REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Gry

Metal Gear Solid 4: Guns of the Patriots

Z listy zapowiadanych ekskluzywnych tytułów na PlayStation 3 zrobił się… niezły bigos. Jakoś się to zawsze w miarę trzymało (choć do poziomu Xboksa niestety daleka droga), miało wzloty i upadki... Miało też wyjść już ostatecznie na prostą. A tu proszę. Na dzień dobry, z głośnego Haze zrobiono parodię gościa na odwyku, czego na pewno nie można brać za dobrą wróżbę... Ale już widzę te slogany - Legendary Hero, Final Mission - nowy sezon Jasia Fasoli?! Nah, tu chodzi o siwowłosego dziadzia z wąsem, odprężającego się przy co mocniejszych świerszczykach. No i jego robota, który po kopnięciu prądem nieszczęśnika wykonuje idiotyczną, bijącą na głowę pomysły panów odpowiedzialnych za FIFA, cieszynkę... Nie, zaraz, co? Snake wrócił.

11.03.2010
22:42
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Wrócił i nawet mimo drobnych problemów z przyśpieszonym procesem starzenia (przypuszczalna przyczyna: echa Foxdie), dalej ma w planach popsuć trochę Metal Gearów. Generalnie jednak rozchodzi się o to, aby dorwać odwiecznego wroga, Liquida, na którego trop wpadł dawny znajomy - Roy Campbell. Old Snake udaje się zatem na tak zwany Bliski Wschód, by przebyć niezauważonym przez intensywnie zmieniające się pole bitwy i skontaktować się ze swoimi wtykami - oddziałem Szczurów (Rat Patrol 01 dokładniej). A tam kto? Stara, dobra (w wielu znaczeniach tego słowa, w końcu panienka wzorowana na Monice Belucci) Meryl. Na razie wszystko brzmi prosto, nie podobnie do Kojimy, co? No to mieszamy.

REKLAMA

Jednym z głównych motywów gry jest System. Wprowadzony przez Pentagon, daje pełną kontrolę nad polem bitwy. Ke?... Snake ładnie wyjaśnia już we wstępie - specjalnie oznakowani żołnierze, walczą specjalnie oznakowaną bronią, używając specjalnie oznakowanych maszyn. To tak z wolnego tłumaczenia. Chodzi o to, że każdy z wojaków - niezależnie czy z armii USA, czy zwykły najemnik, nawet u policji jest to wprowadzane - dzięki wszczepionym nanomaszynom jest poddawany pełnej analizie, która następnie jest wysyłana prosto do laboratoriów jajogłowych bądź generałów. Poziom cukru, kondycha, celność strzałów, adrenalinka - full serwis. Nanomaszyny komunikują się również między sobą, co pozwala poszczególnym jednostką na lepszą współpracę. Wiesz, oczy nawet w tyłku, a i dużo łatwiej jest znieść ból dzieląc go niejako z ekipą. Nie czujesz, że żyjesz, to fakt, ale za to kultowy tekst "Nie róbcie tego w domach" traci na wartości. Sons of Patriots - tak się to dźwięcznie nazywa. A co się tyczy broni. Jak mówiłem, każda z nich jest oznaczona specjalnym ID, przez co może z niej korzystać tylko jedna, przeznaczona do tego osoba. W przeciwnym razie, spust się blokuje (dobrze wiesz, który spust...). Zablokować mogą ją również w dowolnym momencie największe głowy w Pentagonie, co praktycznie uniemożliwia udany atak terrorystom. Ale co jeśli terroryści przejmą kontrolę nad systemem? Ten Liquid to ma głowę na karku.

Ogarnąłeś już wszystko? To lecimy prosto z mostu - finał wielkiego pojedynku Vampa z Raidenem, spotkanie Snake'a z Evą, rajd motocyklem po ulicach europejskiego miasta, pojedynek snajperski pośród śnieżnej zawieruchy, Liquid osaczony pośrodku kanału rzecznego przez setki żołnierzy USA, czy ostatecznie sam Snake wsadzający sobie lufę do gardła... Komu zepsułem zabawę? W zasadzie nikomu. Sam Kojima demonstrował nam większość z tego z dumą na wiele miesięcy przed premierą i obiecuję Ci - w MGS4 znajdzie się kilka momentów, gdy historia nagle staje na głowie, zupełnie zbijając Cię z tropu. Tutaj nie ma rzeczy oczywistych. Zresztą - mam nadzieję - znasz Kojime. Teraz kwestią podlegającą dyskusji staje się nawet sama śmierć Big Bossa. Ale już więcej nie zdradzę. W to trzeba zagrać. To trzeba przeżyć. Tu trzeba gorąco zapłakać w końcowych minutach - nie ma mowy o jakiś marnych kręcących się w oku łezkach. Mistrz przedstawia historię śmiało obnażającą porażki, cierpienie czy ostatecznie śmierć... Absolutnie najlepsza opowieść w historii gier video (głównie też dzięki 20-sto i więcej minutowym cut-scenkom, wielbiciele MGS2 powinni być usatysfakcjonowani), a zarazem niesamowicie piękne zwieńczenie historii Snake'a. Fakt faktem, jest parę umowności, wątków jakby trochę przegiętych i ten specyficzny ("wiejski" - tłumacząc na język dzisiejszej młodzieży) humor, ale... Po prostu trzeba przymrużyć na to oczy, cieszyć się całością.

Wracając jednak do tych cut-scenek. Choć niektóre mogą wydawać się nieco przemęczone (powtarzam - niektóre, ba, nawet mniejszość), to jednak warto na nich uważać. Niesamowita realizacja, niezwykłe ujęcia, kapitalne dialogi, super, ekhem, gra aktorska... No, ale coś za coś - bez bardzo dobrej znajomości angielskiego trzeba obejść się smakiem. Paru słówek to nawet słownik nie bardzo łapie... Właśnie, smak. Smaczków dla fanów serii, Kojima zaserwował co niemiara. Choćby oldshoolowy sposób wyciągania rzeczy z zabitych (pamiętasz? Podnosisz ciało gościa, rzucasz z powrotem na ziemie, a z niego wypada jakaś paczuszka...) i stare animacje Snake'a, które nie przeszły praktycznie żadnego liftingu. Takie oczko puszczone przez developera w stronę gracza. Są również retrospekcje, które można odpalać podczas filmików czy też niezwykle sentymentalny powrót do bazy... Shadow Moses. Słychać wtedy nawet w tle motyw muzyczny z "jedynki"...

A i propos lokacji. W tym temacie Mistrz wywinął mi strasznego figla. Podchodziłem do gry z myślą, że będę buszował głównie po polu bitwy na tym jego "Bliskim Wschodzie", a tu mija pierwszy, 4-godzinny akt i ląduje w terenie nieco bardziej przywodzącym na myśl MGS-a 3! No, może bez przesady, gęstwin nie ma, ale jest zielono. Poszpiegujemy również pod osłoną cywilnego stroju w jakimś europejskim mieście (obowiązkowo w godzinach policyjnych), poszwendamy się po korytarzach wspomnianego Shadow Moses i... aj dobra, odpuszczę. W każdym bądź razie, będzie wesoło.

Teraz pytanie - jak bardzo zmieniła się rozgrywka po przejściu next-genowych poprawek? Wciąż stealth action pełną gębą. Owszem, kamera jest jak w MGS3: Substance (wygodne TPP), co pozwala nieco poeksperymentować z robieniem rzezi, ale osobiście odradzam - przeciwnicy dostają wtedy głupawy, a i Snake szybko ginie. Aczkolwiek bywają też całkowicie wyreżyserowane strzelaniny, gdzie wyciągnięcie ciężkiej spluwy jest absolutnie obowiązkowe. Można celować zarówno znad ramienia, jak i z perspektywy FPP. Jednakże, mimo wszystko - elementy shootera wplecione są niejako na siłę, trochę niepotrzebnie. Snake nie jest tego typu komandosem, cover-system jest do bani, AI w ferworze walki nie zawsze zachwyca...

Odpuśćmy sobie zatem zabawę w Rambo i przejdźmy do esencji tytułu - przejścia z punktu A, do punktu B bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. I to zrealizowano, przynajmniej w pierwszej, szybszej moim zdaniem połowie gry, nieco inaczej niż w poprzednich częściach. Otóż, są dwie strony - rebelianci/tubylcy oraz PMC. Snake jest trzecią. Podczas gdy dwa pierwsze obozy będą się wzajemnie okładać ołowiem (czasem niezwykle efektownie, z masą fajerwerków), my musimy przedostać się przez sam środek niewidzialni. Na normalnym poziomie trudności rebelianci wezmą nas za sojuszników, co jest trochę zbyt dużym ukłonem w stronę niedzielnych graczy, ale już członek PMC nie przebaczy braku ostrożności i pewnej ręki. Nie brzmi może jakoś swojsko, ale wrażenia niesamowite - czołganie się na linii frontu pomiędzy świszczącymi nad głową pociskami, granatami wybuchającymi koło ucha i biegającymi wokół łobuzami podnosi ciśnienie.

Tylko jak to właściwie możliwe, że udaje się to zrobić? Pierwsza sprawa - kapitalnie przemyślane i rozbudowane lokacje. Do gry warto wracać, między innymi właśnie dlatego, aby sprawdzić wszystkie drogi dojścia do celu, bo jest ich naprawdę od cholery i jeszcze trochę. Gdy już myślisz sobie, jak u licha przejść między nogami jakiegoś gościa, nagle dostrzegasz jakąś małą szczelinę w murze obok, a to jakąś pominiętą drabinę czy inny boczny korytarz... Możliwości jest sporo. Druga sprawa, równie ważna, jak nie ważniejsza, to kamuflaż. Tutaj nieco bardziej uproszczony niż w poprzednich odsłonach - znów ukłon w stronę niedzielnych graczy, bo Snake zostaje wyposażony w OctoCam - wzorowany na ośmiornicy kombinezon. Nie, nie chodzi o pierdzenie czarnym gazem czy dodatkowe odnóża. Chodzi o przybieranie koloru podłoża bądź ściany do jakiej akurat przykleił się nasz weteran. Wystarczy na sekundkę się położyć albo przykucnąć obok muru i voila - Snake w teksturce arbuza, spróchniałego drewna, zardzewiałego metalu i różnych podobnych wariacji w tym temacie. Według początkowych zapowiedzi, miało być to jakoś ograniczone, ale jednak - nie jest.

Oczywiście zdarzają się również spokojniejsze momenty z przemykaniem obok patrolujących okolicę najemników. Wtedy również z pomocą przychodzi świetna konstrukcja leveli, ale i sztuczki z rzucaniem pustych magazynków dla odwrócenia uwagi, zamienianiem się w pudełko czy beczkę oraz... zostawiania na ziemi otwartych Playboyi, które na parę dłuższych chwil unieruchamiają zestresowanych żołdaków. Mocne, japońskie zagranie. Przyda się także zabaweczka Otacona - robocik Mk. II, którego możemy wysłać na zwiady, a który również potrafi ostro kopnąć prądem. No i oczywiście zaproszona została wizytówka serii - efektowna walka wręcz CQC.

Do dyspozycji oddany zostaje szeroki - aż nazbyt - zestaw pukawek, których zapas możemy uzupełniać w niemalże dowolnym momencie. I znów jest moim zdaniem za łatwo. Wszystko za sprawą Drebina - sprzedawcy broni oraz jednej z zaledwie kilkuset osób na całym świecie umiejących zdejmować wspomniane parę akapitów wyżej, zabezpieczenia z broni. Nie wiedzieć czemu, od razu skojarzył mi się z tym gargulcem w czarnym szlafroku z Residenta 4... Ale to tylko przez chwilę. Drebin bowiem okazuje się całkiem barwną i tajemniczą, a zarazem istotną dla scenariusza postacią. No i jest takim typowym cwaniaczkiem, co to pstrykając palcem umie ogień rozpalić. Najważniejsze jest jednak, że za specjalne punkty, które zdobywamy poprzez przekazywanie mu znalezionych spluw, może nam uzupełnić zapasy amunicji, sprzedać jakąś fajną snajpę czy też doczepić do poszczególnych narzędzi specjalne celowniczki, mocowane latarki czy inne bajery. To tak w ramach rekompensaty za brak możliwości własnoręcznego leczenia się. Niestety (moim zdaniem), jako że punktów mamy zawsze pod dostatkiem, stać nas niemalże na wszystko, przez co chwilami jest po prostu... za prosto.

Jak to przystało na MGS-a, nie zabraknie również bossów. W "jedynce" była to jednostka Foxhound, w "trójce" oddział Cobra, a tutaj Beauty and Beast - Piękna i Bestia. Są to zamknięte w maszynach laseczki, którym od okrucieństw wojny nieco pomieszało się w głowach, a które dostały za zadanie eksterminacje Snake'a. Dam przykład jednej. Jeszcze jako dziecko została uprowadzona wraz z rodziną, a następnie przez wiele dni torturowana, męczona psychicznie... Aby pod koniec męki zostać zmuszona do zabicia swojej rodziny... Śmiejąc się przy tym. Stąd Laughing Beauty i praktycznie nieustający, chory śmiech... Oczywiście w grze przedstawione jest to znacznie barwniej i ręczę, że po pokonaniu każdej z nich będziesz w napięciu wyczekiwał aby usłyszeć kolejną, straszną opowieść...

Przejdźmy jednak do samej walki. Nie jest to tradycyjne łupanie na oślep, byle mocniej. Jak to było niemalże zawsze w MGS-ach, do walki wkraczają elementy stealth, a do pokonania prawie każdej z Bestii potrzebny jest określony sposób. Bo to jedna, posiadająca - tak jak Snake zresztą - możliwość przybrania tekstury otoczenia zaszyje się gdzieś w pustym domu, a to druga, skrzydlata, będzie krążyć wokół ogromnej wierzy w centrum miasta... Nie zabraknie również pojedynku snajperskiego. Może nie jest to poziom The Enda, który tak przypadł mi do gustu, ale będzie fajnie - spora plansza, dwa budynki i paru szukających nas żołnierzy.

Przyczepić mógłbym się natomiast do drugiej, nieco powolniejszej połowy gry. O ile w dwóch pierwszych aktach levele są spore, dużo się dzieje, będziemy musieli nie raz i nie dwa przebyć przez pole bitwy (co wyszło Kojimie naprawdę ekstra), tak w kolejnych nagle rozgrywka robi się dość liniowa i po prostu nudniejsza. Co nie znaczy, że nie trzyma poziomu - MGS4 to naprawdę świetna gra stealth ("szpiegowska", jak to przetłumaczyli naukowcy z CD Projekt), ale nie oszukujmy się - siłą tej produkcji zdecydowanie jest klimat i scenariusz. Właśnie ze względu na tą wolniejszą drugą połowę i miejscami irytujące zachowania przeciwników. Raz widzą praktycznie przez ściany i słyszą każdy najmniejszy szelest, innym razem szybka w hełmie im zaparuje i mają empetrójki na uszach... Nie pomaga również sterowanie, które ma swoje luki. Nigdy nie wiadomo dokładnie, w którym momencie wykonać chwyt (zajście od tyłu i CQC), przez co zalicza się wiele wpadek. Wymasterowanie gry jest praktycznie niemożliwe.

REKLAMA

A jak stoimy z oprawą? Cóż, po Metal Gearze nie spodziewałem się cudów i... Bardzo miło się zaskoczyłem, bo mimo kulejącej miejscami mimiki twarzy i słabszych tekstur, MGS4 zasługuje na miejsce w ścisłym podium tytułów konsolowych, pod względem technicznym i samą czołówkę jeżeli chodzi o design lokacji. Jest naprawdę super. Nie podobać się może natomiast jeszcze animacja poszczególnych postaci - niektórzy żołnierze biegają jak na szczudłach, a jeszcze inni jakby narobili w gacie. Ale rekompensują to naprawdę świetne eksplozje, efekty dymu i parę innych dających po oczach szczególików. Jeżeli chodzi o muzykę, to jest to absolutny majstersztyk, do czego seria zresztą już zdążyła przyzwyczaić. Kawałki wpadają w ucho i są świetnym tłem dla iście dramatycznych scen. Prawdziwą wisienką na torcie wydaje się już w ogóle iPod posiadany przez Snake'a, a którego można w trakcie gry słuchać do woli. Już na starcie mamy parę utworów, a w trakcie gry można znaleźć ich wiele więcej. Pojawiają się np. całe płyty z poprzednich części... Ale mówię od razu - trzeba dobrze szukać. I już wiadomo na co poszło trochę miejsca z tej pełnej płytki BD.

I wielki finał. Old Snake, mimo że chrupnie mu coś czasem w plecach, jest maksymalnie uzależniony od fajek i ma marne poczucie humoru - zdecydowanie zachęca do kupna PlayStation 3. Naprawdę, naprawdę szkoda taki tytuł ominąć, bo jest absolutnie wybitny. Niesamowita, filmowa przygoda, wyraziści, pełni emocji bohaterowie, sceny wyciskające łzy, kapitalne motywy muzyczne - MGS4 łączy w sobie wszystkie najlepsze elementy współczesnej kinematografii, a oprócz tego serwuje nam naprawdę pokaźne pokłady grywalności. Stealth pełną gębą, z mnóstwem możliwości i ciekawych pomysłów. Pojawił się już starterpack PS3 z Guns of the Patriots. Warto, zdecydowanie warto. PlayStation 3 jak walnie, to z przytupem i melodyjką, więcej takich tytułów i Xbox może iść w odstawkę. Chcecie poznać prawdziwe motywy Patriotów? Kojima wystawia na stół wszystkie karty...

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA