Jestem ogromnym zwolennikiem talentu literackiego Doroty Masłowskiej. Podoba mi się forma jej utworów, dociera do mnie ich treść. Jej nowy, muzyczny tym razem, projekt przyjąłem więc z zaciekawieniem i pewnym rozbawieniem. "Społeczeństwo jest niemiłe" to raczej kiepska płyta, ale przy tym dość interesująca.
Jedno jest pewne: Masłowska ma swój niepowtarzalny styl, którym potrafi się bawić oraz z którym eksperymentuje i który ciągle rozwija; rozpoznawalny niemal od razu. Gdybym nie wiedział, kto kryje się za nazwą Mister D., natychmiast, po kilku pierwszych wersach, obstawiłbym właśnie Masłowską. "Społeczeństwo jest niemiłe" utrzymane jest w typowej dla niej, przaśno-ironicznej stylistyce, która może być zabawna, ale na pewno nie dla wszystkich. Nawet mnie, choć ją sobie cenię, nie do końca przekonuje ten album.
W warstwie muzycznej płyta jest bazarowa, tania, nieodłącznie kojarzy się z latami dziewięćdziesiątymi i złotą erą disco polo. Tak oczywiście miało być, trudno mi sobie wyobrazić te teksty w jakiejkolwiek innej konwencji. Sepleniący wokal Masłowskiej doskonale się tu wpisuje i choć może irytować, dobrze współgra z muzyką. Utwory są dość różnorodne, od leniwej i może wręcz ciut nostalgicznej "Żony Piłkarza" po bardziej dynamiczny i "bujający" "Haj$", dzięki czemu całość nie jest mdła.
Lirycznie... to po prostu Dorota Masłowska. Zgadzam się z Joanną - jest tu ironia, dystans, pastisz i zamierzona bełkotliwość, nie płynąca jednak z grafomanii, a ze znakomitego słuchu i zmysłu literackiego. Jest i humor, balansujący czasem na granicy absurdalności, wyrażający się przede wszystkim w języku: dobrze słów czy oryginalnych porównaniach. Bez wątpienia jednak nie każdemu teksty te przypadną do gustu i kogo wcześniej Masłowska odrzucała, ten i od "Społeczeństwo jest niemiłe" odbije się z niesmakiem.
Jak dotąd raczej chwalę - choć ostrożnie, niż ganię, a przecież na samym początku zaznaczyłem, że to zła płyta. O co chodzi? Ano o to, że nie wyobrażam sobie słuchać jej często - i nie mówię już nawet, że dwa razy pod rząd, ale choćby częściej niż raz na kilka, kilkanaście dni. Po początkowym zaskoczeniu, jakie przynosi, nie ma w niej nic zaskakującego. Owszem, niektóre teksty - jak słynna już kanapka ze smalcem i z hajsem - są kompletnie odjazdowe i zabawne, ale nawet najlepszy żart przestaje bawić po jakimś czasie.
Nie ma się też co oszukiwać, tego typu estetyka trafi raczej do nielicznych. Nie jest zbyt skoczna i bliżej jej jednak do Świetlików niż do Braci Figo Fagot. I mimo iż na razie płyta zdobywa niemałą popularność (ot, choćby znalazła się na iTunes wśród 10 najlepszych płyt), to myślę, że bardziej za sprawą bycia specyficzną ciekawostką, niż dzięki faktycznym zachwytom szerokiej publiki. Ale może się mylę, może rzeczywiście pokochamy ten świadomy kicz. Właściwie nie miałbym nic przeciwko.