„Młody Wallander” to serial tak wielu zmarnowanych szans, że szkoda na niego czasu. Ale recenzję przeczytajcie
„Młody Wallander” to nowy kryminał Netfliksa. Jeśli czekaliście na wybitny obraz to, cóż, przeliczyliście się.
OCENA
„Młody Wallander” to nowy serial Netfliksa, który na warsztat bierze postać znaną z kultowych już kryminałów szwedzkiego pisarza Henninga Mankella. Choć seria ukazywała się w latach 90., czerwony serwis VOD postanowił pokazać ją od nowa, umieszczając bohatera w samym centrum bardzo współczesnych wydarzeń. Nie jest to więc prequel, ale nowa odsłona przygód Wallandera. Tylko, że tutaj ma on zaledwie dwadzieścia kilka lat.
„Młody Wallander” zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem ma być jeszcze ostrzej. W teorii.
W praktyce tak dobrze nie jest. Musicie wiedzieć, że Wallander mieszka na biednym osiedlu w Szwecji, które jest targane przemocą gangów. Jako policjant musi również brać udział w obronie manifestacji antyimigracyjnej, a od początku sugeruje nam się, że główny wątek serialu związany będzie z przemocą na tle rasowym czy też religijnym. Łatwo więc zauważyć, że w nowej produkcji od czerwonego „N” płonie dokładnie ten sam ogień niepokojów, który trawi współczesną Europę.
Na tym poziomie „Młody Wallander” wydaje się dość interesująco budować tło dla głównego śledztwa.
Jestem fanem seriali, które nie boją się polityki, o ile oczywiście ta nie przysłania esencji, czyli bohaterów. Niestety, ambitne założenia to najlepsze, co można powiedzieć w tym przypadku. Serial ma ciekawy punkt wyjścia, ale niestety sposób poprowadzenia kuleje.
Na początku najbardziej zaskoczyło mnie, jak Szwedzi świetnie mówią po angielsku. I to nie tylko w centrum miasta, w policji, w domach, na randkach, ale też wyzywając się na osiedlu, bijąc się w tłumie. Myślałem, że to problem z ustawieniami języka. Sprawdziłem więc szybko, o co chodzi. Okazało się, że oryginalnym językiem jest angielski. Są pewnie tacy, którym to nie będzie przeszkadzało, moim zdaniem burzy to jednak wiarygodność serii. Bo napisy niektórych służb ciągle są w języku szwedzkim, kadry mają pokazywać nam ten kraj (choć znaczna część plenerów była kręcona na Litwie), a nie ma to przełożenia na komunikowanie się bohaterów. Długo nie mogłem się do tego przyzwyczaić.
A gdy już mi się udało, mogłem skupić się na innych elementach.
Na przykład na dialogach, które okazały się być sztampowe, sztuczne i pełne niepotrzebnej ekspozycji. Prawdę powiedziawszy „Młody Wallander” brzmi trochę tak, jak dawne polskie produkcje kryminalne, gdy dopiero uczyliśmy się trudnej sztuki scenopisarstwa w odcinkach.
Warstwa fabularna jest również jest niezbyt udana. Tu jednak trudno przyczepić się do samego głównego wątku, bo on na papierze jest całkiem niezły. Mała sprawa o podłożu gansterskim czy też rasowym rozrasta się, zataczając coraz szersze kręgi. Bardzo mało satysfakcjonujący jest jednak sposób, w jaki bohaterowie prowadzą swoje śledztwo i jak wiele klisz zostało zastosowanych. Napięcia między bohaterami są nudne, bardzo przewidywalne, a widz przez cały czas prowadzony jest za rączkę tak, aby czasem nie przegapił esencji sceny. Przykład? Proszę bardzo. Bliski bohaterowi mężczyzna zostaje ranny, cała scena sugeruje, że dzieje się to z winy Wallandera, ale musi to zostać jeszcze podkreślone przez inną, drugoplanową postać i koniecznie musi być to wypowiedziane prosto z mostu.
„Młody Wallander” zawodzi.
Choć serial ma kilka atutów, które sprawiają, iż nie mówimy tu o absolutnej katastrofie, to w natłoku innych seriali kryminalnych ten wydaje się być w najlepszym razie przeciętny i to tylko wtedy, gdy docenimy pomysł, zdjęcia i poprawną grę aktorską. Tylko po co, skoro w kolejce czeka cała masa innych seriali?
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.