REKLAMA

Mass Effect

Wierzę w kosmitów. Wszechświat jest tak ogromny, że gdzieś tam po prostu musi być jakieś życie... I mam tu na myśli coś bardziej rozbudowanego od marnych bakterii na Marsie. Jednakże zawsze moje wyobrażenia były jednoznaczne: przybysze z innych planet to na pewno zwinne i krwiożercze bestie, planujące inwazję na nasze żyzne ziemie. Nigdy nawet nie przeszło mi przez głowę, że ludzkość mogłaby zostać zaakceptowana przez galaktyczne rasy, a nasze kobiety stałyby się drugim, po rodzie zwodniczych Asari, obiektem pożądania wśród kosmicznych poczwar. A jednak, zdaniem twórców słynnego KotOR-a jest to jak najbardziej możliwe - według ich teorii, za jakieś parędziesiąt lat, Ziemianie dokonają wielkiego odkrycia - odnajdą na Czerwonej Planecie pozostałości po pradawnej cywilizacji, a ich wnikliwe badania pozwolą na ujarzmienie nieznanej dotąd technologii... tytułowego Efektu Masy, dzięki któremu to można kiwnięciem palca zapanować nad takimi czarami jak grawitacja czy elektromagnetyzm. A potem to już pójdzie z górki. Rozwój na ziemi przyśpieszy się o setki lat, a ludzie rozlecą się po całym kosmosie. A co tam na nich czeka?

Rozrywka Blog
REKLAMA

Życie, wcale nie doskonalsze od tego, do którego przywykliśmy. Wszechświat zamieszkują ni to jajogłowi o wiele mądrzejsi od nas, ni to bezmózgie bestie. Galaktyczne miasta są pełne gangsterów, morderców, prostytutek i innych takich - prawie jak w domu ;). No i warto wspomnieć, że dziwnym trafem cały wszechświat gada po angielsku... Ludzkość, choć bez większego entuzjazmu, została zaakceptowana we wszechświecie przez starożytne rasy obcych. Ale na prawdziwy szacunek to już trzeba sobie zasłużyć. Świetna ku temu okazja nadarza się w 2183 roku, kiedy to na jednej z ludzkich kolonii, konkretnie na planecie Eden Prime, odnaleziony zostaje nadajnik Protean - Obcych, którzy wyginęli dawno temu, a według wielu byli najmądrzejsi w całym kosmosie. Przejęcie choć części ich technologii mogłoby znowuż spowodować rewolucyjne zmiany w rozwoju ludzkości. Zlecenie na przejęcie owego nadajnika, dostaje wysoki rangą członek Przymierza (czegoś na wzór ludzkiego wojska), Komandor Ostach Shepard (w moim przypadku, żeby nie było). Człowiek, którego historię możemy wybrać na starcie własnoręcznie - można uczynić z niego bohatera, który w pojedynkę rozgromił hordę wroga bądź też mrocznego typa, którego cała jednostka poległa na polu bitwy, a on sam w tajemniczych okolicznościach przetrwał. Wszystko to, naturalnie, będzie miało wpływ na odbiór Sheparda przez inne postaci. Mi na przykład, bycie herosem przysporzyło wielu ułatwień podczas podróży. Ale zaraz, jakiej znowu podróży?

REKLAMA

Otóż, rzecz jasna podczas próby przejęcia nadajnika Protean, coś musiało pójść zupełnie nie tak. Na miejscu zastajemy syntetyczne stworzenia (wrogo nastawione, oczywiście) - Gethy. Znalazły się tu z nieznanych początkowo przyczyn. Zdziwienie dodatkowo wzmacnia fakt, że owe dziwadła nie opuszczały swoich ziem przez parę tysięcy lat! Szybko okazuje się, że kieruje nimi zdrajca, Turianin (fotki praktycznie każdej z ras umieściłem na screenach) o imieniu Saren. Jest on członkiem grupy tajnych agentów kryjących pod szyldem Widma, co daje im możliwość działania ponad prawem i ogromne zaufanie ze strony międzygalaktycznej Rady (potem trzeba ich oczywiście przekonać, ze Saren faktycznie zdradził). Bardzo zależy mu na technologii Protean, ale kierują nim zupełnie inne motywy niż ludźmi. Wierzy, że uda mu się odtworzyć śmiercionośne cyborgi - Żniwiarzy - które to zmiotły z powierzchni ziemi rasę Protean, a potem zapadli się pod ziemię. Jeżeli będzie dalej podążał śladami tej starożytnej rasy, w końcu uda mu się znaleźć sposób. A jak już znajdzie, to pewnie z chęcią puści z dymem parę cywilizacji. Rozpoczyna się zatem wielki wyścig - Shepard zostaje mianowany pierwszym ludzkim Widmem, reprezentantem planety Ziemi i dostaje za zadanie schwytanie Sarena, nim ten zawładnie całą galaktyką. Epickie.

Po drodze oczywiście pojawiają się dziesiątki wątków pobocznych z których to dowiadywać się będziemy coraz więcej o uniwersum Mass Effect. Do naszej ekipy dołączą także kosmici, co pozwoli poznać nieco bliżej zwyczaje pozaziemskich ras, między innymi dzięki rozbudowanym opcjom dialogowym. I to naprawdę wyszło! Wszystko ma tu jakieś wyjaśnienie, wszystko ma bardzo rozległy opis, który poznamy, jeżeli tylko będziemy chcieli. Przede wszystkim - jest niesamowicie spójnie. Czeka nas BARDZO przyzwoitej długości, piękna, niezwykle wciągająca (dwa razy przegrzeje wam się Xbox zanim skończycie sesję) opowieść, z czego zresztą BioWare słynie. Jedyne tylko, co nieco irytuje, to fakt, że ten wielki pościg za Sarenem, w sumie po calutkiej galaktyce, wcale nie będzie należał do jakiś szczególnie trudnych. Ba, grając masz wręcz wrażenie, że kosmos jest śmiesznie mały.

A przecież rewolucyjna miała być skala swobody podczas poruszania się po galaktycznych przestworzach. Setki planet, podział na gromady gwiazd, systemy czy Bóg wie co jeszcze... Ten aspekt jest niezły, ale zdecydowanie przereklamowany. Owszem, jest wszystko to, co wymieniłem wyżej, ale niestety, tylko na garstce planet da się wylądować. Reszta albo jest zdatna tylko i wyłącznie do badań w poszukiwaniu surowców (jeden klik i po sprawie, wszystko zrobi się automatycznie) albo praktycznie do niczego i można co najwyżej przeczytać ich opis. Ale wracając do tych, które da się zwiedzić - to również nie jest coś, czego się spodziewałem. Te powiązane z wątkiem głównym robią bardzo dobre wrażenie pod względem wykonania (jest ich zaledwie kilka), ale pozostałe, które eksplorujemy ze względu na zadania poboczne czy też z powodu zwykłego kaprysu, już nie. Są zabójczo szablonowe i schematyczne. Trafiamy na sam środek pustkowia we wnętrzu swojego pojazdu i przemierzamy okropny, byle jak zrobiony górzysty teren (przypomina to trochę, jakbyś wyjechał w grze wyścigowej poza tor i jeździł sobie po przygotowanych tylko i wyłącznie na pokaz okolicach), natrafiając prawie zawsze na tak samo wyglądającą bazę galaktycznych piratów, gdzie masz za zadanie kogoś ubić. Najgorsze jest to, że parę razy miałem wręcz wrażenie, że już któryś raz jadę po takim samym świecie, tylko z podmienioną teksturą i zmienionymi nieco warunkami pogodowymi. Litości.

Inną całkowitą nowością - oprócz swobody działań - miały być dialogi. Fakt faktem, są rozbudowane, ale, cóż, obeszło się raczej bez żadnych innowacji... No chyba, że liczymy fakt, iż opcje wyboru mówionej przez nas kwestii pojawiają się jeszcze zanim nasz rozmówca skończy mówić, co ma podobno sprawić, że rozmowy nabiorą płynności. Pic na wodę. Przecież muszę jeszcze skończyć czytać/słuchać, co ma mi do powiedzenia dana postać, a potem jeszcze sprawdzić co ja jej właściwie mogę powiedzieć. A to trwa zazwyczaj tyle, że i tak na parę sekund zapada "niezręczna cisza", jak to mawiał Osioł. Inna sprawa, że nie wyświetla nam się dokładnie to, co Shepard powie, jeżeli wybierzemy daną opcję, tylko taki ogólny temat jego wypowiedzi. Czasem takie rozwiązanie się sprawdza, a czasem już nie - niekiedy naprawdę nie wiadomo, co tak właściwie powie nasz komandor, jeżeli zdecydujemy się na daną kwestię. Z początku bardzo często odpowiadałem niegrzecznie, choć wcale nie miałem takiego zamiaru.

Czemu tylko z początku? Bo bardzo szybko staje się widoczne, że zawsze miła odpowiedź widnieje na samej górze, neutralna pośrodku, a nieuprzejma na dole. Nie ma tutaj żadnych podchwytliwych opcji - zawsze wiemy, jaka kwestia wywoła którą reakcję. A nasze zachowania będą miały niemały wpływ na przebieg wydarzeń. Możemy kierować się wizerunkiem idealisty, pomagać biednym, być niezwykle uprzejmym, ale również nic nie stoi na przeszkodzie aby stać się aroganckim i wspierającym na uboczu nielegalne działalności brutalem. Wybory moralne są niemalże na każdym kroku.

W Mass Effect jest do dyspozycji parę profesji - od zwykłego wojaka po biotycznego wojownika, przed którym moc Efektu Masy nie skrywa żadnych tajemnic. Co oczywiste, każda z nich specjalizuje się w innych rzeczach, a ma to spore odbicie w trakcie walki. Podczas gdy żołnierz posiada typowe dla siebie umiejętności, jak wzmocniony pancerz, wysoki poziom umiejętności władania bronią palną, co sprawia, że musi trzymać się na czele drużyny, tak Adept (wojownik władający Masą), musi trzymać się w ogonie i umiejętnie wzmacniać towarzyszy broni walczących z przodu. Różnych specjalizacji jest naprawdę sporo, a odpowiednie dopakowanie każdej z nich (przy pomocy punktów, jakie otrzymujemy za zdobycie levelu) da dostęp do różnych umiejętności. Nie jest ich może jakoś konkretnie wiele, ale parę "czarów" się zdarzy. Jako szturmowiec (coś jakby połączenie żołnierza z Adeptem) poznałem między innymi pchnięcie czy pozbawienie grawitacji. A jest również wiele takich, które np. osłabiają tarczę wroga bądź uniemożliwiają mu zdolności biotyczne.

Walka budzi tutaj niemałe skojarzenia z Ghost Reconem (tym konsolowym z widokiem z trzeciej osoby), z tym wyjątkiem, że jest o co najmniej klasę gorsza. Niby sporo tu taktyki, ale tak naprawdę system komend jest tu chyba tylko po to, żeby ładnie wyglądał. Bo po co wydawać rozkazy, jeżeli twoi sojusznicy (możesz ze sobą zabrać najwyżej dwie osoby) są głupi jak but i w nosie mają co do nich wrzeszczysz? W dodatku uwielbiają zahaczać nogą o przeróżne obiekty i przy tym zacinać się na parę dobrych sekund... Z przeciwnikami nie jest dużo lepiej. Rwą się do walki aż zanadto, w ogóle nie dbając o własne bezpieczeństwo, przez co sprawiają wrażenie bezmózgich cyborgów. Na grzyba mam się chować za przeszkodami, skoro i tak wróg nic nie robiąc sobie z mojego ostrzału, zwyczajnie ją obejdzie, ryjąc mi się pod lufę?... Należy też dodać, że nie ma tutaj ograniczenia w postaci amunicji - jest jej nieskończoność. Zamiast tego wprowadzono przegrzewające się spluwy, a to już szczyt szczytów. Rok prawie 2200, wszyscy dysponują niewyobrażalnie rozwiniętą technologią, a ja trzymam w ręce shotguna, zacinającego się, kurza stopa, po pięciu szybkich strzałach?!

Plusik należy się za to, jeżeli chodzi mnogość przedmiotów. Mamy tu do dyspozycji ogromną ilość przeróżnych broni, pancerzy, ulepszeń, rodzajów amunicji (zapalające, chemiczne, przeciwpancerne, do wyboru, do koloru) - wszystkie rozstawione losowo, a im wyższy level mamy, tym szansa na znalezienie czegoś wartościowego większa. Podczas zbieractwa uwydatniają się jednak niewybaczalne braki w interfejsie. Ot, możemy dźwigać najwięcej 150 przedmiotów, rozumiem, okej. Ale kiedy dochodzimy do tej magicznej liczby, gra naprawdę włazi za skórę. Brakuje opcji kasowania wielu rzeczy naraz, bądź też segregacji na te więcej i mniej warte.

REKLAMA

Nie powiem, jest też strasznie niedopracowana pod względem technicznym - tekstury wczytują się o te paręnaście (olaboga!) sekund za długo, a podczas eksploracji, nieraz przerwie nam zabawę doczytywanie się danych z dysku. Ogólnie loadingi są w Mass Effectie bardzo częste, ukryte niewinnie pod postacią jeżdżenia windą... Że nie wspomnę o tym, że animacja ma niemiły zwyczaj chrupać, często w kluczowych momentach podczas zaciętej walki. Na szczęście, częściowo wynagradza nam to grafika - może nie jakaś pierwszej klasy, ale Unreal Engine wciąż jeszcze jako tako się prezentuje. Na prawdziwe uznanie zasługuje za to design galaktycznych miast połączonych z "kosmiczną" muzyką techno - bardzo to wszystko przekonujące i niezwykle klimatyczne. Szczególnie na przykład galaktyczny Night Club powinien zrobić pozytywne wrażenie... Tak, to zdanie jest dwuznaczne ;).

Mass Effect to ogromna gra. Wszystko, co tutaj wyczytaliście, to zaledwie wielki skrót tego, co Was czeka. Pasjonująca historia wciągnie Was na wiele, naprawdę wiele godzin. Jedna z bardzo nielicznych gier, które jeszcze są całkiem przyzwoitej długości. Może patrząc na powyższy tekst, ma się wrażenie, że w głównej mierze krytykuję ME za liczne niedociągnięcia, ale nie zrozumcie mnie źle... Jest to w głównej mierze wina rozczarowania - wszystko w tym tytule jest co najmniej dobre, ale mimo to nie takie, jak miało być. A miał to być produkt pod wieloma względami rewolucyjny, wprowadzający nowe standardy... Cóż, jest "tylko" bardzo dobrze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA