Maja Staśko to ofiara cyberprzemocy. Jeśli akceptujesz hejt w sieci, wspierasz tę przemoc
Nie ulega wątpliwości, że Maja Staśko poznała najmroczniejsze oblicza Twittera czy Instagrama. Ofiarami hejtu, czyli skrajnie agresywnych wiadomości i wpisów internautów, nadzwyczaj często padają osoby, które nie posługują się podobną retoryką, co więcej: biorą aktywny udział w walce o słuszną sprawę. Pochylmy się więc nad niezwykle drastycznym przykładem takiej osoby.

Maja Staśko brodzi w bagnie hejtu z pełną gracją; ma już olbrzymie doświadczenie na tym polu. Brzmi dumnie, ale tej dumie nieodzownie towarzyszy smutek. Tak zwana kultura orania już od dłuższego czasu wypiera rzeczowy i elegancki dialog, a po plecach poklepuje się tych, którzy wykazali się większą butą, bezczelnością, złośliwością czy też – w końcu – zwykłym chamstwem.
„Oranie” z nieco większą powściągliwością uprawiają osoby publiczne, ze znacznie mniejszą – olbrzymi odsetek internautów. To właśnie oni, często podburzani przez swoich idoli, produkują kolejne przemocowe i wulgarne wpisy, komentarze, wiadomości prywatne, pastwiąc się nad kimś, kogo nawet nie znają. Jasne, pewna doza niechęci do osób o poglądach diametralnie różniących się od naszych jest dość powszechnym uczuciem, mogłoby się jednak wydawać, że od dystansu (powstałego na skutek odrębności poglądów) do aktywnej agresji powinna dzielić daleka droga (a także: samokontrola i kultura). I zazwyczaj tak właśnie jest, jednak w zatrważająco wielu przypadkach – wręcz przeciwnie.
Choć hejt w debacie publicznej wydaje się być krytykowany, w sieci uprawia się go notorycznie. Jego ofiarami nieprawdopodobnie często padają osoby, które nie prowokują go, dajmy na to, zachowaniem uchodzącym za niewłaściwe, a co najwyżej swoimi poglądami i odważnym pisaniem o nich.

Maja Staśko i prawdziwe oblicze hejtu
Choć na brzmienie jej nazwiska wiele osób komentujących (również wpisy powstające w ramach niniejszego serwisu) reaguje bezrefleksyjnym i pustym „znowu ta lewaczka?”, w istocie zdaje się nie mieć pojęcia, że działalność Mai Staśko nie kończy się na postach w social mediach. Aktywistka na rzecz praw kobiet i wspierająca ofiary przemocy; dziennikarka, scenarzystka, autorka dwóch książek na temat gwałtu. Wymieniać można długo, ale do rzeczy: w żadnej z internetowych „awantur”, w których aktywistka brała udział (nawet jeśli sprowokowały je jej wpisy, które można nazwać niezbyt fortunnie ubranymi w słowa), nie sposób było jej zarzucić posługiwanie się językiem agresywnym, opartym na skrajnej krytyce, niepodpartej argumentami, wreszcie: obraźliwym. Maja Staśko wygłasza swoje zdanie często i chętnie, ale nie para się hejtem; hejt to coś, co przychodzi w odwecie.
Inicjatorami fal hejtu często bywają ci „wyżej”; osoby publiczne, które mogą sobie na hejcie „dorobić”: dodatkowe wyświetlenia i kliki są zawsze w cenie. Doskonale zdajemy sobie sprawę z faktu, że podbijanie własnej popularności za pomocą nazwisk innych znanych osób jest w sieci powszechne. Podobne zarzuty musiała przecież odpierać Staśko, decydując się na krytykę choćby Anny Lewandowskiej. Zdarza się jednak, że inicjujący pozwalają sobie na więcej; szyderstwa wnet podłapują fani, wierni akolici, którzy atakują z pełną mocą.
Atak rozzłoszczonej tłuszczy, która z chęcią rzuci się ofierze do gardła, gdy tylko guru skinie głową, to jedno. Zdarza się, że idol może przecież nie brać czynnego udziału w sporze i być nieświadomy tego, że jego miłośnicy za jego plecami uprawiają podły, obfitujący w wyzwiska czy groźby śmierci i gwałtu hejt. Może też robić swoje, nie biorąc odpowiedzialności za swój target. Osobiście jestem zdania, że osoby popularne powinny czuć się w obowiązku uważnie baczyć na każde słowo, które pada z ich ust, mając świadomość faktu, że może ono wpłynąć na odbiorców: fanów, widzów. Jednak nie wszyscy zdają się przejmować siłą wpływu, jaki mają na innych. Chciałbym wierzyć, że kilkakrotnie (i w konkretny sposób) atakujący Staśko Krzysztof Stanowski szczerze brzydzi się tą częścią swoich widzów, która – rozochocona – wyżywa się na aktywistce w wiadomościach prywatnych i komentarzach.
Fakt: na hejcie mogą skorzystać właściwie wszyscy, którzy go podsycają, ale nie generują bezpośrednio. Jak wspominaliśmy, klikalność to zyski (komentujący w tym i wielu innych dużych serwisach są przecież specjalistami od tych spraw), a dramy, rzecz wiadoma, klikają się najlepiej i zapewniają zasięgi. Jak sama Staśko podkreśla:
Tylko hejter może rozwiązać problem hejtu
Ostatecznie jednak za hejt bezpośrednio odpowiada jego autor. Szary, wściekły człowiek. Sprawca cyberprzemocy i psychicznego nękania, posługujący się mową nienawiści w jej najbardziej pierwotnej i szkodliwej formie. Osoby, jak sugerują niektóre badania, częściej przejawiające skłonności psychopatyczne. Przede wszystkim jednak: przerażone, niedowartościowane, zagubione, sfrustrowane, cierpiące, anonimowe. Ludzie z własnymi problemami, które ich przerastają, którzy radzą sobie z nimi w jedyny znany im sposób: poprzez agresję i rozmaite formy przemocy. Oni również potrzebują pomocy, a w interesie reszty społeczeństwa powinno być piętnowanie (w granicach kultury) aktów cyberprzemocy; rosnące publiczne przyzwolenie na podobne posunięcia i drapanie po brzuszkach agresorów (nawet poprzez gesty takie jak polubienie hejterskiego komentarza) napędza całą tę spiralę wściekłości i prześladowań.
Gdyby więcej osób publicznych odżegnywało się od podobnych zachowań i otwarcie krytykowało je przy okazji różnorakich dram (nawet tych dotyczących ich bezpośrednio, w które zaangażowane są osoby o przeciwnych poglądach), to również mogłoby wiele zmienić. I właśnie dlatego warto krzyczeć i stawać po stronie osób dręczonych, nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy. Bo mogą właśnie mierzyć się z czymś niezmierzenie okrutnym i znosić to znacznie gorzej, niż podejrzewamy.
Na pytanie o profil hejtera, aktywistka potwierdziła moje słowa:
Drążenie problemu i uwypuklanie absurdalnych argumentacji osób stających w obronie hejterów (standardowo: coś o pokoleniu płatków śniegu, co ma sugerować, że teraz wszyscy czują się przesadnie dotknięci i urażeni, oraz że w sumie to żaden hejt, a krytyka, no i wolność słowa) przyniesie skutki, jeśli głośno zaczną mówić o tym wszyscy, nie pozostawiając miejsca na przemoc w sieci i stanowczo krytykując wszelkie jej przejawy, również te w prywatnych wiadomościach od anonimowych osób. Ci wszyscy wściekli ludzie bezkarnie znęcają się nad tymi, których jedynym przewinieniem jest posiadanie odmiennego zdania, światopoglądu; osobami nieraz zupełnie nieszkodliwymi, przeciwnie: aktywnie działającymi na rzecz tych, które i którzy potrzebują pomocy i wsparcia. A największą niedorzecznością wydaje się konieczność spisywania podobnych banałów i truizmów, by apelować, ba, niemal błagać o rzeczywistość, w której nie jesteśmy bezkarnie poniżani i opluwani. Forma, jaką przybrał dialog w sieci, rzuca bardzo długie cienie. I ciągnie za sobą konsekwencje.