Redakcyjny kolega Konrad Chwast kręcił nosem na serial Mgła, znajdując wiele powodów do krytyki. Raz, że postacie są błahe. Dwa, że bohater pisarz przewidywalny. Trzy, że staruszkowie stereotypowi. Żałuję, iż dopiero teraz obejrzałem The Mist, bo do recenzji odniósłbym się o wiele, wiele wcześniej. Konrad, nie masz racji!
Największą zaletą serialu The Mist jest właśnie to, że nic, absolutnie nic nie jest w nim takie, jak się początkowo wydaje. Każdy wątek z pilotażowego epizodu okazuje się bujdą. Ułudą. Mirażem, który demaskuje tytułowa Mgła. Paranormalne zjawisko odkrywa przed widzem prawdę, nierzadko wydobywając ją wraz z ostatnim tchnieniem serialowych postaci.
Nie będę odnosił się do konkretów, ponieważ nie chcę psuć frajdy tym, którzy The Mist jeszcze nie oglądali. Napiszę tylko, że mój redakcyjny kolega przestrzelił we wszystkich wątkach, które wymienia dokonując oceny pierwszego odcinka. Homoseksualista. Ofiara gwałtu. Sprawca napaści. Matka. Ojciec. Staruszkowie. Wszystko to całkowicie rozjeżdża się z wyobrażeniami, jakie można mieć po emisji pilota. Producenci The Mist bawią się z widzem w ciuciubabkę, co wychodzi im naprawdę dobrze.
Mgła to jeden z tych seriali, w których możemy polubić największego bydlaka i znienawidzić najmilszą bohaterkę.
W jednym na pewno zgadzam się z Konradem. Pierwsze skrzypce The Mist to relacje międzyludzkie. Pokazanie tego, jak dumny i cywilizowany człowiek zachowuje się w trakcie śmiertelnego zagrożenia. Jak się zezwierzęca. Jak pierwotne instynkty biorą nad nim górę. Jak prawo staje się niczym więcej niż zbiorem setek tysięcy kartek bez żadnego znaczenia.
Mając nóż na gardle, z ludzi zaczynają wychodzić demony. Ten motyw od zawsze był, jest i będzie wdzięcznym motywem dla filmów i seriali. Uwielbiamy obserwować desperatów skaczących sobie do gardeł. Jest w tym coś hipnotyzującego, bo pod skórą nieustannie zadajemy sobie pytanie, co sami byśmy zrobili na miejscu fikcyjnych bohaterów. Często jest tak, że odpowiedzi lepiej nie wypowiadać na głos. Mgła to po trosze właśnie taki test na prywatną moralność. Za kompas i wzór służy tutaj główny bohater, ale… cóż, z czasem i kompas potrafi się zepsuć. Wtedy zaczyna się robić ciekawie.
Najnudniejszym elementem serialu The Mist jest tytułowa Mgła.
Ta skrywa mnóstwo tajemnic. Ma wiele form, działa na różne sposoby i potrafi być nieprzewidywalna. Mam jednak przeczucie, że scenarzyści serialu sami do końca nie wiedzą, z czym mają do czynienia. Trochę jak podczas produkcji LOST, gdzie nikt nie miał pojęcia, czym zakończy się ta wysokobudżetowa podróż w nieznane. W The Mist pytania piętrzą się w błyskawicznym tępie, za to odpowiedzi jest jak na lekarstwo.
Nie mam nic przeciwko temu, że producenci Mgły celują w przynajmniej kilka sezonów telewizyjnego widowiska. Lubię jednak mieć poczucie, że twórcy od razu wiedzą na czym stoją i co jest grane. Oglądając pierwszą serię na Netfliksie nie wyczułem niczego takiego. Nie zmienia to jednak faktu, że mówimy o serialu co najmniej dobrym. Jeżeli nie macie nic przeciwko czemuś mocniejszemu w sam raz na jesienne wieczory, dopiszcie Mgłę do obowiązkowych pozycji.