REKLAMA

Max Payne 2

Błąkałem sie po opuszczonej posiadłości. Nie do końca jednak opuszczonej - zasłanej zwłokami. Byłem styrany niczym Syzyf po tysiącach lat swej męczarni. Ja jednakże wtoczyłem głaz na górę, choć skąd pewność, że za tysiąc lat znowu mi się nie stoczy?... Znalazłem jakiś salon. Telewizor i stosy porozrzucanych kaset. Chyba tu przesiadywali, póki nie wszedłem do środka. Rzuciłem się na kanapę i popatrzyłem w sufit. Wszyscy zginęli. Musieli zginąć. Może gdybym dał się zabić, nie byłoby całego tego bajzlu. Ot, policjant zginął w akcji. Codziennie na całym świecie giną gliniarze, cóż więc znaczyłby jeszcze jeden? Ale to oni zginęli... co z tego? Ona zginęła...

Rozrywka Blog
REKLAMA

Zginęła już po raz drugi. Jak to możliwe? Wtedy, w windzie, naprawdę uwierzyłem, że nie żyje. Teraz także, choć próbowałem oszukiwać samego siebie. Tak samo czułem się, gdy pomściłem śmierć mojej rodziny - szczęśliwy z wykonanego zadania, które sam przed sobą postawiłem, ale jednocześnie z uczuciem pustki w środku. Krzywdząc wszystkich dookoła, krzywdziłem również siebie. To mnie wyniszczało od środka, ale zauważałem to, gdy było już za późno. Tak samo teraz - nie było już odwrotu, nie miałem nic do stracenia. Wszystko, jak zwykle, zaczęło się od śmierci kobiety. Niby zwyczajne zawiadomienie o strzałach w magazynie. Jednak sprawa miała drugie dno. Zresztą, po co przytaczać to wszystko, sam się w tym pogubiłem w pewnym momencie. Ona jednak naprowadziła mnie na odpowiedni trop.

REKLAMA

Nie byłem już tak porywczy i pełen energii jak kilka lat temu, kiedy moje życie zawaliło się przez kilku ćpunów, którzy zabili mi żonę i dziecko. Moja twarz wyrażała już tylko zmęczenie, nic więcej. Ten pełen ironii uśmieszek zniknął z niej, bo zauważył, że nie ma co się śmiać z prozy życia. Znów wróciłem do NYPD. Mym przełożonym stał się ten, który jeszcze do niedawna sam mnie ścigał i wytaczał najcięższe działa - Jim Bravura. Nie dane było mi jednak utrzymać tę ciepłą posadkę. Zamiast tego wolałem poznać prawdę.

Tak więc, jak to zwykle bywa w grach komputerowych (nie pytajcie się, skąd o tym wiem...), próbowałem dojść do prawdy po trupach. Gdy tylko dochodziło do konfrontacji z przeciwnikiem, czułem nagły przypływ adrenaliny, a czas zdawał się biegnąć wolniej. Czułem się wtedy niczym superbohater. Nieśmiertelny, kuloodporny i nieludzko potężny. Potrafiłem rzucić się w bok i serią z karabinu posłać wszystkich do diabła. Ani się obejrzałem, a chodnik za mną zasłany był ciałami jeszcze przed chwilą żyjących maszyn do zabijania - taką samą stałem się i ja - lecz ja w przeciwieństwie do nich przeżyłem. Najwidoczniej lepiej wykorzystałem ten dar, o ile można tak to nazwać. I choć może wydać się to oklepanym stwierdzeniem, podobnie jak ci superbohaterowie, z którymi się utożsamiałem, traktowałem ten dar jako przekleństwo.

Równie dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze miałem przy sobie broń, nawet wtedy, gdy w szpitalu znalazłem czyjeś ciało, przy którym leżała Beretta - mój ulubiony pistolet. Później trafiałem na skrzynie z Desert Eaglami, śrutówkami, obrzynami, Kałasznikowami, MP5-ami, Jackhammerami, snajperkami oraz granatami i koktajlami Mołotowa. Broń i amunicję do niej odbierałem też wrogom poległym na polu bitwy. Niczym generał Patton, wykorzystywałem każdą możliwość, by tylko wyjść cało z opresji. Nie miałem do dyspozycji żadnego żołnierza, wszystko musiałem robić sam. Sam robiłem za armię - jednoosobową.

I to był kolejny powód, dla którego się tam znalazłem - ciągła akcja, strzelaniny, żadnego wytchnienia. No dobrze, mniejsza o to. Czasami miałem szansę na drobny postój, przerwę. Jednak działo się tak dopiero po zakończeniu większej akcji. Czułem się wtedy tak płasko i jednolicie... Jakbym był w komiksie. No tak, w tym momencie porównania do Supermana mają nawet sens. Chyba rzeczywiście istnieje jakiś Układ, bo nie mogłem nic powiedzieć od siebie, mówiłem, co mi kazano.

A jednak czułem się z tym dosyć dobrze. Nawet nie wiem czemu. Z czego tu się cieszyć, jeśli za winklem czeka na ciebie zgraja naprawdę złych ludzi, marzących jedynie o poszatkowaniu cię na drobne kawałeczki ołowiem? Ale czułem podświadomie, że uda się. Że będę próbował do skutku, a jeśli nie dam rady - wrócę tu i pokażę sukinsynom, gdzie diabeł mówi dobranoc. Byłem tam już tyle razy, że znam na pamięć drogę z powrotem do świata żywych. Tyle razy martwy pukałem do bram piekła, że się przyzwyczaiłem.

REKLAMA

Wszystko wokół było takie martwe. Odkąd sięgam pamięcią, otoczenie wydawało mi się takie... kanciaste. Aż do niedawna, kiedy to wszystko stało się łagodniejsze, płynniejsze. O ile nie zwracałem uwagi na to, gdy byłem młodszy, to teraz, jako starszy i chyba bardziej refleksyjny człowiek - zauważyłem to. Zdążyłem nawet spostrzec, iż wróciły zasady fizyki. Ale działają nieco dziwnie. Wiem, że się powtarzam, jednak ten "syndrom Supermana" działa na mnie i w tej kwestii - czego się nie dotknę, po prostu się ode mnie odbija. Wystarczyło, że wbiegłem w beczkę - od razu upadała. Ale, nie wiedzieć czemu, takie demolowanie otoczenia sprawiało mi przyjemność. Po prostu czasami musiałem wyładować złość właśnie na martwych przedmiotach. W końcu wiadomo, że złość jest kiepskim doradcą, a ja, działając w gniewie, na pewno osiągałbym zupełnie odmienne od zamierzonych efekty. Czasem po prostu się wyłączałem i pozwalałem, by buzowała we mnie adrenalina. Ale zemsta w końcu najlepiej smakuje na zimno. Doszedłem do tego wniosku kilka lat temu, kiedy zasmakowałem jej w postaci gorącego dania. I omal się nie porzygałem. Tylko dzięki Alfredowi Wodenowi jeszcze żyję - to on pomógł mi się z tego wykaraskać. A teraz? Jak ja mu się odwdzięczam? No jak...

Z rozmyślań wybudziły mnie krzyki: "Sprawdzić teren! Wstrzymać ogień!". Wstałem. Cóż mi czynić? "Rzućcie broń i wyjdźcie z rękami w górze!". Broń przestała mi być potrzebna już jakiś czas temu. "Rozdzielić się! Otoczyć teren!" Nie macie kogo szukać, zostałem tu tylko ja. "Zabezpieczyć wszystkie wyjścia!" Przed kim? Przed zmęczonym, starym gliną? "Gdzie są te posiłki? Skontaktuj się z centralą! Potrzebujemy tutaj każdej dostępnej jednostki!" To miło, że wzbudzam takie zainteresowanie... Boję się. Chciałem trochę ciepła, a jej usta były takie zimne... "Detektyw Payne?" - usłyszałem za plecami...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA