REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

„Monos - oddział małp” wyprowadza nas z jądra ciemności. Oceniamy kolumbijski film

„Monos - oddział małp” rozpoczyna się w przeddzień apokalipsy. Jądro ciemności, w którym funkcjonują bohaterowie zaraz imploduje, a im przyjdzie desperacko walczyć o samoświadomość.

10.02.2020
19:27
Monos - oddział małp - recenzja kolumbijskiego kandydata do Oscara
REKLAMA
REKLAMA

Grupie ośmiorga młodocianych rebeliantów przyszło bowiem żyć w czasach trwającego od 1964 roku wewnętrznego kolumbijskiego konfliktu. Rambo, Wolf czy Boom Boom z niemal nieodłącznymi karabinami na ramionach, gdzieś w dżungli urządzili sobie własny świat. Są odcięci od cywilizacji, a rytm ich codzienności wyznacza wojskowa dyscyplina. Bohaterowie są całkowicie oddani lewicowej partyzantce. Pracują na rzecz tajemniczej Organizacji. A ta całkowicie kontroluje ich życie. Nawet związki, jakie między sobą zawierają, muszą być zaakceptowane przez przełożonego.

Jednocześnie zachowują się jak zwyczajni nastolatkowie.

Czas między musztrami i doglądaniem zakładniczki umilają sobie grą w piłkę nożną, wygłupami bądź odkrywaniem własnej seksualności. Mimo to, kiedy twórcy rozbijają ich uporządkowaną rzeczywistość w drobny mak i każą ruszyć wraz z pilnowaną panią doktor w głąb dżungli, okazuje się, że normalność jest tym, co ich przeraża i z czym nie potrafią sobie poradzić. Wszystko, czego ich nauczono, to walka i bezwzględne posłuszeństwo. Dlatego rodzina i przyjaźń są dla nich pojęciami abstrakcyjnymi.

Z pozoru błahe zdarzenie, jak zabicie powierzonej im pod opiekę krowy, okazuje się pierwszym zwiastunem apokalipsy. Od tej pory przyjdzie nam obserwować, jak naszkicowana w ekspozycji przez twórców dynamika relacji między bohaterami ulega stopniowej anihilacji. Alejandro Landes rzuca tytułowy „oddział małp” z jednej ekstremalnej sytuacji do drugiej. Dotychczasowe zasady, którym hołdowali przestają mieć znaczenie. Każdy dba o siebie i bez sentymentów zrobi wszystko, aby ujść z życiem. Oni zdają sobie sprawę, że to, co znali właśnie ulega przewartościowaniu. Próbują utrzymać utracony już ład, ale ich starania skazane są na porażkę.

Tym samym „Monos” okazuje się rewersem „Czasu apokalipsy”.

Francis Ford Coppola prezentował stopniowe popadanie w szaleństwo Benjamina Willarda i jego podróż w sam środek conradowskiego jądra ciemności. Landes z tego jądra ciemności nas wyprowadza. Jego bohaterowie będą musieli je opuścić. Mamy do czynienia z opowieścią inicjacyjną, w której zdeprawowane, młode jednostki powoli zmierzają w stronę ucywilizowania. I chociaż fabuła pozwala nam umiejscowić opowieść w konkretnych kontekstach regionalnych, to tak naprawdę oglądane wydarzenia okazują się uniwersalne. Twórcy zadają pytania o istotę ideologicznej przemocy i jej wpływ na młode jednostki.

Reżyser pozwala nam wejść w sam środek umysłów bohaterów. Kolejne apokaliptyczne zdarzenia są dla nich niczym kręgi dantejskiego piekła. Wychodzą z otaczającego ich do tej pory mroku, a najgroźniejszymi przeciwnikami nie są atakujące ich żywioły, tylko własna psychika, ograniczenia rozwijającego się organizmu i potrzeby, o których istnieniu wcześniej nie mieli pojęcia.

W miarę rozwoju akcji atmosfera zagęszcza się. Wilgotność kolumbijskiej dżungli można odczuć na własnej skórze. Bo twórcy robią wszystko, aby świat przedstawiony pochłonął nas bez reszty. Muzyka Mike Levi, która już w „Pod skórą” pokazała na co ją stać, wkręca się w umysły widzów. Tych dźwięków nie sposób zapomnieć. Ich rytm, natężenie i tempo wywołują ciarki na plecach. Wzbogacają doświadczenie kinowego seansu o kolejne, mocne wrażenia. Po obejrzeniu wystarczy zamknąć oczy i sobie je przypomnieć, aby w wyobraźni zagościły konkretne sceny z filmu.

Monos - oddział małp/Against Gravity
Monos - oddział małp/Against Gravity

Kamera Jaspera Wolfa igra z naszymi przyzwyczajeniami.

REKLAMA

Początkowa klaustrofobia zmienia się w strach przed otwartą przestrzenią, gdzie każdy spadający liść, szelest trawy i szum płynącej niedaleko rzeki może zwiastować śmierć bohaterów. Dzięki zdjęciom przechodzimy z jednego stanu do drugiego, a potem trzeciego i czwartego. Seans „Monosa - oddziału małp” to istne narkotykowe delirium. Alejandro Landes za cel stawia sobie zduszenie widzów i doprowadzenie ich do wyczerpania emocjonalnego, w równym stopniu co swoje postacie.

W świecie przedstawionym wszystko jest płynne i ulega reinterpretacji. Niedookreślone miejsce i czas akcji pozwalają osadzić historię gdzieś poza znaną nam rzeczywistością. Kolejne rządzące naszym życiem opozycje rozpływają się w niedomówieniach. Nawet granice między płciami się przenikają. W tym ogarniętym chaosem pandemonium przebywamy jednocześnie z obrzydzeniem i fascynacją, a odraza miesza się z zachwytem. Nie bójcie się więc wejść do kolumbijskiej dżungli. Wyjdziecie z niej przemieleni i z mętlikiem w głowie, ale zaraz zechcecie do niej wrócić.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA