z tego coś znacznie lepszego. W obecnej formie ten dość nieporadny na poziomie skryptu tygiel nie pozwala wybrzmieć żadnej historii. Dlatego też ciężko jest się zaangażować, przejąć; co więcej, do seansu niejednokrotnie zakrada się najzwyklejsza w świecie nuda. Tak: nuda w tworze z założenia intrygującym, zadziwiającym, nietypowym.

Ostatni akt satysfakcjonuje wizualnie, ale brakuje mu wspomnianej podbudowy, emocjonalnego zaplecza. Między innymi przez to, że głównych bohaterów jest zbyt wielu, ich historie są przeważnie nieciekawe, a i kibicować nie ma przez to komu. Być może zabrakło też nieco więcej odwagi (której twórcom tego typu obrazu odmówić nie mogę) na to, by jeszcze trochę docisnąć gaz, dorzucić kilka szaleńczych akcji, pozwolić sobie na więcej absurdu. Szkoda.

A jednak nie mogę nie docenić twórców. Mój szacunek i zaciśnięte kciuki zyskali już na poziomie koncepcji — polsko-sowieckie pogranicze, dwudziestolecie międzywojenne w formie westernowej czarnej-komedii inspirowanej m.in. „Peaky Blinders”? Super! Kowbojska estetyka i śmietanka polskiej sceny aktorskiej w rolach dziwacznych, momentami wręcz komiksowych bohaterów? Biorę. Jasne, znakomita obsada, nieprzyzwyczajona do podobnych projektów, momentami wydaje się nieco zagubiona; zawieszeni między groteską a śmiertelną powagą ostatecznie podołali wyzwaniu.

REKLAMA

Całość wygląda fenomenalnie, scenograficzny mariaż Dzikiego Zachodu ze wschodnimi wstawkami (jest rewolwer, jest i szabelka), naprawdę dobrze zrealizowane sceny walk, momentami nieoczywisty humor i kilka nieprzewidywalnych rozwiązań — to coś, czego bardzo brakowało (wróć, wciąż brakuje) mi w skostniałym polskim kinie, któremu nie brakuje dobrych filmów, ale brawury i chęci do eksperymentowania. Stoję murem za każdą próbą sięgnięcia do gatunków, z którymi rodzima kinematografia nigdy nie miała zbyt wiele wspólnego. I trzymam kciuki za kolejnych twórców, którzy odważą się na podobne projekty.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA