„Matrix Zmartwychwstania” wygląda jak „John Wick 4”. Gdzie ten styl, gdzie te efekty, gdzie ten Matrix?
Cały świat od miesięcy czekał na premierowy zwiastun nowej części „Matriksa”. Opublikowany materiał wywołał jednak bardzo sprzeczne uczucia w widzach. Osobiście rozumiem te narzekania, bo „Matrix Zmartwychwstania” niby powtarza ikoniczne sceny z 1. filmu, ale wygląda jak wyjęty z serii „John Wick”.
„Matrix 4” od początku wydawał się projektem, którego będziemy wypatrywać z równie wielką ekscytacją co obawami. Zastąpienie Laurence'a Fishburne'a Yahyą Abdul-Mateenem II w roli Morfeusza czy ostra krytyka ze strony Lilly Wachowski bynajmniej nie zmniejszały nerwowości części widzów oryginalnej trylogii. Niby wciąż wszyscy czekaliśmy na premierę pierwszych scen z filmu, ale z tyłu głowy wciąż tkwiły wątpliwości. Jeżeli ktokolwiek liczył na to, że trailer je rozwieje, to niestety srogo się przeliczył.
Premierowy zwiastun zadebiutował w ostatni czwartek i cały świat błyskawicznie się na niego rzucił. Wideo opublikowane na oficjalnym kanale wytwórni Warner Bros. doczekało się do dzisiaj ponad 28 mln wyświetleń i 685 tys. „łapek w górę”. Robi wrażenie, prawda? Rzecz w tym, że negatywnych reakcji też było naprawdę sporo. Aż 19 tys. osób zaznaczyło przycisk „łapka w dół”. Dla porównania inny głośny zwiastun z ostatniego miesiąca – do filmu „Spider-Man: No Way Home” – również otrzymał 19 tys. „łapek w dół”, ale przy ponad 65 mln wyświetleń i 2,7 mln polubień. To zasadnicza różnica. Pytanie, z czego wynika?
„Matrix Zmartwychwstania” przedstawia znaną nam historię, ale nie wygląda jak „Matrix”.
Obie składowe powyższego zdania miały swój wpływ na mieszane przyjęcie „Matriksa 4”. Wiele osób po obejrzeniu zwiastuna otwarcie zadało sobie i światu pytanie: „Czy to jest remake?”. Znowu mamy bowiem do czynienia z bohaterem żyjącym wewnątrz wirtualnej rzeczywistości i niepamiętającym nic ze swoich dawnych przygód. Agenci ponownie szukają pana Andersona, ktoś przekazuje mu, żeby podążał za białym królikiem, a tajemnicza kobieta zabiera go na spotkanie z pewnym mężczyzną. Okazuje się nim być nowy (?) Morfeusz, który za pomocą czerwonej pigułki otwiera przed Thomasem Andersonem zupełnie nową rzeczywistość. Nie mamy tutaj do czynienia z delikatnym mrugnięciem oka do widzów. To w pełni świadomy i wyraźny recykling wątków z „Matriksa”.
Być może podobny wybieg dramatyczny ma swój niezdefiniowany na razie cel, więc lepiej wstrzymać się z jednoznacznymi ocenami fabuły „Matrix Zmartwychwstania”. Trudno nie wspomnieć jednak w tym momencie o słowach Lilly Wachowski, która nie chciała brać udział w nudnym powrocie do tego samego świata. Czy to właśnie nas czeka? Miękki reboot polegający na odtwarzaniu zgranych hitów? Niektórym widzom takie wyjście nie przeszkadzałoby jakoś bardzo, bo darzą olbrzymią niechęcią „Matrix Reaktywacja” i „Matrix Rewolucje”, mimo to wciąż będąc fanami 1. części. Po co jednak oglądać gorszą kopię, skoro w dobie VOD można zawsze bez problemu obejrzeć film z 1999 roku?
„The Matrix Resurrections” brakuje też estetyki oryginału.
Młodsi czytelnicy mogą tego nie pamiętać, ale „Matrix” był prawdziwym filmowym trendsetterem. Cały świat połknął haczyk i robił wszystko na wzór filmu Wachowskich. W Hollywood zaczęto zupełnie inaczej kręcić sceny walki, każdy pakował do swoich produkcji efekt slow motion, a świat mody poszedł w skórzane płaszcze, przeciwsłoneczne okulary i cyberpunkową estetykę. „Matrix” okazał się czymś więcej niż tylko filmem, on był wydarzeniem na skalę światową. Dalece wykraczającym poza samo kino. „Matrix Zmartwychwstania” zdaje się kopiować fabułę oryginału, ale pod względem wyglądu idzie w przeciwną stronę.
Nowy film nijak nie przypomina trylogii z początku XXI wieku. Nie ma tu nawet kojarzonej jednoznaczne z tą serią zielonkawej poświaty. Dominującym kolorem stał się niebieski i jego odcienie. Sceny walki też nie wyglądają jak z „Matriksa”. Dużo tu niepotrzebnych efektów i tanio wyglądającego CGI. Wielką siłą 1. części była jej realistyczność. Ten świat naprawdę wyglądał jak nasz (choć był trochę anachroniczny), ale bohaterowie wyzwoleni spod władzy maszyn potrafili robić w nim niezwykłe rzeczy. To wzmacniało poczucie, że może za widoczną na naszych oczach rzeczywistością też kryje się jakieś drugie dno. Dziś wydaje się to nieco śmieszne, ale rozważania pt. „Czy żyjemy w matriksie?” po premierze filmu Wachowskich naprawdę brano całkowicie poważnie.
Jeżeli miałbym porównać „Matrix Zmartwychwstania” do jakiejś kultowej serii filmów akcji, to zdecydowanie chętnie wybrałbym „Johna Wicka”. Wystarczy porównać sobie oba zamieszczone przeze mnie zwiastuny. Identyczna kolorystyka, bardzo podobne kostiumy, scenografia i sposób kręcenia scen akcji. Nawet miejsce akcji wygląda dziwnie znajomo. Plus jest oczywiście Keanu Reeves, który mógłby przejść na plan „Matrix Zmartwychwstania” w kostiumie i charakteryzacji z „Johna Wicka 3”. Nikt nawet by nie zauważył. Jedyna zauważalna różnica między oboma zwiastunami polega na tym, że tylko w jednym pojawia się Laurence Fishburne. Paradoksalnie nie w tym z napisem „Matrix” na przodzie.
Czy to oznacza, że nowy „Matrix” będzie złym filmem? Nie szedłbym aż tak daleko, ale wątpliwości widzów mają swoje uzasadnienie.
Osobiście wciąż liczę na historię, która będzie miała do powiedzenia coś nowego. Nawet te wyraźnie słabsze sequele „Matriksa” miały w sobie interesujące wątki i pomysły. Tutaj może być podobnie. Natomiast nie czekam na „Matrix Zmartwychwstania” z olbrzymimi oczekiwaniami. Filmy Lany Wachowski po 1999 były w znacznej większości dalekie od ideału i trudno mi uwierzyć, że akurat tym razem uda się jej powtórzyć mistrzostwo z 1999 roku. Neo i Trinity mogą powrócić, ale pewne rzeczy należą do przeszłości.